Nawet "czterolatki" mogą nie pozwolić zarobić realnie 

Wystarczyła kosmetyczna podwyżka oprocentowania detalicznych obligacji skarbowych (o 0,5 pkt. proc.), aby ich sprzedaż wystrzeliła. W lutym nabywców znalazły papiery warte prawie 5,4 mld złotych. To prawie dwa razy więcej niż w styczniu br. Najnowszy wynik jest ponadto bez mała najwyższym w historii. Jednak przed dwucyfrową inflacją nie uchronią nas ani bankowe depozyty, ani nawet detaliczne obligacje skarbowe. 

W przypadku części z nich oprocentowanie teoretycznie powinno być wyższe niż inflacja, ale w praktyce nawet popularne obligacje czteroletnie mogą nie pozwolić nam realnie zarobić - uważa Bartosz Turek, główny analityk HRE inwestycje.

Szczególnie dużą popularnością cieszyły się papiery trzymiesięczne (sprzedaż na poziomie 2,5 mld zł) oraz czteroletnie (sprzedaż 1,9 mld zł). Te pierwsze mają oprocentowanie stałe na poziomie 1% w skali roku, ale za to - jak sama nazwa wskazuje - wystarczy, że powierzymy nasze oszczędności na kwartał. Najpewniej to jest sekretem sukcesu tych papierów, bo przecież ich oprocentowanie nie jest zbyt wysokie. 

A jak to wygląda w przypadku tzw. czterolatek? Za ich popularnością stoi fakt, że są to papiery, w przypadku których horyzont inwestycji jest możliwie najkrótszy - przynajmniej, jeśli patrzymy na te obligacje, w których działa mechanizm indeksacji inflacją. Polega on na tym, że kupując obligację znamy z góry oprocentowanie, na które możemy liczyć w pierwszym roku inwestowania (obecnie jest to 1,8%). Od drugiego roku oprocentowanie jest natomiast wyliczane poprzez dodanie 1 pkt. proc. do inflacji. W praktyce chodzi tu po prostu o najświeższy odczyt inflacji przygotowany przez GUS i publikowany co miesiąc, który będzie znany w momencie aktualizacji oprocentowania. Obligacje czteroletnie kuszą więc tym, że w teorii powinny ochronić oszczędności przed destrukcyjnym działaniem inflacji. Ale czy faktycznie się im to uda? Jeśli spełnią się prognozy odnośnie inflacji w Polsce, to niestety nie.

Załóżmy, że dziś podejmujemy decyzję o zakupie czteroletniej obligacji. W pierwszym roku jest ona oprocentowana na 1,8%, a potem o 1 pkt. proc. więcej niż inflacja. Według prognoz NBP w bieżącym roku ceny w Polsce wzrosną o 10,8%. Jeśli te przewidywania się sprawdzą, to nasza hipotetyczna inwestycja w pierwszym roku przyniesie 8,4% realnej straty. W kolejnych latach będzie już lepiej, bo zacznie działać mechanizm indeksacji. Po kieszeni będzie nas jednak uderzać nie tylko inflacja, ale też coraz mocniej zaczniemy odczuwać podatek płacony od odsetek. 

Chodzi o to, że faktycznie za rok oprocentowanie obligacji może być ustalone na aż 11,8% (10,8% inflacji plus 1% marży), ale po potrąceniu podatku wartość ta spadnie do 9,6%. Aby określić realny wynik wartość tę trzeba też skorygować o inflację, a ta w 2023 r. wynieść ma 9%.

To znaczy, że w drugim roku inwestycji pomimo dwucyfrowego oprocentowania realnie zarobić możemy tylko 0,5%. Trochę lepiej może być w kolejnych dwóch latach, o ile zgodnie z przewidywaniami inflacja będzie wytracać impet (4,2% w 2024 roku i 2,5% w roku 2025). W sumie jednak po czterech latach inwestycji, pomimo doliczenia do oszczędności odsetek (łącznie około 25% po opodatkowaniu), osoba, która dziś kupi czteroletnią obligację skarbową, może realnie stracić - około 2-3. To znaczy, że za zainwestowany teraz kapitał w 2026 roku będzie można mimo wszystko kupić trochę mniej niż dziś.

Biorąc pod uwagę aktualną ofertę detalicznych obligacji oraz dostępne prognozy można z całą stanowczością powiedzieć, że papiery trzymiesięczne i dwuletnie nie mają szans na uchronienie kapitału przed inflacją. „Czterolatki” potrafią uchronić oszczędności przed inflacją na poziomie zaledwie 2,5%, a dziesięciolatki 4%. Dopiero obligacje dwunastoletnie chronią przed inflacją na poziomie około 7,5%. Są to jednak papiery przeznaczone dla osób otrzymujących świadczenie 500+, a na ich zakup można wydać tylko tyle ile otrzymało się w ramach świadczenia wychowawczego.

Źródło

Skomentuj artykuł: