"Jeśli to rozwiązanie zaczynamy procedować na przełomie listopada i grudnia, a miałoby wejść w życie od 1 stycznia, to nie muszę mówić jakie by to miało konsekwencje dla firm, które mają już zaplanowane budżety na przyszły rok" - tak minister rozwoju Jadwiga Emilewicz tłumaczy sprzeciw polityków Porozumienia wobec planów zniesienia limitu 30-krotności składek na ZUS.
Szefowa Ministerstwa Rozwoju została zapytana przez portal Niezalezna.pl o projekt, który wywołał wiele kontrowersji nawet wśród polityków Zjednoczonej Prawicy i ostatecznie został wycofany. Przede wszystkim podkreśliła, że "nasze stanowisko dotyczące 30-krotności jest niezmienne od kilku lat – od czasu, kiedy było ono po raz pierwszy zgłoszone (...). We wrześniu tego roku. kiedy projekt budżetu został przedstawiony na Radzie Ministrów, nie było tam wicepremiera Gowina, ale ja wówczas zgłosiłam wniosek odrębny".
I wymienia trzy argumenty za pozostawieniem limitu.
Po pierwsze poddawaliśmy w wątpliwość zakładane wpływy z tytułu zniesienia 30-krotności do budżetu. Mogłoby się bowiem okazać, że z tych ok. 370 tys. osób, które byłyby objęte zniesieniem limitu, najprawdopodobniej tylko ok. 20 proc. rozliczałoby się nadal w takim trybie, czyli byłoby zatrudnionych na umowę o pracę i płaciło wyższe składki. Pozostałe osoby – pracownicy korporacji – przeszliby na inne formy zatrudnienia, czyli przeszliby na relację „be to be” ze swoimi pracodawcami, a część z nich zrezygnowałaby pewnie z pracy w Polsce, co byłoby bardzo niekorzystnym efektem. Po drugie wysokość emerytur tych osób – czy stać by nas było na wypłatę tak dużych świadczeń emerytalnych oraz dysproporcje, które tworzylibyśmy w całym systemie ZUS. Po trzecie w SOR zapisaliśmy, że chcemy podnosić innowacyjność polskiej gospodarki i tworzyć wysokopłatne miejsca pracy, a także utrzymywać atrakcyjność biznesową Polski, jako miejsca, gdzie warto inwestować i zatrudniać. To jeden z czynników konkurencyjności – wysoko wykwalifikowanym pracownikom opłacało się zostać w Polsce, a nie szukać szczęścia poza granicami naszego kraju
Na tym jednak nie koniec.
"Do nich – w grudniu – doszedł jeszcze jeden – być może najważniejszy z perspektywy ładu korporacyjnego. Jeśli to rozwiązanie zaczynamy procedować na przełomie listopada i grudnia, a miałoby wejść w życie od 1 stycznia, to nie muszę mówić jakie by to miało konsekwencje dla firm, które mają już zaplanowane budżety na przyszły rok" - podkreśla w rozmowie z Niezalezna.pl
Minister rozwoju nie spodziewa się, aby przeszedł projekt Lewicy dotyczący tego samego pomysłu.
Wydaje mi się, że poparcie projektu Lewicy przez większość w Sejmie nie jest możliwe, bo jest to projekt bardzo populistyczny. System ubezpieczeniowy jest systemem solidarnościowym, opierającym się na zaufaniu. W takim kształcie, jaki mamy dzisiaj, wszedł w życie w 1999 r. Dzisiaj zmiana reguł gry, czyli tak naprawdę powiedzenie odkładasz dowolną kwotę, a na koniec to ustawodawca określa, jakie będziesz mieć świadczenie, jest nieuczciwe