Niemieckiej gospodarce trudno się odbić [WYWIAD]

Przemysł europejski, w tym niemiecki, boryka się ze spowolnieniem po okresie pandemii COVID-19, kiedy konsumenci zamknięci w domach więcej konsumowali różnego rodzaju dóbr, ale nie wyjeżdżali na wakacje. Ponadto wystąpiła słaba koniunktura w Chinach, która powoduje, że doznał osłabienia niemiecki przemysł, wyspecjalizowany w produkowaniu dóbr na rynek chiński różnego rodzaju ciężkich, specjalistycznych maszyn. Oprócz tego motoryzacja niemiecka odczuwa bardzo duże kłopoty z transformacją - przestawianiem się na produkcję samochodów elektrycznych i generalnie z dekoniunkturą w przemyśle motoryzacyjnym oraz jego konkurencyjnością wobec branż motoryzacyjnych przede wszystkim w krajach azjatyckich. Niemcy wciąż borykają się z wysokimi kosztami pracy, a także z relatywnie wysokimi stopami procentowymi, które wyraźnie uderzyły w tym kraju w budownictwo. A ponadto występuje tam wyraźnie spadkowy trend w cenach nieruchomości, w związku z wystąpieniem spadku popytu na mieszkania. To wszystko łącznie powoduje, że ciężko jest się tej gospodarce odbić - mówi w wywiadzie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Łukasz Tarnawa, główny ekonomista Banku Ochrony Środowiska SA.

Maciej Pawlak: Według pierwszego szacunku dokonanego przez GUS wartość PKB brutto w 2023 r. wyniosła 3 410,1 mld zł (w 2022 r. było to 3 078,3 mld zł). PKB w ciągu roku, urósł więc o ponad 330 mld zł. Z kolei, według szybkiego szacunku, PKB niewyrównany sezonowo w 1 kwartale 2024 r. zwiększył realnie się o 1,9% rok do roku. Jak wysoki przyrost PKB powinien nastąpić w całym 2024 r?

Łukasz Tarnawa: Owe 330 mld zł to wartości nominalne, które nie przykuwają uwagi ekonomistów. Ten wzrost podano bowiem w wartościach nieskorygowanych o zmiany cen, a przecież ubiegłoroczna inflacja wyniosła 11,4%. Natomiast najważniejszy jest fakt, że w I kwartale br. realny wzrost PKB, skorygowany o dynamikę cen, wyniósł 1,9%. To jest właściwa miara aktywności gospodarki. Najważniejsze, że po pierwsze potwierdziły się oczekiwania, nawet z lekką nawiązką, bo ten wynik delikatnie przekroczył prognozy, że nasza gospodarka stopniowo przyspiesza. Bowiem jeszcze w IV kwartale PKB wzrósł o 1% r/r. A więc jest lepiej. Nie znamy co prawda dokładnej struktury czynników, które złożyły się na realny wzrost PKB w I kwartale o prawie 2%. Możemy natomiast domyślać się z dużym prawdopodobieństwem, co stoi za tym wzrostem.

Jakie są więc jego przyczyny?

Z dużym prawdopodobieństwem stoi za tym wzrost konsumpcji prywatnej, a więc wzrost wydatków społeczeństwa w trzech pierwszych miesiącach br. Wynika to przede wszystkim z faktu, że utrzymuje się wysoka dynamika nominalna płac i różnego rodzaju świadczeń – m.in. chodzi o sięgające jeszcze ub. roku wypłaty dodatkowych emerytur, rewaloryzację świadczenia rodzinnego (z 500+ na 800+), ponadto podwyżki płac w sektorze publicznym, w tym płacy minimalnej. Wszystko to powoduje, że dynamika nominalna płac osiąga dwucyfrowe poziomy, a jednocześnie znacząco spadła inflacja – z ponad 18% na początku ub. roku, do 2% w marcu. Zatem przy wysokich nominalnych dochodach mniejsze obciążenie inflacją skutkuje tym, że realnie społeczeństwo ma więcej środków do dyspozycji. A skoro konsumpcja prywatna w I połowie ub. roku spadała, była ujemna, co się rzadko zdarza, to przy tak skokowym wzroście dochodów w ujęciu realnym, istnieje duże prawdopodobieństwo, że silniej wzrosła w I kwartale br.

A jak konsumpcja prywatna wyglądała w ubiegłym roku?

Rozczarowała, zwłaszcza pod koniec ub. roku, bo praktycznie nie wzrosła. Natomiast obecnie, według naszych szacunków, ma szanse wzrosnąć w okolice 3%. A więc z 0% do 3%. My jeszcze tych danych nie znamy, bo zostaną one upublicznione przez GUS w kolejnych tygodniach, w ramach szczegółowej struktury wzrostu PKB.

Czy konsumpcja prywatna była głównym motorem wzrostu PKB w I kwartale br.?

Na pewno jednym z najważniejszych, np. słabiej wypadły inwestycje. Bo jeszcze w końcu ub.r. doszło do ich kumulacji. Było to efektem kończenia się perspektywy finansowej UE, która trwała co prawda do 2020 r., ale były jeszcze trzy lata, a więc do końca 2023 r., na wydatkowanie z niej środków. Ów boom inwestycyjny wyhamował jednak od początku br. – świadczy o tym choćby słabsza produkcja budowlana. Zatem nasza gospodarka, zgodnie z oczekiwaniami, odżywa, a głównym motorem jest konsumpcja prywatna, dzięki wzrostowi realnych dochodów, choć słabsze pozostają inwestycje. Nasza gospodarka stoi też przed wyzwaniami ze strony handlu zagranicznego, bo wciąż koniunktura gospodarcza w Niemczech i innych krajach zachodnioeuropejskich nie jest najlepsza.

W całym 2024 r. PKB wzrośnie, jak założono to w tegorocznym budżecie, o 3%, czy też będzie to jakaś inna wartość?

Szacujemy, że wzrost PKB w całym br. wyniesie 2,8%, a więc blisko 3%. Z tym, że pod koniec br. najprawdopodobniej przekroczymy 3% i w rezultacie w całym br. tempo wzrostu naszego PKB uśredni się do blisko 3%.

W I kwartale br. eksport wyrażony w dolarach USA wyniósł 94,5 mld USD, a import 90,7 mld USD oznaczało to w stosunku do I kw. ub.r. spadek - odpowiednio: w eksporcie o 3,6%, a w imporcie o 4,1%. Zaś I kwartale br. eksport w euro wyniósł 86,8 mld euro, a import - 83,3 mld euro (spadek r/r w eksporcie wyniósł 4,9%, a w imporcie - 5,4%). Wiemy, że jednym z głównych powodów była stagnacja gospodarcza wciąż przeżywana przez Niemcy – naszego głównego partnera handlowego. Jakie jeszcze były powody spadków w naszym handlu zagranicznym? Jakie są szanse, że w całym br. eksport i import okażą się wyższe niż w 2023 r.?

Eksport zależy od koniunktury w otoczeniu zewnętrznym, import - bardziej od tego, jak kształtuje się popyt wewnętrzny w Polsce, czyli inwestycje i konsumpcja. Ale faktem jest także, iż eksport i import są ze sobą powiązane. Bowiem występują tu efekty „poddostawcze” - a więc, aby eksportować, część potrzebnych komponentów trzeba importować. Ważniejszy jest jednak eksport.

Jaka jest więc szansa na to, by eksport poprawił się w II połowie br.?

Naszym zdaniem jest na to szansa. Natomiast nie zanosi się na to, by była to jakaś poprawa spektakularna. Niemcy stoją przed ostatnimi wyzwaniami w zakresie koniunktury gospodarczej. Co prawda pewien nieznaczny wzrost koniunktury ma już miejsce w tym kraju, a jednocześnie nie występuje statystyczna recesja. W dodatku, w odniesieniu do całej strefy euro, oficjalnie ogłoszone dane zaskoczyły in plus. Bowiem w krajach tej strefy wystąpił wzrost PKB w I kwartale br. w porównaniu z IV kw. ub.r. na poziomie 0,3% - był to zresztą wyższy wynik, niż się spodziewano. Ale dokonał się głównie za sprawą Hiszpanii i Francji. Tymczasem Niemcy wciąż stoją przed wyzwaniami.

Dlaczego?

Wynikają one z tego, że przez cały czas przemysł europejski, w tym niemiecki, boryka się ze spowolnieniem po okresie pandemii COVID-19, kiedy konsumenci zamknięci w domach więcej konsumowali różnego rodzaju dóbr, ale nie wyjeżdżali na wakacje. Ponadto wystąpiła słaba koniunktura w Chinach, która powoduje, że osłabienia doznał niemiecki przemysł, wyspecjalizowany w produkowaniu dóbr na rynek chiński różnego rodzaju ciężkich, specjalistycznych maszyn. Oprócz tego motoryzacja niemiecka odczuwa bardzo duże kłopoty z transformacją - przestawianiem się na produkcję samochodów elektrycznych i generalnie z dekoniunkturą w przemyśle motoryzacyjnym oraz jego konkurencyjnością wobec branż motoryzacyjnych przede wszystkim w krajach azjatyckich. Niemcy wciąż borykają się też z wysokimi kosztami pracy, a także z relatywnie wysokimi stopami procentowymi, które wyraźnie uderzyły w tym kraju w budownictwo. Ponadto występuje tam wyraźnie spadkowy trend w cenach nieruchomości, w związku z wystąpieniem spadku popytu na mieszkania. To wszystko łącznie powoduje, że ciężko jest się tej gospodarce odbić. Choć druga połowa br. powinna przynieść pewną delikatną poprawę. Dlatego, że - podobnie jak w Polsce - także w strefie euro inflacja spadła. To uwalnia dochody realne, a w rezultacie konsumpcja powinna wzrosnąć. Także stopy powinny stopniowo spadać, bowiem EBC już zapewnił, że ich pierwszej obniżki dokona w czerwcu. Gdyby jeszcze w Chinach, które notują w ostatnim czasie nienajgorsze dane, nie wydarzyło się coś nadzwyczaj złego, wówczas stopniowo, w II połowie br. powinna następować poprawa w gospodarce unijnej, w tym Niemiec, co na końcu wpłynęłoby korzystnie na poprawę wyników polskiego eksportu, choć nie będzie to zapewne jakaś spektakularna poprawa.

Z badania przeprowadzonego na początku maja przez Polski Instytut Ekonomiczny w ramach Miesięcznego Indeksu Koniunktury wynika, że do końca kwietnia 2024 r. 12 proc. firm zatrudniło nowych pracowników, a dwa razy więcej (24 proc.) planuje to zrobić w kolejnych miesiącach 2024 r. Wśród firm, które zwiększyły zatrudnienie w br., 69 proc. planuje kolejne rekrutacje jeszcze w tym roku. Czy znajdą odpowiednio dużą liczbę chętnych do zatrudnienia się?

W innej części raportu PIE jego autorzy zwracają uwagę, że co prawda skłonność do zwolnień grupowych nie rośnie skokowo, jednak są firmy, zwłaszcza w szczególnie trapionym wyzwaniami przemyśle, czy przetwórstwie, które biorą pod uwagę zwolnienia. W związku z tym można dojść do wniosku, że nasz rynek pracy nie jest jednorodny. Sektory, które mają problemy, choćby te wymienione, zgłaszają problemy - aczkolwiek wciąż nie na dużą skalę - a także skłonność do zwolnień. Bowiem tam, gdzie nie ma koniunktury, są problemy z konkurencyjnością, występuje skłonność do ograniczenia produkcji, a przez to – zatrudniania. Z kolei szeroki obszar usług chce zatrudniać, ze względu na lepszą koniunkturę. Powoduje to, że dużą rolę odgrywać będą poszczególne segmenty rynku pracy i zapotrzebowanie na określonych pracowników.

Jak to wygląda z perspektywy całego naszego rynku pracy?

Generalnie można powiedzieć, że po pierwsze ze statystyk wynika, że przez cały czas w ostatnich miesiącach zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw lekko spada w stosunku do poziomu sprzed roku. A ponadto generalnie występuje problem z podażą pracy, wynikający z tego, że nasze społeczeństwo się starzeje, że mniej młodych ludzi wchodzi na rynek pracy. Jest to problem strukturalny. Gdyby do tego nastąpił boom gospodarczy, tak, jak przed paroma laty, to ten efekt jeszcze bardziej by się wyostrzał. Natomiast w obecnych warunkach nie tak dynamicznego wzrostu gospodarczego i popytu na pracę, firmy zachowują się tak, że gdy jeszcze rok temu gospodarka słabła, nie zwalniały pracowników na dużą skalę, bo wiedziały, jak trudno jest pozyskać odpowiednio wykwalifikowanego pracownika. Natomiast obecnie część przedsiębiorstw, które już osiągnęły pełnię mocy produkcyjnych, chcą zatrudniać nowych pracowników. Ale są jeszcze takie, które wykorzystują rezerwy wytworzone w okresach słabszej koniunktury i jeszcze mogą zwiększyć wykorzystanie tych pracowników, których mają. To sprawia wrażenie próby utrzymania pewnej równowagi. Naszym zdaniem ograniczenia związane z demografią skutkują tym, że pojawiający się popyt na pracowników nie będzie się łatwy do zaspokojenia.

Jaką rolę może odegrać zatrudnianie pracowników zagranicznych?

Może to w obecnej sytuacji pomagać. Ale do tego potrzebna jest dobra polityka migracyjna, która będzie stymulowała napływ specjalistów, których potrzebujemy. A z drugiej strony jest jeszcze szansa na zwiększanie wydajności pracy przez inwestycje, nowe technologie i wynalazki, jak choćby sztuczna inteligencja. A zatem jeśli pracownik zostanie uzbrojony w określone narzędzia, wówczas będzie on mógł zrobić więcej – wykonać tyle pracy, ile dotychczas na przykład dwóch. To jest jest ścieżka, którą będą szły firmy w skali globalnej, ale i w naszym kraju. 
 

Źródło

Skomentuj artykuł: