NASZ WYWIAD! Klucz do górnictwa leży w Warszawie - podkreśla D. Kolorz

Na spotkaniu z wicepremierem Sasinem padła już propozycja ze strony związków, żeby podwyżka w PGG była nieco niższa – w granicach 8 procent. Jednak większych ustępstw bym się nie spodziewał – mówi Dominik Kolorz, przewodniczący Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ Solidarność w rozmowie z Mariuszem Andrzejem Urbanke.
 
17 lutego w kopalniach i zakładach Polskiej Grupy Górniczej ma się odbyć dwugodzinny strajk ostrzegawczy. Kolejnym krokiem będzie referendum strajkowe 25 lutego, a na 28 lutego planowana jest manifestacja w Warszawie. Czy jest szansa, że nie dojdzie do tych protestów?
Jest, ale oceniam ją na dziś na 50 procent.

Co musi się stać, żeby górnicy nie chcieli strajkować? Potrzebne są decyzje na poziomie PGG, wiceministra Adama Gawędy odpowiedzialnego za górnictwo, czy rządu?
Moim zdaniem potrzebne są rozwiązania systemowe i rząd powinien się nimi pilnie zająć.

Jakie to rozwiązania?
Skandalem jest, o czym od dawna mówią moi koledzy z górniczej Solidarności, że polski węgiel zalega na zwałach w PGG, a energetyka, w tym nasza największa spółka z tej branży PGE go nie odbiera. Ci, którzy zakontraktowali węgiel w PGG muszą go odebrać i za niego zapłacić. Może udziałowcy PGG działają w ten sposób na jej szkodę - powinni sobie to wreszcie uświadomić. Sprowadzanie węgla z Rosji i sprzedawanie go po takiej samej cenie jak polski, a nawet drożej, niż zakontraktowany w PGG, to dobijanie tej spółki, co fatalnie odbija się na finansach naszej największej firmy wydobywczej potrzebującej nie tylko pieniędzy na podwyżki, ale przede wszystkim ogromne inwestycje.

Wicepremier Jacek Sasin zapowiedział jednak, że państwowe spółki zaprzestaną importu z Rosji…
To prawda, jednak decyzje w tej sprawie zapadają za wolno. Z tego co wiem, PGE jeszcze w ubiegłym roku importowała węgiel. Tymczasem nam chodzi o to, żeby to polskie, a nie rosyjskie czy ukraińskie kopalnie mogły pracować na pełnych obrotach. Zwracaliśmy też wielokrotnie uwagę, że nasze spółki węglowe nie prowadzą aktywnej polityki sprzedażowej. Przecież węgiel z PGG można sprzedawać nie tylko elektrowniom, ale również samorządom, które mają wiele kotłowni i własne ciepłownie.

Wróćmy jednak do PGG i żądań płacowych górniczych związków zawodowych. Prezes PGG podkreśla, że spółki obecnie nie stać na podwyżkę w wysokości 12 proc., której domagają się związki. Jaka jest Pana opinia na ten temat?
Na spotkaniu z wicepremierem Sasinem padła już propozycja ze strony związków, żeby podwyżka była nieco niższa – w granicach 8 procent. Jednak większych ustępstw bym się nie spodziewał. Nie tak dawno temu różne ważne osoby w branży za pośrednictwem mediów wychwalały doskonałą sytuację w kopalniach PGG. Nie ma się więc czemu dziwić, że obecnie górnicy domagają się podwyżek. Problem polega też na tym, że do tej pory w PGG podejmowano decyzje o różnych premiach i wypłatach. Kiedy sytuacja się pogorszyła, zarząd podjął decyzję, że tych premii już nie będzie i w związku z tym może okazać się, że górnicy stracą na wypłatach po 600 czy nawet 700 zł, a to dla kolegów bardzo dużo, bo wbrew statystykom nie wszyscy nie zarabiają po 6-7 tys. miesięcznie, lecz znacznie mniej. I stąd ten postulat o 12-procentowej podwyżce, żeby ta płaca nie spadła. Dam tutaj przykład kopalni ROW, skąd się wywodzę, której załoga wypracowała bardzo dobre wyniki finansowe, zaś wypłacane premie nie były niewspółmierne do wypracowanych efektów. My ich teraz przekonujemy, żeby byli solidarnymi górnikami, żeby wynikiem się podzielili ze słabszymi, a oni wysuwają prosty argument: „ale z nami się nikt nie dzieli”. Górnicy to ludzie wrażliwi na prawdę, tu - jak to się mówi – słowo więcej warte od pieniędzy. Dlatego wszelkie przekłamania są tak nieufnie odbierane. Dotyczy to również Programu dla Śląska, który ze względu na politykę klimatyczną UE, praktycznie stracił wszystkie inwestycje związane z górnictwem. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju nie przyznało np. dofinansowania dla Jastrzębskiej Spółki Węglowej na instalację do produkcji wodoru. Jeszcze nie tak dawno temu PGE rozważało możliwość produkcji ciepła w kogeneracji w elektrowni Rybnik. Teraz i o tej kwestii się nie mówi. Szefowie PGE zwodzili nas. Jeden z wiceprezesów zapewniał, że inwestycja będzie realizowana. Po wyborach stwierdzono, że to się nie opłaca. To jest nieuczciwość.  Tymczasem realizacja Programu dla Śląska, który powstał z naszej inicjatywy, miała oznaczać skok technologiczny dla regionu. A tu nic się w tej sprawie nie dzieje.

Negocjacje płacowe pomiędzy stroną społeczna a zarządem PGG jednak trwają. Zakończyły się co prawda podpisaniem protokołu rozbieżności. Jednak to nie zamyka drogi do porozumienia?
Tak, ale kluczowe decyzje muszą zapaść w Warszawie. Sama PGG nie poradzi sobie z problemami z energetyką i sprzedażą. Niewielu zdanej sobie sprawę, że ubiegły rok był jako rekordowy pod względem wysokości importu energii elektrycznej. Wzrósł on w stosunku do 2018 roku niemal dwukrotnie do ponad 10,6 TWh, co stanowi niemal 6,3 proc. zużycia krajowego. Jednocześnie w Polsce zmniejszyła się produkcja energii z węgla brunatnego i kamiennego. Jeśli ten trend się utrzyma i w tym roku import wzrośnie choćby o 1 TWh, to PGG będzie miała ogromne kłopoty ze zbytem węgla, Zwłaszcza, że rośnie produkcja energii z gazu i z odnawialnych źródeł. To oficjalne dane, które opublikowały Polskie Sieci Elektroenergetyczne.

Dla odbiorców energii w Polsce to nie są złe wiadomości, bo dzięki temu możemy mieć jedną z najniższych cen prądu w Europie…
Tak, ale rosnący import to wyrok dla polskich elektrowni węglowych, które produkują energię bardzo tanio, problem w tym, że tzw. opłata klimatyczna narzucona przez UE sięga już 25 euro, co niszczy ich konkurencyjność. Dlatego też w ub.r. nasz kraj po raz czwarty z rzędu był importerem energii elektrycznej netto.  Kupujemy energię nie tylko w krajach, gdzie ona jest stosunkowo tania - w Czechach i na Litwie, ale i w Szwecji oraz Niemczech. I wszystko wskazuje na to, że import będzie rosnąć, bo Polska ze względu na wspomniane regulacje UE jest obecnie jednym z najdroższych hurtowych rynków prądu w Europie. Tymczasem ciągle jesteśmy krytykowani w Brukseli, choć to w Niemczech planowane są kolejne elektrownie konwencjonalne i w dalszym ciągu wykorzystuje się węgiel brunatny w większej ilości niż w Polsce. Nikt też nie mówi, jak dużo węgla się importuje do Niemiec - praktycznie tyle, ile my wydobywamy. A mimo to w ubiegłym roku groził im blackout, bo OZE nie zaspokajają zapotrzebowania na energię, kiedy nie wieje tak mocno jak teraz, a także w dni bez słońca. Tymczasem Unia wymyśliła sobie zieloną rewolucję, choć z wyliczeń wynika, że w przeciągu najbliższej dekady, transformacja wszystkich 41 regionów górniczych w całej Europy wymagałby kwoty aż 2 bilionów euro. To jakiś ekonomiczny absurd.

Źródło

Skomentuj artykuł: