TYLKO U NAS! Wiele się o nim mówi, ale czym właściwie jest? Tak wygląda Darknet od środka!

Darknet - miejsce, gdzie można wynająć mordercę, kupić najczystszą na rynku kokainę (i to z dostawą do domu), porozmawiać z więźniem politycznym, znaleźć towary, materiały i usługi formalnie uznane za zakazane, a nawet paść ofiarą naprawdę groźnego ataku hackerskiego. Na przestrzeni lat narosło wiele legend i mitów na temat tej ukrytej, a przez niektórych uznawanych za tajną – sieci. Z całą pewnością jedna z rozpowszechnianych na temat Darknetu wersji jest prawdziwa: każdy może tam wejść bez specjalistycznego sprzętu oraz ponadprzeciętnych informatycznych zdolności… A przynajmniej NAM SIĘ TO UDAŁO! 

Zacznijmy jednak od początku. 13 września 2003 w Surface Webie (części sieci WWW, która jest dostępna za pomocą indeksu wyszukiwania) znalazła się przełomowa przeglądarka. Oprogramowanie nazywało się „501c3”, powszechnie znane lepiej jako TOR (The Onion Router). Jest to nic innego, jak przerobiona przeglądarka Mozilla Firefox, która właśnie dzięki tym modyfikacjom pozwala na dostęp do sieci komputerowej często nazywanej mianem „ciemnej strony internetu”. Na fali popularności coraz częściej lansuje się teorię o rzekomej całkowitej anonimowości związanej z używaniem sieci TOR. To właśnie dlatego w ideę The Onion Routera uwierzyło tak wielu whistleblowerów (demaskatorów, sygnalistów, więźniów politycznych) z całego świata, ale nie tylko ich. TOR-em zainteresowali się zwłaszcza handlarze bronią i narkotykami, terroryści, całe siatki pedofilów, a także płatni zabójcy, a nawet szpiedzy. TOR daje ogromne pole do oszustw, przestępstw i wszelkich dewiacji. W zasadzie jedynym ograniczeniem jest tu brak konkretnych ograniczeń, a w zasadzie wyobraźnia poszczególnych użytkowników. To właśnie tu słynna już na całym świecie kryptowaluta bitcoin zyskała swoją sławę. To w właśnie w najmroczniejsze zakamarki internetu przeniosła się wojna z narkobiznesem oraz walka z pedofilią w sieci. Wokół sieci TOR krąży wiele legend, jednak tylko niektóre z nich mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. 

Wynalazek, który wymknął się spod kontroli
Początkowo projekt sponsorowany był przez laboratoria badawcze Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, a pod koniec 2004 r. przekształcił się w projekt firmowany przez Electronic Frontier Foundation (EFF), która wspierała go finansowo aż do listopada 2005. Obecnie rozwojem oprogramowania TOR zajmuje się Tor Project – organizacja non-profit o charakterze badawczo-edukacyjnym, z siedzibą w USA, jednak Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych nadal w pewien sposób go sponsoruje – już nie bezpośrednio, lecz pośrednio, otrzymując wsparcie finansowe z różnych źródeł.

Można zatem stwierdzić, że twór Marynarki Stanów Zjednoczonych wymknął się spod kontroli, ponieważ od chwili, gdy trafił do publicznego obiegu jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać tam kolejne strony promujące czy też jawnie oferujące nielegalne treści, towary i usługi. Jednakże, aby cały projekt mógł działać poprawnie musiał trafić w ręce „zwykłych cywilów”. Projekt TOR powstał jako narzędzie do komunikowania się, wykorzystuje on na swój sposób Internet, który znamy. To, dzięki czemu zawdzięcza zwiększoną jakość anonimowości nazywamy trasowaniem cebulowym (stąd przewrotna nazwa The Onion Router – onion, z angielskiego oznacza właśnie cebulę). Technika ta polega na szyfrowaniu warstwowym. Dane przesyłane są do konkretnej osoby, ale żeby do niej dotarły muszą przebyć drogę węzłów sieciowych, są to routery cebulowe. Kiedy cały czas zaszyfrowane dane przebędą drogę i znajdą się u odbiorcy końcowego, dopiero wtedy ostatnia warstwa zostaje odszyfrowana. Dlatego używanie przeglądarki TOR jest czasochłonne, ale dzięki temu nadawca pozostaje anonimowy, a przynajmniej tak mu się wydaje... Udowodniono już, że szyfrowanie w ramach TOR działa dosyć jednostronnie i co prawda zwiększa znacząco anonimowość, jednak nie gwarantuje jej w pełni.

Darknet dla każdego!
Względne poczucie wolności najwyraźniej porusza jednak wyobraźnię przestępców, którzy wcześniej mogli jedynie marzyć o „bezpiecznym” a zarazem nielegalnym zarabianiu pieniędzy. Dzięki temu pragnieniu powstają coraz to nowsze rozwiązania w dziedzinie kryptologii. Sieć TOR jak i jej społeczność stale się rozwija, ponieważ służby specjalne i organa ścigania nie pozostają obojętne na ten rozwój – użytkownicy wymyślają coraz to nowe sposoby unikania pułapek zastawianych przez stróżów prawa w ukrytym internecie. Wbrew popularnej opinii, odnaleźć jakikolwiek „Dark market” nie jest trudno. Za to bardzo łatwo można wpaść w pułapkę naciągaczy i oszustów. Ich w ukrytym internecie nie brakuje. Stron udających prawdziwe jest tam paradoksalnie więcej niż tych prawdziwych. Z tego właśnie względu przed zwykłym zarejestrowaniem należy sprawdzić na forach, czy strona nie jest tak zwanym scamem. To zadanie również nie należy do trudnych, wszędzie roi się bowiem od takich informacji, nawet w Surface webie. Wystarczy tylko dobrze poszukać. Niezwykle popularne ca całym świecie strony typu 4chan, czy Reddit publikują często wieści o tym, co się dzieje w Darknecie. Nic w tym dziwnego, w końcu w ostatnich latach sieć TOR zyskała na popularności głównie na tej płaszczyźnie. Jeśli szuka się konkretnego adresu, najłatwiej rozpocząć właśnie od forum dyskusyjnego. Jedną z takich „stron pierwszego kontaktu” jest Hidden Answers. Znaleźć tam można cały dział poświęcony pytaniom odnośnie działających serwisów transakcyjnych. Przy odrobinie cierpliwości, znaleźć można adres do działającego marketu. Należy jednak szczególnie uważać! Złośliwi hackerzy potrafią śledzić użytkowników za pomocą zmanipulowanych linków. Żeby dostać się na stronę wystarczy skopiować link. 
Na potrzeby tego artykułu postanowiliśmy sprawdzić, jak uzyskanie dostępu do Darknetu i jego zawartości wygląda w rzeczywistości. Oto wyniki naszego dziennikarskiego śledztwa:

Biorąc za przykład Empire Market jeden z serwisów, które szczycą się zaufaniem użytkowników, można stanowczo stwierdzić, że wielu użytkowników TOR-a po zamknięciach gigantów rynku, ma za nic groźby przedstawicieli prawa. Strona ma zabezpieczenia przeciwko robotom, dlatego, aby ją w ogóle otworzyć należy przepisać kod captcha. Wtedy ukazuję się serwis, jednakże wgląd do zawartości mają osoby wyłącznie zarejestrowane. Strona nie odbiega wyglądem od tych, które znamy z klasycznego Surface webu, rejestracja też jest podobna. Jedyne co może ją różnić od serwisów www jest kod pin, który jest niezbędny przy robieniu zakupów w ukrytym internecie. Nie jest wymagany jest żaden adres e-mail, żaden adres zamieszkania. O złożoności całego systemu może świadczyć komunikat ukazujący się po rejestracji nowego konta. Jesto to kod pamięciowy, zbiór słów, które służą do weryfikacji tożsamości na wypadek zgubienia lub zapomnienia hasła. Jest to niezwykle ważne, ponieważ jest to ostatnia deska ratunku przy odzyskiwaniu dostępu do konta. Utrata hasła, a co za tym idzie dostępu do konta w skrajnych przypadkach skutkuje utratą wszystkich zgromadzonych tam środków. Empire Market wybrał dobrze znany system płatniczy, nieodbiegający od tego znanego od początków Dark marketów. Chociaż całe środowisko ciągle ewoluuje, system płatniczy w zasadzie pozostaje niezmienny. 

print screen jednego z serwisów oferujących zakupy w Darknecie

Czego dusza zapragnie…
Po zalogowaniu ukazuje się panel konta. Od razu w oczy rzuca się napis przypominający o ty, żeby podczas dokonywania transakcji wykorzystywać 2FA (uwierzytelnianie dwupoziomowe). Ma to dodatkowo zwiększyć poziom bezpieczeństwa przed działaniami oszustów, od których dosłownie roi się w tym środowisku. Profil pokazuje, od kiedy znajdujemy się w społeczności danego sklepu, jaki mamy poziom zaufania, ile wydaliśmy pieniędzy na zakup oraz ile zarobiliśmy. Ceny „dóbr”, które możemy kupić pokazywane są w walucie, którą chcemy: euro lub dolary. Jednakże walutą, którą płacimy w systemie jest jedna z trzech kryptowalut: bitcoin, litecoin oraz monero. Na stronie znaleźć można nawet aktualne kursy danych walut. 

No dobrze. Uzyskaliśmy dostęp… Co dalej? Dzięki serwisowi można zakupić dosłownie wszystko. Na porządku dziennym są oferty sprzedaży różnego rodzaju narkotyków, od marihuany przez krystalicznie czystą kokainę, po najmocniejsze syntetyki. Niekiedy nawet z opcją dostawy do domu. Niczym jedzenie na wynos… Jednakże dany sklep nie ogranicza się jedynie do narkotyków sprzedaje też m.in. poradniki o hackowaniu, aktywne linki sieci TOR, konta premium po okazjonalnej cenie, pliki do drukarek 3D umożliwiające konstrukcję broni. W tym miejscu warto nadmienić, że nie chodzi  już tylko o Liberatora (osławiony pierwszy działający pistolet stworzony za pomocą drukarki 3D), ale na przykład plik pozwalający na „wydruk” karabinu snajperskiego M200. 

Zasady serwisu surowo zakazują co prawda bezpośredniej sprzedaży broni, czy też handlu dziecięcą pornografią, jednak w zbiorach linków znaleźć można potężne bazy tego typu stron. Samych ogłoszeń o narkotykach jest prawie 39 tysięcy! Jak w takiej ilości ogłoszeń wiedzieć, komu w ogóle można tam ufać, a kto jest zwykłym oszustem? O tym także pomyśleli twórcy, żeby odpowiednio zabezpieczyć „aktywa” swoich zaufanych klientów. Do tego celu służy wcześniej wspomniany poziom zaufania. Im więcej transakcji mamy na koncie, tym bardziej poziom ten nam się podnosi. Co więcej po transakcji, każdy musi ocenić jej przebieg pozytywnie lub negatywnie. Mile widziane są także komentarze. Zupełnie jak w przypadku znanych serwisów aukcyjnych. Oceny dla sprzedających są bardzo ważne, to one określają ich popularność. Dlatego właśnie sprzedawcy zabiegają o klienta i starają się jak najlepiej wywiązywać się ze swoich obowiązków w myśl zasady „klient nasz pan”. Choć wydaje się to dość surrealistyczne, jeśli pod opisem danego sprzedawcy znajdzie się choćby jeden niepochlebny wpis, sprzedawca błyskawicznie stara się wytłumaczyć całą sytuację publicznie. 

To nie koniec „udogodnień” istnieje nawet system zwrotów, gdyby towar się nie zgadzał z opisem, sprzedawca sam ustala jak zwroty działają. Każdy ze sprzedających może określić, w jaki rejon świata jest w stanie wysyłać swoje towary. Oczywiście ci, którzy sprzedają cyfrowe dobra mają zasięg globalny. 
Jak wynika z naszych ustaleń, zdecydowana większość sprzedających wybiera dostawę do Stanów Zjednoczonych zaraz za USA plasuje się Wielka Brytania, rejon Europy również nierzadko się tam pojawia. Sprzedający również ustala, jaki sposób transakcji wybiera, zazwyczaj jest to rachunek powierniczy. Przy zakupie towaru w opisie wystarczy zawrzeć adres, na który przesyłka ma zostać wysłana i podać kod PIN. Co więcej możemy zakodować całą wiadomość dzięki jednej z opcji sklepu za pomocą PGP.
Jak widać temat Dark marketów, który głównie kojarzy się z Darknetem w rzeczywistości o wiele bardziej niż podejrzane transakcje zawierane w ciemnej uliczce przypomina mechanizm znany z klasycznych serwisów aukcyjnych.
Należy jednak wyraźnie podkreślić, że jest to jedynie zaledwie kropla w oceanie możliwości ukrytego internetu…

Źródło

Skomentuj artykuł: