Niepokojące dane z gospodarki. Kuźmiuk: Wzrost naszego PKB wisi na konsumpcji [WYWIAD]

Trzeba będzie poczekać na to, jakie nowe dane na temat wzrostu sprzedaży detalicznej ogłosi GUS za październik. Gdyby te wrześniowe się potwierdziły, wskazywałoby to na fatalne skutki obecnego funkcjonowania naszej gospodarki. Bo tak naprawdę wzrost naszego PKB wisi na konsumpcji. A przecież także nasz eksport odnotowuje kiepskie wyniki ze względu na mocną złotówkę, choć ostatnio ona słabnie, ale przede wszystkim wskutek recesji w gospodarce Niemiec. Jak jednak mówiłem, nasza gospodarka wisi w dużej mierze na konsumpcji, którą wprost wyraża wielkość sprzedaży detalicznej. A więc, gdyby sprzedaż detaliczna spadała przez kolejne miesiące, to oznaczałoby, że zakładany w budżecie tegoroczny wzrost PKB na poziomie 3 proc. jest kompletną iluzją - mówi w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Zbigniew Kuźmiuk, poseł PiS, członek sejmowej Komisji Finansów Publicznych.

Maciej Pawlak: Polski plan złożony do Komisji Europejskiej zakłada wyjście z procedury nadmiernego deficytu w ciągu czterech lat poprzez jego nierównomierną redukcję - średnio o 0,82 proc. PKB rocznie. Oznacza to sprowadzenie długu do poziomu poniżej 60 proc. PKB oraz ograniczenie deficytu sektora finansów publicznych do poziomu poniżej 3 proc. PKB. Czy nie okaże się to zadaniem ponad siły rządzących? Czy 4-letnia perspektywa wyjścia z procedury nadmiernego deficytu wybrana przez rząd nie okaże się zbyt ambitna, skoro można ją było wydłużyć do 7 lat?

Zbigniew Kuźmiuk: Faktycznie chodzi w konsekwencji o ścięcie poziomu tego długu poniżej 60 proc. PKB. Coroczne cięcia wielkości długu sektora rządowego i samorządowego będą jednak zapewne jeszcze większe. Rządzący robią w tym wypadku dobrą minę do złej gry – podkreślają, że przecież ta redukcja zadłużenia nie musi się odbywać poprzez cięcia wydatków budżetowych, ale przez wzrost dochodów. Jednak do tego wzrostu nie dojdzie, więc wszystko wskazuje na to, że w 2026 r., już po wyborach prezydenckich, rządzący zakładają drastyczne ograniczenie deficytu, skoro w 2025 r. dojdzie do jego stosunkowo niewielkiego ścięcia.

A co z 4-letnią perspektywą wyjścia z procedury nadmiernego deficytu wybraną przez rząd zamiast wydłużenia jej do 7 lat?

Są faktycznie dwie ścieżki wchodzenia z tej procedury: krótsza i dłuższa. Ta dłuższa oznaczałaby wolniejsze dochodzenie i mniej dokuczliwe dla społeczeństwa dostosowanie do unijnych norm. Tymczasem zdecydowano się na wariant bardziej drastyczny. Dlaczego? Pytanie to zadałem wiceministrowi finansów Jarosławowi Nenemanowi, ale nie odpowiedział mi na nie.

We wrześniu doszło do spadku sprzedaży detalicznej w cenach stałych - jeszcze do niedawna jednego z motorów wzrostu naszej gospodarki. Sprzedaż była niższa niż przed rokiem o 3,0% (wobec spadku o 0,3% we wrześniu 2023 r.). Także w porównaniu z sierpniem 2024 r. notowano spadek sprzedaży detalicznej o 5,7%. Jedyny tegoroczny wzrost w ostatnich miesiącach GUS odnotował w okresie styczeń-wrzesień - wzrosła ona wówczas r/r o 2,6%. Czy kiepskie wyniki sprzedaży detalicznej wynikają jedynie z podwyższonej inflacji? Czy jest tego jakieś inne wytłumaczenie? 

Sam jestem tym faktem zaskoczony, zwłaszcza głębokością tego spadku. Trzeba będzie poczekać na to, jakie nowe dane na ten temat ogłosi GUS za październik, bo w tym przypadku są to dane wrześniowe. Gdyby to się potwierdziło, wskazywałoby to na fatalne skutki obecnego funkcjonowania naszej gospodarki. Bo tak naprawdę wzrost naszego PKB wisi na konsumpcji. A przecież także nasz eksport odnotowuje kiepskie wyniki ze względu na mocną złotówkę, choć ostatnio słabnie, ale przede wszystkim wskutek recesji w gospodarce Niemiec. Jak jednak mówiłem nasza gospodarka, „wisi” w dużej mierze na konsumpcji, którą wprost wyraża wielkość sprzedaży detalicznej. A więc, gdyby sprzedaż detaliczna spadała przez kolejne miesiące, to oznaczałoby, że zakładany w budżecie tegoroczny wzrost PKB na poziomie 3 proc. jest kompletną iluzją.

GUS odnotował również, że w październiku 2024 r. odnotowano pogorszenie zarówno obecnych, jak i przyszłych nastrojów konsumenckich w stosunku do poprzedniego miesiąca. Bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej (BWUK), syntetycznie opisujący obecne tendencje konsumpcji indywidualnej, wyniósł -15,8 i był o 1,9 p. proc. niższy w stosunku do poprzedniego miesiąca. Także wyprzedzający wskaźnik ufności konsumenckiej (WWUK), syntetycznie opisujący oczekiwane w najbliższych miesiącach tendencje konsumpcji indywidualnej, spadł o 1,9 p. proc. w stosunku do poprzedniego miesiąca i ukształtował się na poziomie -11,6. Również w GUS-owskim październikowym ogólnym klimacie koniunktury ujemne wskaźniki dotyczą niemal wszystkich branż, zaś jedyny dodatni – informacji i komunikacji (IT). A więc w październiku br. publikowane wskaźniki z większości sektorów (m.in. z przetwórstwa przemysłowego) wskazują na pogorszenie koniunktury w gospodarce. Z czego wynika pogorszenie nastrojów konsumenckich? Kiedy się znacząco poprawią?

Mogą na to wpływać różne czynniki. Ale moim zdaniem przede wszystkim w grę wchodzą tu wynagrodzenia i rozmaite świadczenia, które idą trybem ustalonym jeszcze pod koniec ub. roku. Zatem tu się nic nie zmienia. Mieliśmy informacje za wrzesień br., że wzrost wynagrodzenia realnego jest ciągle dwucyfrowy, na poziomie 10,3 proc. w stosunku do września ub.r., choć wcześniej wzrosty te były wyższe – na poziomie 14-15 proc. To rzecz jasna wielkości średnie, ale one o czymś świadczą. Natomiast moim zdaniem na nastroje konsumenckie wpływają przede wszystkim dane związane najpierw ze wzrostem cen żywności w wyniku podwyższenia VAT na nią od kwietnia, a następnie związane ze wzrostem cen nośników energii, po ich częściowym odmrożeniu od lipca br.

Jak to się przejawia w praktyce?

Widać, że ludzie obawiają się gwałtownego wzrostu rachunków. I zaczynają zbierać pieniądze na wszelkie tzw. opłaty stałe. Zdają sobie sprawę, że do tej pory jeszcze najgorsze w tym względzie nie nadeszło. Ale nadejdzie - późną jesienią i zimą, wraz z rozpoczęciem sezonu grzewczego i pojawieniem się krótkich dni. W związku z tym, aby wystarczyło pieniędzy na te podwyższone opłaty, wstrzymują się generalnie od innych zakupów. A w perspektywie, ponieważ od stycznia grozi nam całkowite uwolnienie cen energii wskutek zniesienia ostatniej już chyba Tarczy antyinflacyjnej, co będzie skutkowało kolejnym skokiem cen nośników energii, tego optymizmu wśród konsumentów już dziś specjalnie nie ma. Polscy konsumenci spodziewają się, że czekają nas już wkrótce prawdopodobnie 20-30-procentowe wzrosty cen prądu, gazu czy ciepła. To wszystko spowoduje, że łącznie od lipca br., wraz z tymi od stycznia 2025 r., opłaty dla gospodarstw domowych, ale i firm, za nośniki energetyczne, wzrosną nawet o 50-60 proc.

Czy sądzi Pan, jako poseł partii obecnie opozycyjnej, że te wszystkie pogarszające się wskaźniki, o których wspominaliśmy: ufności konsumenckiej (bieżący i wyprzedzający) czy klimatu koniunktury, spowodują jakieś bardziej trwałe pogorszenie się notowań sondażowych partii obecnej koalicji rządzącej?

Nie ma bardziej skutecznego czynnika badania nastrojów społecznych i ich wpływu na politykę, niż aktualna zawartość kieszeni czy portfeli konsumentów. A jeśli ta zawartość gwałtownie się pogarsza, to ocena społeczna jest jednoznaczna. Chciałbym zwrócić też uwagę na fakt, że istotne dane, o których rozmawiamy, a konkretnie wielkość sprzedaży detalicznej, dotyczą września. Zobaczymy jak będą się one kształtować w całym IV kwartale br.
 

Źródło

Skomentuj artykuł: