Piekarz: Fakt, że Dania wycofuje się z Baltic Pipe jest niepokojący

Współzbieżność z jednej strony wyroku TSUE w sprawie Turowa, a z drugiej Duńczyków wstrzymujących prace nad swoim odcinkiem Baltic Pipe, pokazuje, że być może w logice bezpieczeństwa energetycznego Europy odbywa się jakieś przetasowanie, które będzie dla nas niemałym wyzwaniem. Z dr Dawidem Piekarzem, wiceprezesem Instytutu Staszica, rozmawia Maciej Pawlak.

Budowa Baltic Pipe, mającego dostarczać 10 mld m3 rocznie norweskiego gazu do Polski została wstrzymana. Duńska Komisja Odwoławcza ds. Środowiska i Żywności cofnęła pozwolenie środowiskowe dla tego rurociągu, którym ma płynąć gaz z Norwegii przez Danię do Polski. Oznacza to opóźnienie tej inwestycji (ma być ukończona na jesieni 2022) czy jej całościowe wstrzymanie?
Oceniam, że sytuacja jest poważna. Zwłaszcza, że komunikat opublikowany przez Duńczyków sformułowany jest tak, jak gdyby chcieli, żeby nikt, broń Boże, w niego nie uwierzył. A ponadto to nie jest kwestia tego, że Dania pozwalała Polakom budować sobie Baltic Pipe. Ale miała być także jego beneficjentem. Mianowicie połowę gazu płynącego rurociągiem pod morzem z Norwegii w kierunku Polski, miała być przekazywana Danii. Zatem fakt, że kraj ten wycofuje się z tej inwestycji jest niepokojący.

Zwłaszcza, że komunikat o wstrzymaniu po stronie duńskiej tego projektu jako przyczynę podaje troskę o miejsca lęgowe niektórych gatunków myszy i nietoperzy. To brzmi nieco groteskowo.
Dokładnie tak. Więc mam wrażenie, że samo to sformułowanie nieco nastraja do sceptycyzmu. Ewidentnie nasuwa się scenariusz, w którym kwestia jest bardziej polityczna. To znaczy, że być może Dania - czy to sama, czy to - pod wpływem jakichś nacisków, stwierdziła, że nie będzie budowała u siebie rurociągu konkurencyjnego wobec Nord Stream2. Jeśli tak - byłaby to dla nas bardzo niebezpieczna sytuacja.

Dlaczego?
Z dwóch powodów, które się składają na jeden. Wiadomo, że projekt Baltic Pipe trochę nas wyciągał z pułapki Nord Stream. Bowiem siłą rzeczy ten ostatni jest po to, by Rosja nie miała po drodze, przy okazji eksportu gazu, krajów tranzytowych. A Niemcy chcieli pełnić rolę hubu, by handlować gazem z Rosji z całą Europą. Zaś my, budując własny system importu tego paliwa poprzez Baltic Pipe, unikaliśmy uczestnictwa w obu tych koncepcjach. Zatem rura gazowa z Norwegii stanowiła dla nas dużą szansę. Więc - powtarzam - w tym kontekście sytuacja jest dość poważna, dlatego, że nie przypuszczam, by w decyzji o wstrzymaniu prac nad Baltic Pipe chodziło o dobrostan myszy czy też nietoperzy. Może być to pewna strategiczna czy też geopolityczna decyzja Danii. Jeśli tak, to ciężko będzie ją nam przeskoczyć. I tym samym odwrócić logikę Nord Stream, z którą walczymy.

Jaki może być najbardziej prawdopodobny scenariusz zakończenia czesko-polskiego sporu o wstrzymanie działalności kopalni Turów?
Rozróżnijmy tu dwie płaszczyzny. To prawda, że mieliśmy z Czechami spór o wodę, której poziom - ich zdaniem z powodu prac odkrywkowych polskiej kopalni - się po ich stronie obniżał. Ale po drugie można odnieść wrażenie, że mieliśmy tu do czynienia z pewnym balonem próbnym: jak daleko TSUE może się posunąć? Do jakiego stopnia może, przy pomocy pewnych narzędzi administracyjnych, wymuszać dekarbonizację. Mam wrażenie, że w tym przypadku TSUE nawet nie tyle chodziło o to, by Turów faktycznie zamknąć, tylko, by zbadać reakcję Polski i reakcję europejskiej opinii publicznej. Choć wiadomo przy tym, że nikt specjalnie w UE się za pozostawieniem kopalni węgla nie ujmie. Myślę więc, że zapewne prędzej czy później się z Czechami dogadamy, natomiast ważne, że przy okazji tego wystąpienia TSUE nikt po stronie naszych władz nie spanikował i nie wykonał bezkrytycznie tego nakazu unijnego trybunału. Trzeba na to więc patrzeć także w kategorii tworzenia pewnego precedensu co do tego, na ile może sobie pozwolić TSUE, jak daleko może ingerować w niezależność unijnych państw członkowskich i zajmować się tak bardzo szczegółowymi zagadnieniami. 

Właśnie: jak daleko?
Pamiętajmy, że TSUE jest od sprawdzania zgodności prawa krajowego poszczególnych państw członkowskich UE z prawem unijnym. Tymczasem w tym przypadku przyznał sobie prawo do zajmowania się szczegółowymi zagadnieniami delikatnej natury. Pamiętajmy, że to zabezpieczenie przed wyrokiem, który będzie miał siłą rzeczy charakter ekspercki. Zapewne sprawie bardziej szczegółowo będą przyglądać się biegli, eksperci, czy faktycznie woda po stronie czeskiej ucieka wskutek działalności polskiej kopalni węgla brunatnego, czy też może z jakiegoś innego powodu, a Polski Turów jest tu Bogu ducha winien. Wydaje się też, że zachodzi tu niewspółmierność zabezpieczenia logiki procesowej. I to musi dawać do myślenia. Powiedziałbym, że niestety taka współzbieżność z jednej strony wyroku TSUE w sprawie Turowa, a z drugiej Duńczyków wstrzymujących prace nad swoim odcinkiem Baltic Pipe, pokazuje, że być może w logice bezpieczeństwa energetycznego Europy odbywa się jakieś przetasowanie, które będzie dla nas niemałym wyzwaniem. O ile rzecz jasna mam rację. Chyba, że obie te sprawy nie zachodzą prawie jednocześnie zupełnie przypadkowo. 

Według ostatnich danych GUS w końcu 2020 r. działalność prowadziło 12,1 tys. aptek ogólnodostępnych, tj. o 1,9% mniej w porównaniu z 2019 r., oraz 1,2 tys. punktów aptecznych (tj. o 3,2% mniej w stosunku do 2019). Coroczne zmniejszanie się liczby aptek, który to proces trwa od 2017 r. to efekt uchwalonej wówczas tzw. ustawy Apteka dla aptekarza. Czy - zgodnie z zapisami tej ustawy - państwo powinno ograniczać liczebność sieci aptecznych, a także liczby aptek na danym terenie w zależności od liczby mieszkańców przypadających na jedną aptekę?
W Instytucie Staszica od początku staliśmy na stanowisku, że taka sztuczna regulacja, poprzez którą państwo decyduje, gdzie ma funkcjonować apteka, a nie decydują o tym - mówiąc wprost - potrzeby lokalnych społeczności, jest pozbawiona sensu. Do chwili uchwalenia tej ustawy rynek apteczny w Polsce się ewidentnie rozwijał. Nie dotknęły go problemy związane np. z monopolizacją czy paramonopolizacją jednej czy dwóch wielkich sieci. Ten rynek był zdrowy. Przeważały na nim w dużej mierze polskie, rodzinne firmy i spełniał swoje zadania. Po uchwaleniu wspomnianej ustawy spodziewaliśmy się, że tego typu zapisy mogą więcej zepsuć niż zrobić czegoś dobrego. I niestety tak się stało. Zresztą w bardzo wielu przypadkach samo środowisko aptekarskie coraz częściej zwraca uwagę na fakt, że ta ustawa robi więcej szkody niż pożytku.

W jakich np. przypadkach?
Ktoś zamyka aptekę, bo mu właściciel budynku wypowiada czynsz, chcąc w jej miejsce umieścić jakiegoś innego najemcę, albo gdy w danej dzielnicy zmienia się architektura miasta i właściciel apteki chciałby ją otworzyć w innej lokalizacji, dwie ulice dalej. Okazuje się, że w obu przypadkach ustawa uniemożliwia przeniesienie apteki z dotychczasowego miejsca w inne, bo w tym innym miejscu byłaby tą apteką „nadmiarową”. Trochę to przypomina inną, nowelizowaną zresztą obecnie, ustawę, ograniczająca stawianie małych elektrowni wiatrowych (wiatraków) w zależności od odległości od domostw. Okazuje się, że próba faworyzowania nierynkowego jednych grup przed drugimi powoduje w rezultacie, że jest z tego więcej szkód społecznych niż pożytku. I to zarówno dla rynku i branży, jak też dla - jak się okazuje w przypadku aptek - domniemanych beneficjentów, którzy nie za bardzo na tych zapisach ustawowych zbytnio skorzystali. Logiki rynkowej się nie oszuka. Myślę, że w tym przypadku nadregulacja zrobiła to, co często robi – po prostu zepsuła to, co działało całkiem nieźle. 

Rekordowe 4,8% inflacji w maju zostanie jeszcze pobite w kolejnych miesiącach? Czy też, wraz ze słabnięciem wzrostu cen na sezonową żywność i zwyżkę cen paliw, inflacja będzie spadać?
Kolejne tygodnie będą faktycznie sprzyjać wygaszaniu inflacji w jej części wywołanej wskutek drogiej w związku z zimną wiosną żywności. Nie ma jednak o tym mowy w przypadku paliw i energii ze względu na ich niemalejące ceny. Pamiętajmy jednak, że przy tym wszystkim jest jeszcze jeden element, o którym nierzadko zapominamy. Otóż w czasie pandemii do naszej gospodarki wpłynęły potężne ilości pieniądza, który niekoniecznie został od razu wykorzystany. Także przez to, że możliwości konsumpcji były mocno zachwiane, ale też możliwości dokonywania inwestycji przez przedsiębiorców - tu perspektywy były mocno niepewne. Wobec tego bardzo pokaźna część naszego społeczeństwa pozostała z niewydaną gotówką. I to właśnie ona, przeznaczana na prywatne wydatki konsumpcyjne (zwłaszcza wyjazdy urlopowe) w dużej mierze odpowiada za rosnącą inflację.

Poziom 5% inflacji zostanie przebity?
Możliwe, ale w kolejnych miesiącach  powinien się zmniejszać. Załóżmy, że konsumpcja będzie wracać na swoje normalne, tj. przedpandemiczne tory, tym bardziej, że pewnie już zbyt wiele pieniędzy nie pojawi się na rynku wskutek wygasania kolejnych Tarcz. W tej sytuacji drogą energię i paliwa postrzegam jako potencjalne źródło niepozwalające na znaczący spadek inflacji. Jednak w krótkim terminie sezonowo spadające, po wiosennych wzrostach, ceny żywności wpłyną na obniżenie poziomu inflacji. 
 

Źródło

Skomentuj artykuł: