[NASZ WYWIAD] Soroczyński: Jesteśmy dużym stabilnym rynkiem, który będzie potrzebował bardzo wielu nowych nieruchomości

Jeżeli popatrzeć na sam ruch turystyczny, mieliśmy w br. sporo więcej turystów, w tym zagranicznych, niż przed rokiem. Ci ostatni po Polsce po części poruszają się koleją, bo są często bez auta, przylatują, a gdy chcą zobaczyć kolejne miasta oprócz tego, do którego przylecieli, to najczęściej jadą koleją, bo tak jest z reguły wygodnie i bezpiecznie. Z Piotrem Soroczyńskim, głównym ekonomistą Krajowej Izby Gospodarczej, rozmawia Maciej Pawlak.

Urząd Transportu Kolejowego poinformował, że w III kwartale koleją przewieziono 90,8 mln pasażerów - o 23,8 proc. więcej niż w III kw. 2021 r. W samym wrześniu pociągami podróżowało 29,6 mln pasażerów - to niemal o 5 mln więcej niż przed rokiem i jednocześnie najlepszy wynik września od dziesięciu lat. W I-III kw. br. koleją przewieziono 187,4 mln t towarów - o 4,3 proc. więcej niż przed rokiem. Czy można mówić, że kolejowy transport odrobił już straty z pandemii?
Po części odrobił straty pandemiczne, bo może się okazać, że te dobre wyniki za III kwartał obejmują nie tylko dojazdy do pracy, ale zapewne także wyjazdy wczasowe, wakacyjne. Jak widać wiele osób miało odłożone pieniądze i chciało jakoś je wydać. Jeżeli popatrzeć na sam ruch turystyczny, mieliśmy w br. sporo więcej turystów, w tym zagranicznych, niż przed rokiem. Ci ostatni po Polsce po części poruszają się koleją, bo są często bez auta, przylatują, a gdy chcą zobaczyć kolejne miasta oprócz tego, do którego przylecieli, to najczęściej jadą koleją, bo tak jest z reguły wygodnie i bezpiecznie. W samym wrześniu już pewnie mniejszy zasięg niż w lipcu czy sierpniu miały podróże turystyczne. W tym miesiącu zwiększoną częstotliwość podróżowania pociągami można wytłumaczyć oszczędzaniem na drożejącym paliwie samochodowym i wyborem kolei jako środka transportu do pracy, ale również częstszym wyborem transportu zbiorowego, zamiast własnego samochodu. Może to wskazywać, że generalnie przestawiamy tryb życia na nieco bardziej ekonomiczny, oszczędny, m. in. wskutek wysokich cen paliw. Ponadto może się też okazać, że te statystyki obejmują także przejazdy służbowe, których realizowanych jest obecnie więcej za pomocą pociągów niż, niż samochodem.

W pierwszych trzech kwartałach br. wartość inwestycji w polskie nieruchomości komercyjne wyniosła 4,3 mld euro, czyli o 22 proc. więcej niż w analogicznym okresie ub. roku. Jak wynika z danych CBRE prym wiodą biura, w które zainwestowano 39 proc. całej kwoty. Tuż za nimi są projekty magazynowe. Kapitał płynął przede wszystkim z USA i Europy. Dlaczego inwestorzy zagraniczni na rynku budownictwa komercyjnego postrzegają Polskę jako dobre miejsce do inwestowania?
Po pierwsze, jesteśmy dużym stabilnym rynkiem, który będzie potrzebował bardzo wielu  nowych nieruchomości, we wszystkich segmentach: mieszkań, i biur, i budynków przemysłowych. Przy czym ostatnio inwestorzy zagraniczni mieli na naszym rynku relatywnie tanio, bo wskutek osłabienia złotego zamiast płacić za euro, jak jeszcze do niedawna 4,30, dostawali prawie 5 zł, to nagle zrobił im się duży bonus. Gdy ta sytuacja utrzymuje się dłużej, to jeszcze doszli do wniosku, że na wycenie nieruchomości zyskają, nawet, gdy, jak obecnie euro jest po 4,80/zł. Decyzje inwestycyjne zagranicznych inwestorów to splot różnych przyczyn, ale dobrze, że kupują nieruchomości, bo nasz popyt na tym rynku już nie był tak duży. Z drugiej strony wolałbym, żebyśmy i my mogli jakieś atrakcyjne nieruchomości u nich kupić, ale do tego potrzebujemy euro po 4 zł.

Władze Europejskiego Banku Centralnego po raz drugi z rzędu podniosły stopy procentowe o 75 pkt proc. i wywindowały koszt euro do najwyższego poziomu od końca 2008 r. Zapowiedziały również dalsze zacieśnienie polityki pieniężnej. Po jakim czasie i w jak dużym stopniu przełoży się to na obniżenie poziomu inflacji w krajach eurostrefy?
Inflacja w tych krajach ma nieco inne przyczyny, niż u nas. Tam dochodzi kwestia innego rozlokowania kapitału, innego wykorzystania zasobów, które są. Oczywiście oni usiłują w tej chwili walczyć z inflacją, nawet, gdy jest ona niższa niż u nas. Rosnące stopy mają nie tyle zbić obecną inflację, ale powstrzymać chęć ludzi do wypłacania pieniędzy z rachunków bankowych i dokonywania dużych zakupów. Wobec tego im więcej pieniędzy nie wypłacą, tym - z punktu widzenia polityki monetarnej - lepiej, zwłaszcza, że u nich jest lepsze niż u nas stosunek stopy podstawowej do oprocentowania depozytów. Ich systemy bankowe nie są aż tak płynne, jak nasze. O to walczy tam bank centralny. Pamiętajmy o tym, że oni teraz ruszyli ze sporymi podwyżkami stóp, bo są spóźnieni w tych działaniach w stosunku do innych państw dwa czy trzy kwartały, a dopiero zaczęli. To, że dokonali drugiej mocnej podwyżki stóp w krótkim czasie to jedno, ale tak naprawdę, oni znajdują się dopiero w początku cyklu podwyżek, których np. my dokonujemy od roku. W tej chwili muszą sprawiać wrażenie, że te ich ruchy są zdecydowane.

To fakt, że inflacja w eurostrefie jest niższa, niż u nas, chociaż w krajach bałtyckich jest szczególnie wysoka (ponad 20 proc.), choć także np. w Holandii jest na poziomie Polski (nieco ponad 17 proc.). Rozumiem, że tak czy inaczej, radykalne zmniejszanie inflacji, to nie jest kwestia 2-3 miesięcy, ale proces dłuższy.
To musi faktycznie potrwać przez jakiś czas. Myślę, że bardziej odczuwalne złagodzenie inflacji przyjdzie najwcześniej wiosną. My liczymy na to, że będziemy mieli poważne spadki inflacji od marca, a ostatni jej wysoki pik w lutym. I w eurostrefie spadki też będą odczuwalne od wiosny. Praktycznie wówczas wszyscy w całej Europie będziemy się porównywali co do cen surowców, zwłaszcza energetycznych oraz samej energii, do poziomów z początku obecnego roku, czyli już po rozpoczęciu wojny Rosji na Ukrainie. Wtedy trudno sobie wyobrazić, żeby znowu mogły być tak wysokie wzrosty, jak w ostatnich miesiącach.

Ministerstwo Finansów pracuje nad kwotą wolną dla podatku od zysków kapitałowych (tzw. podatkiem Belki) - poinformował wiceminister finansów Artur Soboń. - Analogiczną do podatku dochodowego. - Chodzi o tych, którzy mają niewielkie dochody, jakieś lokaty, mają jakieś zyski z tego tytułu - doprecyzował minister. Jakie skutki mogłyby przynieść zmiany, o których mówił wiceminister?
Z tym jest bardzo poważny kłopot, bo podatek Belki powstał kiedy była polityka dodatnich stóp procentowych i była taka niepisana umowa społeczna między nami: społeczeństwem, a władzami monetarnymi, że na lokatach nie można stracić realnie. Choć przy tym może nie będą one przynosić jakichś bardzo dużych zysków. Bo to jednak taka dosyć pasywna i bezpieczna inwestycja. Jednakże nie powinno jak obecnie dochodzić do sytuacji, że na depozytach klienci nie tylko nie zarabiają, ale wręcz tracą, nawet 10% w plecy rocznie. Przypomnijmy sobie inflację sprzed 20 lat, ale wtedy stopy procentowe utrzymywano na poziomie 15%, a nie - jak obecnie niecałe 7%. Więc to była inna sytuacja niż obecnie. W  tamtych warunkach nawet podatek od zysków kapitałowych, w tym od gromadzenia pieniędzy na lokatach, miał sens. W tej chwili sytuacja jest inna i nie dość, że trzymanie środków na depozytach nie chroni przed inflacją, to jeszcze efekt takiego oszczędzania jest osłabiony ze względu na podatek Belki. Wobec tego pojawiły się postulaty wobec Ministerstwa Finansów, aby, skoro lokaty przynoszą przychody, można było odjąć koszty w postaci straty realnej wskutek inflacji na takim depozycie. Stąd te opinie urzędników ministerialnych, żeby jakoś rozwiązać ten problem. Z drugiej strony jest o tyle dobrze, że kiedy jest presja, czasami ona. Mam wrażenie, że to jest troszkę przywołanie do porządku kolegów od podatków, że jednak powinni coś z tym zrobić, bo tak, jak jest teraz wygląda to fatalnie.

Zapowiadane podwyżki płacy minimalnej w 2023 r. w styczniu i lipcu oznaczają ich wzrost o 19,6% względem 2022 r. Jak to się przełoży na poziom przyszłorocznej inflacji?
One dosyć istotnie będą oddziaływały. Gdybyśmy rozmawiali o inflacji dwa lata temu, to wtedy widać było bardzo silny wpływ zmian płacy minimalnej na jej poziom. Jednak wtedy towary prawie nie drożały w ujęciu rocznym (wzrost tylko o ok. 2 proc.), a usługi drożały o 10-12 proc. Te ostatnie dlatego, że praca drożała, bo w części działalności usługowej koszty pracy mocno wpływają na poziom cen usług. Można sobie wyobrazić, że w fabryce można zakupić nową, lepszą maszynę, która zastąpi pracę 20 ludzi, a nadzorować ją będzie kolejnych 30. specjalistów i oczywiście wydajność wzrośnie, jest super. Ale jak kucharz ma być bardziej wydajny, czy orkiestra ma szybciej grać? Zatem w sytuacji, gdy podnoszone są w całym kraju płace minimalne jedyne co właściciel firmy usługowej może zrobić - to podnieść cenę swoich usług.

Czy wzrost płacy minimalnej ma zróżnicowane przełożenie na wzrost inflacji w zależności od regionu?
W dużych aglomeracjach to jest mniejszy problem. Największy problem z płacą minimalną mają małe firmy, w małych miejscowościach. Najczęściej jest tak, że w takich rejonach klient nie zniesie podwyższonej ze względu na wzrost płac wyższej ceny usługi. I często się okazuje, że zakład, który świadczył jakieś usługi, albo jakiś mały sklep nie jest w stanie zatrudnić jakiegokolwiek pracownika, bo wymóg odpowiednio wysokiej płacy dla pracownika jest dla właściciela takiego biznesu często nie do przeskoczenia. Nie może bowiem odzyskać wydanych na wyższe płace pieniędzy w podwyższonej marży, bo klienci mogą nie być w stanie korzystać z zbyt drogich usług. O ile dużych firmach płaca minimalna działa na ich funkcjonowanie najczęściej w umiarkowany sposób, jej podwyżki najbardziej uderzają w małe firmy w niewielkich miejscowościach. To dla nich jest często dopust boży, bo często okazuje się, że właściciela takiej firmy nie stać na jakiegokolwiek pracownika, jest w stanie pracować tylko sam.

Źródło

Skomentuj artykuł: