Historyk: Grozi nam powtórka z lat 70.

Coraz częściej w komentarzach i opiniach pojawia się obawa przed ogólnoświatowym kryzysem. Coraz trudniej także znaleźć optymistów, którzy uważają, że z obecnych problemów gospodarczych da się wyjść względnie szybko i względnie suchą stopą. Historyk Niall Ferguson jest zdania, że może nastąpić kryzys dotkliwszy niż w latach 70., a pewna część Europejczyków ma obawy, czy trwająca zapaść energetyczna w ogóle kiedykolwiek się skończy.

W wielu gospodarkach na świecie coraz mocniej widoczne są – z miesiąca na miesiąc – oznaki znaczącego spowolnienia. Trwające od 2020 r. problemy, wywołane początkowo przez pandemię COVID-19, przybrały na sile także za sprawą inwazji Rosji na Ukrainę i wielu ekspertów coraz wyraźniej kreśli ponurą wizję światowego kryzysu gospodarczego. W sytuacji kryzysowej – na niwie energetyki – znalazła się już Europa, która mierzy się z konsekwencjami wieloletniego uzależnienia od surowców energetycznych z Rosji.

Nie brakuje głosów realistów twierdzących, że z obecnej sytuacji trudno będzie wyjść suchą stopą.

W rozmowie z CNBC historyk Niall Ferguson kreśli jednak czarną wizję, że obecne wstrząsy gospodarcze i polityczne mogą przypominać kryzys lat 70. XX wieku.

Odrobina historii w dużym skrócie - wspominany kryzys lat 70., określany mianem kryzysu paliwowego, miał wymiar światowy i dotknął najmocniej gospodarki państw wysoko uprzemysłowionych. Powodem był bardzo wysoki i gwałtowny wzrost cen ropy naftowej, wywołany wstrzymaniem handlu ropą przez kraje arabskie zrzeszone w OPEC z krajami wspierającymi Izrael w wojnie Jom Kipur z Egiptem. Były to przede wszystkim Stany Zjednoczone oraz kraje Europy Zachodniej. Ceny za baryłkę wzrosły na rynkach kilkukrotnie, co przełożyło się na istotne wzrosty cen także w innych sektorach gospodarki, głównie za sprawą rosnących kosztów transportu. Do 1973 r. tania ropa, wydobywana na granicy zużycia, wyraźnie napędzała wzrost gospodarczy. Deficyt surowca (USA w przededniu kryzysu mocno opierało gospodarkę o arabską ropę) wywołał zapaść gospodarczą, a co za tym idzie, niepokoje społeczne, rozbudzone na Zachodzie już pod koniec lat 60. Uważa się, że kryzys zażegnano w drugiej połowie lat 70. W 1979 r. wybuchł jednak tzw. drugi kryzys naftowy, wywołany przez rewolucję w Iranie. Gwałtowny skok cen ropy wywołany embargo (do 30 USD za baryłkę w 1980 r. - w 1970 r. było do 2 USD) trafił jednak na bardziej odporny grunt. Kraje Zachodu, nauczone kryzysem z 1973 r., zaczęły mocniej dywersyfikować dostawy ropy naftowej, częściowo uniezależniając się od OPEC.

Ferguson uważa, że pojawiły się już dwa czynniki - katalizatory powtórki kryzysu z lat 70. - konflikt międzynarodowy oraz inflacja. Wskazał, że o ile wojna Jom Kipur trwała 20 dni, o tyle konflikt na Ukrainie trwa już sześć miesięcy, co oznacza, że wywołany nim kryzys energetyczny może okazać się trwalszy.

Niall Ferguson uważa, że kryzys, jaki może nadejść w najbliższych latach będzie dotkliwszy niż ten z lat 70., z uwagi na to, że mamy do czynienia z niższym wzrostem produktywności, wyższym poziomem zadłużenia i gorszą sytuacją demograficzną. Dodatkowo nie widać oznak złagodzenia istniejących napięć w polityce międzynarodowej, m.in. pomiędzy Chinami a USA.

- Zaczynasz od zarazy lub czegoś, czego nie widzi się zbyt często, dużej globalnej pandemii, która zabija miliony ludzi i zakłóca gospodarkę na różne sposoby. Następnie uderzasz wielkim szokiem w polityce pieniężnej i fiskalnej. A potem dodajesz wstrząs geopolityczny - wskazywał Ferguson, dodając, że ludzie są w obecnej sytuacji "zbyt optymistyczni".

Z drugiej strony, umiarkowanych optymistów nie brakuje, i choć przewidują spowolnienie gospodarcze, to jednak twierdzą, że nie dojdzie - przynajmniej w gospodarce USA - do stagflacji, jak miało to miejsce w latach 70. XX w.

Joseph H. Davis w CNN Business podkreśla, że choć Stany Zjednoczone mierzą się - podobnie jak Polska - z wysoką inflacją i niskim wzrostem gospodarczym, to brakuje trzeciego czynnika stagflacyjnego - wysokiego bezrobocia. W USA nie brakuje wakatów, miejsc pracy przybywa, a stopa bezrobocia oscyluje w okolicach minimum. Davis wskazuje, że poprawia się w USA również sytuacja inflacyjna, a problemy z podażą powoli znikają.

W 2023 r. zobaczymy prawdopodobnie niższą inflację i przez pewien czas spadający PKB, prawdopodobnie nastąpią zwolnienia, a stopa bezrobocia wzrośnie z bardzo niskiego poziomu 3,7 proc., ale być może nieznacznie - dodał jednak Davis, zaznaczając, że może to być recesja z "pełnym zatrudnieniem".

Z widmem recesji mierzy się także inny światowy gigant gospodarczy – Chiny. Od kilkunastu tygodni dostrzegalny jest tam problem dużych spadków na rynku nieruchomości. Sektor budowlano-mieszkaniowy, stanowiący ok. 1/3 chińskiego PKB, stanął w obliczu dużych kłopotów, napędzanych trudnościami ze spłatą kredytów hipotecznych.

Za spadek PKB w ostatnich kwartałach w Państwie Środka odpowiada również prowadzona przez Pekin restrykcyjna polityka antycovidowa i system blokad z nią związany. To przełożyło się na spadek popytu wewnętrznego. Do tego dochodzi problem wysokiego, sięgającego 20 proc., bezrobocia w grupie młodych Chińczyków. Wraz z rosnąca inflacją, Pekin staje przed ryzykiem stagflacji. Spowolnienie gospodarki Państwa Środka to także spadek importu surowców energetycznych oraz innych towarów, co może negatywnie wpłynąć na wskaźniki gospodarki światowej.

Kryzys energetyczny wywołany wojną na Ukrainie i nadmiernym uzależnieniem się europejskich gospodarek od rosyjskich surowców energetycznych widoczny jest w rosnącej na Starym Kontynencie inflacji. Z badania przeprowadzonego przez organizację More in Common wynika, że w Polsce, Francji, Wielkiej Brytanii i Niemczech ankietowani uważają, że rosnące ceny mogą doprowadzić do zamieszek i niepokojów społecznych. Najmocniej takie ryzyko odczuwają Polacy i Francuzi - najmniej Brytyjczycy. Badani Europejczycy nie zaliczają się do optymistów - zdecydowana większość z nich jest zdania, że obecny kryzys energetyczny szybko się nie skończy, a jedna trzecia nie jest pewna, czy w ogóle się on skończy.

Skomentuj artykuł: