Polscy konsumenci spodziewają się, że rynek pracy będzie się prezentował gorzej w perspektywie kolejnych 12 miesięcy, niż jest teraz. Może to stanowić odbicie sygnałów, np. dotyczących zwolnień grupowych przeprowadzanych w niektórych branżach, a także faktu, iż niektóre firmy ograniczają swoją działalność w Polsce. W niektórych branżach odbywa się to na nieco większą skalę niż w poprzednich latach - powiedział w wywiadzie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, wiceprezes Centrum Analiz Legislacyjnych i Polityki Ekonomicznej (CALPE).
Maciej Pawlak: Jak poinformował GUS, w kwietniu br. odnotowano poprawę obecnych nastrojów konsumenckich przy jednoczesnym pogorszeniu przyszłych nastrojów konsumenckich w stosunku do marca br. (zwłaszcza dla ocen przyszłej sytuacji ekonomicznej kraju oraz przyszłej sytuacji finansowej gospodarstw domowych). Czego konkretnie obawiają się polscy konsumenci?
Łukasz Kozłowski: Na przykład wzrostu wskaźnika odnoszącego się do oczekiwanych zmian poziomu bezrobocia. Jednym z takich czynników, które są wskazywane przez konsumentów jest sytuacja na rynku pracy. Spodziewają się oni, że rynek pracy będzie się prezentował gorzej w perspektywie kolejnych 12 miesięcy, niż jest teraz. Może to stanowić odbicie sygnałów, np. dotyczących zwolnień grupowych przeprowadzanych w niektórych branżach, a także faktu, iż niektóre firmy ograniczają swoją działalność w Polsce. W niektórych branżach odbywa się to na nieco większą skalę niż w poprzednich latach. Być może na tej podstawie takich faktów formułowane są tego rodzaju oczekiwania. Jednocześnie konsumenci widzą, że ich bieżąca sytuacja tu i teraz nie jest tak zła, jak się tego obawiali, jednak inflacja wyraźnie odpuściła, a jednocześnie realny wzrost wynagrodzeń się utrzymuje. Więc w ujęciu realnym siła nabywcza rośnie, sytuacja jest nieco bardziej bezpieczna. A w związku z tym społeczeństwo dostrzega czynniki zachęcające obecnie np. do planowania zakupów, większych niż standardowe, bieżące.
Może również chodzić o obawy związane ze wzrostem cen energii w związku z zakończeniem działania Tarcz antyinflacyjnych od lipca?
Tak, myślę że to również może być czynnik, wpływający na przyszłe nastroje konsumenckie. Chodzi o pewne obawy, że ceny w sklepach mogą zacząć rosnąć z uwagi choćby na wycofanie tarcz inflacyjnych, zerowego VAT-u na żywność oraz wzrostu cen energii. To faktycznie mogą być czynniki niepewności, które powodują, że w swoich ocenach konsumenci, uczestniczący w badaniu GUS, są ostrożniejsi.
W ostatnich dniach złoty osłabił się wobec euro, za które płacono 9 kwietnia, wg danych NBP 4,25 zł, a obecnie 4,33 zł. Co jest tego przyczyną? Czy kolejne dni przyniosą dalsze osłabienie się naszej waluty wobec euro?
Myślę że, pomijając krótkookresowe wahania, wzmacnianie się złotego to kierunek, w którym zmierzamy. Tym, co trochę ten trend zakłóca, stanowią po pierwsze międzynarodowe czynniki geopolityczne, a zatem konflikt Izraela z Iranem. A zatem to, jaką skalę ten konflikt przybierze. A druga sprawa to perspektywa odnosząca się do polityki pieniężnej, przede wszystkim dalszych decyzji amerykańskiego FED-u, tj. amerykańskiego banku centralnego. Kształtują się one w taki sposób, że perspektywa obniżek stóp procentowych w USA nieco się oddala w czasie. Jest to czynnik, który - w szczególności w odniesieniu do kursu dolara względem złotego - oddziaływał w kierunku umocnienia się naszej waluty w ostatnich dniach.
Jak rozumiem, drastyczne zmiany w odniesieniu do kursu złotego wobec waluty amerykańskiej, nam nie grożą w najbliższej przyszłości. To będzie raczej kilka groszy do przodu czy do tyłu?
Nie, raczej nic na to nie wskazuje. Kierunek, który powinien na dłuższą metę przeważać, to wydaje się, że to będzie raczej dalsze umacnianie się złotego.
Według GUS wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych ogółem w marcu 2024 r. w stosunku do marca 2018 r. wyniósł 144,5 (wzrost cen o 44,5%), a zatem średnio nieco ponad 7% rocznie. Czy do końca obecnej dekady, tj. do 2030 r. wskaźnik ten ma szansę spaść? Do jakiego poziomu?
Mówimy o naprawdę odległej przyszłości. Zatem przedział błędu takich prognoz jest ogromny. To jest tak naprawdę wróżenie z fusów, albo z kryształowej kuli. Oczywiście zazwyczaj takie założenie przyjmujemy, że w kolejnych latach nastąpi powrót do długookresowych trendów, a sytuacja ulegnie normalizacji. W związku z tym, biorąc pod uwagę, że teraz prowadzimy politykę antyinflacyjną, utrzymujemy w miarę wysokie stopy procentowe. Wszystko to po to, żeby doprowadzić inflację do celu inflacyjnego (1,5-3,5%), co nastąpi pewnie w trwałej perspektywie w roku 2026. Do tego należy zakładać, że wzrost cen w okresie kolejnych sześciu lat będzie mniejszy, niż to co obserwowaliśmy na przestrzeni ostatnich 6 lat. Jednocześnie rzeczywistość jest w wielu przypadkach nieprzewidywalna. Zatem tak wygląda tylko pewne bazowe założenie. Natomiast prognozy musimy na bieżąco weryfikować w miarę jak czynniki rynkowe wpływają na ocenę sytuacji, a jednocześnie stale się zmieniają.
W styczniu-lutym br. polski eksport wyrażony w euro wyniósł 56,9 mld euro, a import 54,5 mld euro (spadł w porównaniu ze styczniem-lutym ub.r. odpowiednio w eksporcie o 3,2%, a w imporcie o 4,3%). Także w przeliczeniu na złote oraz dolary odnotowano w tym czasie spadki eksportu i importu. Jak bardzo na ten wynik wpływa recesja w gospodarce Niemiec – naszego największego partnera w handlu zagranicznym? Czy do końca br. jest szansa na istotne zwiększenie naszego eksportu i importu? Pod jakimi warunkami?
Faktycznie czynnikiem decydującym w odniesieniu do eksportu jest słaby popyt za granicą, trudna sytuacja naszych głównych partnerów handlowych, w szczególności Niemiec, co skutkuje tym, że możliwość powiększania wolumenu i wartości eksportu są ograniczone. A to w wielu przypadkach powoduje spadki wielkości naszego handlu zagranicznego. I to we wszystkich głównych walutach. Jednocześnie utrzymujemy jednak dodatnie saldo wymiany handlowej, ponieważ eksport maleje w jeszcze szybszym tempie, niż import. Ma to związek chociażby z faktem, że gdy porównamy to z sytuacją sprzed pół roku, czy roku, to jednak polski złoty wyraźnie się wzmocnił. A zatem towary, które importujemy, w szczególności energetyczne, po prostu są dla nas relatywnie tańsze. To bardzo mocno ciążyło na naszej sytuacji w handlu zagranicznym, w roku 2022, kiedy to złoty się osłabił, a jednocześnie energia podrożała, przez co cały ten komponent bardzo nam osłabł. Natomiast jednocześnie obecnie mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym, co oddziałuje na korzyść tworzenia się w najbliższej przyszłości nadwyżki w handlu zagranicznym.
Udział Niemiec w naszym handlu zagranicznym spada, choć kraj ten wciąż pozostaje naszym partnerem handlowym nr 1. Czy sądzi pan, że ta czołowa pozycja Niemiec pozostanie niezagrożona przez lata?
Tak. Rzecz jasna, udział Niemiec w naszym handlu zagranicznym może spadać, ale ich przewaga nad naszymi kolejnymi partnerami handlowymi, jest tak duża, że nie spodziewałbym się, żeby w jakiejś przewidywalnej przyszłości ta kolejność się zasadniczo zmieniła. Niemcy pozostaną naszym pierwszym partnerem handlowym, przez jeszcze długie lata, choć jeśli chodzi o ich udział procentowy, to o kilka punktów może się zmniejszyć. Np. w sytuacji, gdy importerzy będą musieli poszukiwać innych rynków zbytu, a także w sytuacji, w której Niemcy muszą w niektórych przypadkach ograniczać swoje zamówienia u nas.