Czy Bruksela chce, żebyśmy poruszali się tylko pieszo albo rowerem?

Polska jest niezmiennie i zdecydowanie przeciwko zakazowi sprzedaży aut spalinowych po 2035 roku, który państwom Unii Europejskiej (UE) chce narzucić Komisja Europejska (KE). Sprzeciwia się też wprowadzeniu nowych wyśrubowanych, norm emisji spalin, tzw. EURO7. Nasze stanowisko popierają inne państwa, w tym Włochy i Niemcy, które właściwie już zablokowały przyjęcie dyrektywy w tej sprawie.

Jak pisze "Codzienna" w opinii premiera Mateusza Morawieckiego, "w warunkach obecnego kryzysu cele Europejskiego Zielonego Ładu są zbyt radykalne". - Narażają gospodarkę, miejsca pracy i wielu obywateli UE na komunikacyjne wykluczenie - podkreślił szef rządu. 

W swoim kolejnym podcaście podkreślił, że choć samochody zeroemisyjne to z pewnością przyszłość transportu, to obecne regulacje proponowane przez Brukselę są zbyt kosztowne dla większości obywateli UE. 

Bogaci europejscy politycy pomagają tylko sobie?

W opinii premiera, jeśli wziąć pod uwagę regulacje zakazujące rejestracji samochodów spalinowych zawierające wyłączenia dla producentów aut luksusowych, to trudno oprzeć się wrażeniu, że rozwiązania przegłosowane przez europarlamentarzystów uwzględniają głównie interesy10 procent najbogatszych obywateli UE, czyli m.in. właśnie ich (o hossie na rynku aut premium piszemy na naszym portalu). Eurodeputowani z ugrupowań dominujących w Parlamencie Europejskim (PE), w opinii premiera, "robią to kosztem mniej majętnej połowy społeczeństwa i biedniejszych krajów unijnej dwudziestki siódemki". 

Przypomnijmy, że  PE zatwierdził cele redukcji emisji CO2 dla nowych samochodów osobowych i pojazdów dostawczych. To element nowego pakietu klimatycznego Fit for 55 („Gotowi na 55”), który zakłada jeszcze większą redukcje emisji gazów cieplarnianych - aż o 55% do 2030. Jeśli chodzi o nowe samochody osobowe i dostawcze, to radykalni ekologowie chcą, by w UE uległa zmniejszeniu emisja CO2 wytwarzana przez te pojazdy aż o 100 proc. w stosunku do roku 2021. Pośrednie cele redukcji emisji miałyby wynieść 55 proc. dla samochodów osobowych oraz 50 proc. dla samochodów dostawczych w 2030 r. - Choć co do zasady regulacje dotyczą w tym samym stopniu każdego kraju członkowskiego, to w krajach Europy Środkowo-Wschodniej ich wpływ na społeczeństwo dodatkowo potęgują różnice w rozwoju gospodarczym i technologicznym oraz poziomie bogactwa między nowymi i starymi krajami Unii - podkreślił premier. 

Zdaniem premiera Morawieckiego "transformacja energetyczna nie może być wprowadzana w imię ideologii ani ograniczać wolności wyboru stylu życia". - Paradoksalne jest, że te pomysły wypływają u nas od opozycji - powiedział premier. Szef rządu zaznaczył, że "regulacje związane z ochroną środowiska powinny być efektem zgody większości społeczeństwa" i dodał, że "chodzi tak samo o cele klimatyczne, jak i o sposoby i tempo dochodzenia do tych celów". - Dlatego transformacja energetyczna w wydaniu Prawa i Sprawiedliwości zaczyna się od stworzenia możliwości i zapewnienia pieniędzy - wskazał Mateusz Morawiecki i dodał, że "od lat systematycznie zwiększamy nakłady na to, by Polacy oddychali czystym powietrzem, żebyśmy jako społeczeństwo odciskali jak najmniejsze piętno na środowisku naturalnym". 

Premier podkreślił, że rząd rozumie potrzebę redukcji emisji gazów cieplarnianych i wskazał, że "to, o co ciągle zabiegamy w sprawie zielonej transformacji, to uczynienie jej sprawiedliwą, a przez to też bardziej realną". 

Niemcy głosują tak jak Polska - to szok dla KE

Podobne stanowisko - choć z nieco innych, nie społecznych, a bardziej ekonomicznych pobudek - zajmują Niemcy. Jak podaje Deutsche Welle, zgodnie z dominującą w Niemczech opinią - tak w społeczeństwie jak i sferach biznesowych - szef niemieckiego sektora transportu i komunikacji Volker Wissing też zdecydował się na przyblokowanie decyzji UE o zakazie sprzedaży aut z silnikiem spalinowym. Stanowisko Polski poprały też Włochy, gdzie jest bardzo silny przemysł motoryzacyjny, oraz inne kraje UE obawiające się zapaści gospodarczej po wprowadzeniu nowych radykalnych pakietów klimatycznych. Dlatego ambasadorowie krajów UE odwołali zaplanowane na 7 marca głosowanie nad przepisami zakazującymi sprzedaży nowych samochodów z silnikami spalinowymi od 2035 r.  
Wg ekspertów auta elektryczne nie są do końca ekologiczne. - Aby naładować samochód elektryczny, trzeba naładować ten samochód przez energię wytworzoną przez węgiel albo gaz, więc nie mówimy o zielonej, czystej energii – zauważa wiceminister aktywów państwowych Jan Kanthak cytowany przez PAP. Kanthak, związany z Solidarną Polską, które to ugrupowanie od lat sprzeciwia się pomysłom radykalnych ekologów, zwrócił też uwagę na baterie montowane w autach elektrycznych. - Jest tam cała tablica Mendelejewa i jeśli zobaczymy, że 90 proc. litu, który jest niezwykle ważnym elementem baterii elektrycznych, pochodzi z Chin, to widzimy, że cały przemysł motoryzacyjny może się w pewnym stopniu uzależnić od woli i chęci ewentualnej dostarczania tego typu materiału ze strony - jednak komunistycznych - władz w Pekinie – stwierdził. 

Jak pisze „Frankfurter Allgemeine Zeitung”: „Faktyczny zakaz dopuszczania do ruchu nowych samochodów osobowych z silnikiem spalinowym jest interwencją idącą zbyt daleko. Tym bardziej, że preferowany przez polityków samochód elektryczny ma zerową emisję CO2, ale dzieje się tak tylko w przypadku spalin, ale nie przy produkcji pojazdu ani podczas ładowania baterii. Właśnie dlatego, że wszyscy są co do tego zgodni, że trzeba pomóc klimatowi, wymogi prawne muszą uwzględnić spojrzenie całościowe. Musi ono obejmować produkcję baterii i energii elektrycznej z jednej strony, jak również produkcję paliwa i silnika z drugiej strony”. Mimo protestów KE i radykalnych ekologów, którzy chcą zakazu produkcji i sprzedaży nie tylko aut spalinowych, ale i węgla, gazu oraz mięsa, przejście w 100 proc. na pojazdy elektryczne nie będzie więc możliwe w najbliższych latach. 

Nierealistyczne wymagania europejskich biurokratów i ekologów


Polska sprzeciwia się też wprowadzeniu nowych wyśrubowanych, norm emisji spalin, tzw. EURO7. - Polska wyraziła sceptyczne stanowisko wobec planów KE - podkreśla minister infrastruktury Andrzej Adamczyk. Jego zdaniem są to rozwiązania zbyt daleko idące i nierealistyczne. – Nie można dopuścić, aby przepisy unijne doprowadziły do zwiększenia wykluczenia komunikacyjnego w państwach członkowskich. Gdyby przepisy weszły w życie w obecnie proponowanym kształcie, koszty użytkowania samochodów po stronie użytkowników znacząco by wzrosły i mniej osób miałoby możliwość korzystania z samochodów osobowych – powiedział minister Adamczyk. 

Stanowisko to popiera wiele unijnych krajów. Ich zdaniem propozycja Komisji Europejskiej zagraża konkurencyjności gospodarek poszczególnych państw członkowskich UE i wprowadzona w przedłożonym kształcie może doprowadzić do znacznego wzrostu ceny samochodów osobowych. - Sprzeciw wobec tej propozycji KE wyrażony przez zdecydowaną większość uczestników rozmowy – zgodny ze stanowiskiem – Polski jest wyrazem troski o mobilność obywateli Unii Europejskiej - powiedział minister Adamczyk po spotkaniu z ministrami ds. transportu Czech, Niemiec i Włoch oraz – w formule zdalnej – Słowacji, Węgier, Rumunii i Portugalii. 

Skomentuj artykuł: