Trudne rachunki Polski z Unią

Polska miała stracić na wejściu do Unii Europejskiej około 535 mld zł m.in. przez to, że firmy z państw UE dużo więcej zyskują na wejściu Polski do UE niż polskie firmy.

Ten szokujący raport przygotowany przez polskich naukowców częściowo potwierdzają dane publikowane przez samą UE, w tym przez Komisję Europejską.

W Sejmie niedawno odbyła się konferencja prasowa europosła Solidarnej Polski Patryka Jakiego, który przedstawił bilans transferów finansowych pomiędzy Polską a UE od 2004 r., czyli momentu wstąpienia Polski do Unii. Raport został przygotowany przez zespół ekspertów pod przewodnictwem prof. Zbigniewa Krysiaka (SGH, Instytut Myśli Schumana) i prof. Tomasza Grosse (Uniwersytet Warszawski). Z raportu prof. Krysiaka i Grosse wynika, że w latach 2004-20 do Polski z UE trafiło 593 mld zł, a z Polski wytransferowano 1 bilion 129 mld zł. Polska straciła więc 535 mld zł, tzn 33.4 mld zł rocznie.

W dyskusji bardzo często słyszymy, zwłaszcza od polityków zachodnich, że Polska traktuje UE jak bankomat, że Polska otrzymuje fundusze europejskie, dlatego że „wszyscy chcą Polsce pomóc i nikt nie ma w tym żadnego interesu”. Nie pokazuje się całego kontekstu: że kiedy wchodziliśmy do UE fundusze gwarantowane były opłatą za dostęp do polskiego rynku

stwierdził Jaki.

Ostra krytyka kontra twarde dane

Wyliczenia te spotkały się z ostrą krytyką, zwłaszcza opozycji. Jedna wiele danych z samej UE potwierdza je. To prawda, że Polska jest jednym z największych beneficjentów unijnych funduszy. Obecnie z unijnym dofinansowaniem realizowanych jest u nas aż 94 009 inwestycji o łącznej wartości 536,1 mld zł. Nie wpłacamy przy tym do UE najwięcej. Jak  wynika z danych opublikowanych   przez KE, składka Niemiec do unijnej kasy będzie w nowym budżecie UE na lata 2021-2027 aż sześciokrotnie większa niż Polski. Ale - i tu uwaga! - ten sam raport KE stwierdza, że to właśnie Niemcy najwięcej zyskują na funkcjonowaniu jednolitego rynku.

Niemieckie firmy wygrały wiele przetargów na realizowanie projektów finansowanych ze środków polityki spójności w Polsce

podkreśla szef dyrekcji generalnej KE ds. budżetu Gert-Jan Koopman.

Pieniądze, które dostaliśmy z UE szerokim strumieniem płyną więc do niemieckich firm i zasilają gospodarkę za Odrą. KE przedstawiła też w swojej prezentacji zyski związane z integracją jednolitego rynku. Ten aspekt jest całkowicie pomijany w dyskusjach na temat składek poszczególnych krajów, a pokazuje, że z gospodarczego punktu widzenia to najbardziej rozwinięte, a zatem najbogatsze państwa są największymi wygranymi funkcjonowania UE. To one opanowują handel i logistykę w nowych krajach UE czerpiąc z tego wielkie zyski. Szacunki dotyczące Niemiec pokazują, że ten kraj ma zyskiwać średnio rocznie 208 miliardów euro na funkcjonowaniu jednolitego rynku, co odpowiada 5,22 proc. PKB.

Państwa z jeszcze bardziej otwartymi gospodarkami, mocno nastawione na eksport, takie jak np. Holandia, zyskują relatywnie więcej (9,46 proc. PKB, czyli 84 mld euro). W przypadku Polski zyski z funkcjonowania jednolitego rynku są szacowane na 43,83 mld euro rocznie.

Czego uczy nas grecki kryzys?

Podobnie wygląda porównaniu wpływu UE na rynki finansowe. Większość nowych krajów UE ma słabiutkie banki. Inwestycje, a nawet konsumpcja są więc finansowane z pożyczek banków zagranicznych i to tam płyną profity. Słabe finansowo kraje jeszcze bardziej uzależniają się od zewnętrznych nacisków, kiedy rezygnują z niezależności centralnych banków narodowych - takich jak Narodowy Bank Polski - i przyjmują euro. Najlepszym przykładem jest tu Grecja. Jej problemy z UE doskonale opisuje Janis Warufakis, ekonomista i były minister finansów Grecji, w książce "Porozmawiajmy jak dorośli. Jak walczyłem z europejskimi elitami".  Przyznaje, że słabość Grecji wynika w dużej mierze z jej chronicznego zacofania, złego zarządzania i korupcji. "Jednak jej ostatnia niewypłacalność wynika z fundamentalnych błędów w projekcie UE i jej unii walutowej, euro" - twierdzi Warufakis.

UE zaczynała jako kartel wielkiego biznesu ograniczający konkurencję między czołowymi ciężkimi przemysłami w Europie i zapewniający im rynki zbytu w krajach peryferyjnych: Włoszech, a potem Grecji. Deficyty takich krajów były odbiciem nadwyżek bogatych państw. Kiedy drachma się dewaluowała, deficyty te dawało się utrzymać w ryzach. Jednak gdy zastąpiło ją euro, przez pożyczki od niemieckich i francuskich banków greckie deficyty urosły do niebotycznych rozmiarów

pisze Warufakis.

Kryzys w Grecji był tak poważny, że blady strach padł na zachodnie banki. "Gdy wybuchł kryzys, francuskie, niemieckie, holenderskie i brytyjskie banki były wystawione na ryzyko kredytowe warte ponad 30 bilionów dolarów - kwotę ponaddwukrotnie wyższą niż dochód narodowy Niemiec i prawie trzy razy wyższą niż łączny dochód narodowy Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji i Holandii. Bankructwo Grecji w 2010 roku wymagałoby natychmiastowego programu ratunkowego ze strony rządów Niemiec, Francji, Holandii i Wielkiej Brytanii wynoszącego około 30 tys. dolarów na każde dziecko, kobietę i mężczyznę, którzy żyli w tych czterech krajach. Dla porównania, podobny rynkowy zwrot przeciw Wall Street wymagałby jedynie względnie niewielkiego programu ratunkowego w kwocie nieprzekraczającej 258 dolarów na obywatela Stanów Zjednoczonych" - wylicza Warufakis. Dlatego program ratunkowy dla Grecji  opierał się przede wszystkim na gigantycznych pożyczkach na spłacenie francuskich i niemieckich banków.

- Drugim filarem tego programu był druzgocące zaciskanie pasa - dodaje grecki ekonomista. Kryzys do dziś dręczy Grecję i sprawia, że jej mieszkańcom żyje się wciąż ciężko.

Dane KE wskazują też na inny dobrze znany fakt - choć Niemcy są największym płatnikiem do unijnej kasy, to bardzo wysokie różnice w liczbach bezwzględnych praktycznie znikają, gdy spojrzy się na składki jako na procent dochodu narodowego brutto. Wówczas średnia dla Niemiec na lata 2021-2027 ma wynieść 0,88 proc. PKB, a dla Polski więcej, bo 0,97 PKB.

Polska utrzymuje pozycję lidera inwestowania Funduszy Europejskich

Warto też podważyć jeszcze jeden mit o funduszach unijnych - że nowe kraje nie potrafią z nich korzystać i dlatego nie zyskują aż tyle co Niemcy czy Francja. Według danych wygenerowanych przez Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej z systemu teleinformatycznego SL2014, od uruchomienia programów unijnych w Polsce do 19 września 2021 roku złożono aż 183 560 wniosków o dofinansowanie projektów na całkowitą kwotę 881,6 mld zł. Wartość dofinansowania UE we wnioskach o dofinansowanie wyniosła 547,2 mld zł, tj. 153,0 procent funduszy na lata 2014-2020. Do 19 września 2021 roku podpisano z beneficjentami 94 009 umów o dofinansowanie projektów. Łączna wartość tych inwestycji wynosi 536,1 mld zł. W tej kwocie udział funduszy UE to 326,2 mld zł, czyli 91,2 procent całej dostępnej alokacji środków UE.

Natomiast wartość całkowitych wydatków beneficjentów rozliczonych na poziomie krajowym wyniosła 314,8  mld zł, w tym dofinansowanie UE 207,0 mld zł, co stanowi 57,9 procent alokacji. Wartość całkowitych wydatków beneficjentów rozliczonych na poziomie krajowym wyniosła 304,6 mld zł, w tym dofinansowanie UE 200,5 mld zł.

Polska utrzymuje pozycję lidera inwestowania Funduszy Europejskich

stwierdza wiceminister funduszy i polityki regionalnej Waldemar Buda.

Jesteśmy największym beneficjentem funduszy unijnych na lata 2014-2020. Co czwarte euro trafia do Polski. Właśnie przekroczyliśmy 200 mld zł w rozliczonych na poziomie Polski inwestycjach. To stanowi ponad 56 procent środków przyznanych Polsce z perspektywy finansowej 2014-2020- powiedział wiceminister. Podkreśla, że prawie całą pulę na lata 2014-2020 mamy już zakontraktowaną. Już wkrótce rozpoczniemy wdrażanie programów kolejnej perspektywy finansowej na lata 2021-2027 oraz Funduszu Odbudowy

 

mówi wiceminister Waldemar Buda.

Polska będzie mieć do dyspozycji środki w wysokości 770 mld zł.

Wynegocjowane przez premiera Mateusza Morawieckiego i polski rząd 770 mld zł to sukces negocjacyjny premiera Mateusza Morawieckiego i polskiego rządu. Fundusze unijne będziemy inwestować między innymi w infrastrukturę, cyfryzację, środowisko, edukację, rolnictwo, zdrowie oraz tworzenie nowych miejsc pracy

dodaje wiceminister.
Źródło

Skomentuj artykuł: