Co dalej z inflacją i cenami? NASZ WYWIAD

Jeśli coś najpierw dynamicznie drożeje, a następnie ten trend się odwraca, to statystyka działa. Powoduje to, że ceny żywności co prawda wciąż rosną, ale wolniej niż przed rokiem, w przypadku węgla i paliw już spadają. I stąd, po wcześniejszych, dynamicznych wzrostach cen, obecnie następują ich szybkie spadki - mówi portalowi FilaryBiznesu.pl Łukasz Tarnawa, główny ekonomista Banku Ochrony Środowiska SA.

Inflacja CPI w maju według szybkiego szacunku GUS wyniosła 13,0%, a w stosunku do kwietnia ceny utrzymały się na tym samym poziomie. Na podobnym poziomie inflacja była rok temu, potem – aż do lutego rosła (do 18,4%), a od marca systematycznie spada. Dlaczego? Czy możliwa będzie w kolejnych miesiącach podobna dynamika spadku inflacji, co od lutego (w 4 miesiące o 5,4 pkt. proc.)? Czy w końcu br. osiągnie najczęściej prognozowany poziom, tj. ok. 9% czy może niższy?

Faktycznie mamy do czynienia z dynamicznym spadkiem wskaźnika inflacji CPI. Jest to efektem dwóch czynników obejmujących ten sam obszar. To znaczy, że tak gwałtowny spadek inflacji, zwłaszcza od lutego, stanowi efekt tego, że przed rokiem proces, który zaczął napędzanie inflacji, do tych historycznych poziomów – z i tak dość wysokiej inflacji – wynikał ze skokowych wzrostów cen surowców, zarówno żywnościowych, jak i energetycznych (przede wszystkim węgla, ale też ropy naftowej czy gazu), który się przełożył na wzrost cen paliw, co właśnie przez większą część ub. roku podbijało inflację. Jak wiemy jest to przede wszystkim spowodowane skutkami wojny Rosji w Ukrainie. Przy czym skutki najtrwalsze i w największym stopniu dotyczyły rynku gazu. Ale także chodziło o obawy, które ostatecznie się nie spełniły, że na rynku zabraknie żywności, bo przecież Ukraina to spichlerz Europy itd. Obawy dotyczyły też ewentualnych braków na rynku węgla z powodu oczekiwanego embarga na ten surowiec.

Jaki był skutek tych niespełnionych obaw?

Wszystko to wywindowało ceny, rosnące z miesiąca na miesiąc aż do lutego br. W rezultacie, w porównaniu do analogicznego okresu poprzedniego roku, wzrost cen żywności sięgnął poziomu 24%. Natomiast odnośnie paliw wzrost cen wyniósł aż 31%. Podobnie - nośników energii, które obejmują energię elektryczną, węgiel i gaz. W sposób najbardziej dynamiczny ceny na wymienione produkty najbardziej rosły od marca aż do jesieni ub. roku. To były naprawdę kolosalne wzrosty. Podobnie dynamicznie, z miesiąca na miesiąc, drożała żywność. Zatem jeśli te wzrosty w końcu ustały, a gaz wręcz zaczął tanieć, także ceny węgla lecą w dół na łeb na szyję, to już samo ustanie takich dynamicznych wzrostów cen, jak przed rokiem, skutkuje tym, że dynamika inflacji musi być obecnie niższa. Ale co więcej, w ostatnich miesiącach zwłaszcza w przypadku paliw, ale też gazu i węgla doszło do spadków cen – jeszcze bardziej przyspiesza proces ogólnego zmniejszania się cen porównywanych rok do roku. Gdy w lutym br. ceny paliw wzrosły o 30% w porównaniu z lutym ub. roku, to w maju br. ich ceny już spadły - o 9% rok do roku. A zatem w ciągu tego okresu okazały się niższe aż o 40 pkt. procentowych. W tym samym czasie tylko trochę mniej spadły ceny węgla, który dalej tanieje. Dzięki temu ceny opału dynamicznie spadają. Pod koniec ub. roku opał był droższy dwukrotnie w stosunku do poprzedniego roku. A w czerwcu br., według naszych prognoz, powinien się okazać tańszy niż przed rokiem. To pokazuje skalę. 

To znaczy?

Jeśli coś najpierw dynamicznie drożeje, a następnie ten trend się odwraca, to statystyka działa. Powoduje to, że ceny żywności co prawda wciąż rosną, ale wolniej niż przed rokiem, w przypadku węgla i paliw już spadają. I stąd, po wcześniejszych, dynamicznych wzrostach cen, obecnie następują ich szybkie spadki.

Jak w tej sytuacji ceny żywności, paliw i energii będą kształtować się w kolejnych kwartałach?
Jeszcze przed rokiem nośniki energii drożały dynamicznie do września, a nawet października po 5-9%, a obecnie niczego takiego nie powinno mieć miejsca. Wobec tego jeszcze przez kilka miesięcy będą występować mocne efekty statystyczne tej sytuacji. Będą więc kontynuowane spadki cen. I zapewne w okolicach miesięcy wakacyjnych inflacja CPI będzie jeszcze kilkunastoprocentowa. Zatem oczekujemy, że po majowych 13% kolejne, comiesięczne spadki inflacji będą w granicach do jednego punktu proc. Natomiast jeśli chodzi o dalsze spadki, pewnych wyzwań należy oczekiwać od jesieni.

Dlaczego?

Bo rok temu nie było na jesieni tak dynamicznych, jak wcześniej wzrostów inflacji, a więc trudniejsze będą tak dynamiczne spadki inflacji, jak w poprzednich miesiącach. Sądzimy więc, że gdzieś w okolicach września inflacja spadnie poniżej 10%. Wszystko zależy od tego, jak się będą kształtowały przede wszystkim ceny żywności – wpływ na to będzie miała m.in. pogoda, opady, a także polityka regulacyjna państwa. Tak więc czekają nas zapewne jeszcze dwa miesiące podobnych co do tej pory spektakularnych spadków inflacji, a potem będzie ona spadać już wolniej. Tak czy inaczej w grudniu spodziewamy się jednocyfrowej, choć wciąż dalekiej od celu inflacyjnego, inflacji.

Według raportu Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa obecnie firmy budowlane w naszym kraju często oferują „niebezpiecznie niskie ceny”, żeby tylko zdobyć kontrakt, maleje też liczba zleceń na nowe roboty. Takie okoliczności wpłyną negatywnie na rentowność przedsiębiorstw, zwłaszcza MŚP, w latach 2023-25. Jakie są możliwości wyjścia z tej trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się branża? W jak dużym stopniu zdecyduje o tym przyznanie Polsce środków z KPO?

Na branżę budowlaną składa się m.in. segment budownictwa mieszkaniowe oraz – obok budownictwa obiektów komercyjnych: biur, centrów handlowych czy magazynów - budownictwo infrastrukturalne. W przypadku tego pierwszego mieliśmy boom do chwili zacieśnienia polityki monetarnej, tj. gdy RPP zaczęła podnosić stopy kredytowe, co spowodowało znaczące podniesienie przez banki wysokości rat za spłacane kredyty hipoteczne. To schłodziło rynek mieszkaniowy, gwałtownie, nawet o 1/3 spadła w stosunku do ub. roku liczba rozpoczynanych mieszkań i uzyskiwanych pozwoleń na budowę, a także zmniejszyła się liczba mieszkań w trakcie budowy. Stąd dekoniunktura w mieszkaniówce. Choć z drugiej strony pewne jaskółki na odrodzenie się koniunktury także można już dostrzec. Deweloperzy wskazują obecnie na większe zainteresowanie potencjalnych nabywców kupowaniem mieszkań, przynajmniej w stosunku do okresu zapaści na tym rynku z końca ub. roku. Ale jeszcze trudno przesądzić, na ile jest to stały trend.

Co to w praktyce oznacza?

Część osób decyduje się teraz na poszukiwanie mieszkania właśnie teraz, bo się obawia, że jeśli zacznie funkcjonować „bezpieczny kredyt 2%”, to wówczas się pojawi nowa grupa kupujących, którzy nie mieli dotąd odpowiedniej zdolności kredytowej. Ale z drugiej strony ta właśnie nowa, kredytowa oferta rządu na pewno znajdzie odzew w postaci większego popytu. Jeśli więc faktycznie tak będzie, to deweloperzy, którzy zamrozili część inwestycji, ruszy z nimi. Zatem prawdopodobnie pod koniec br. – na początku 2024 r. w segmencie mieszkaniowym, po wyraźnym jego hamowaniu, pojawią się trwalsze oznaki odbicia z niższych wcześniej poziomów. Trzeba przy tym zaznaczyć, że są to procesy, które trwają ok. dwóch lat od rozpoczęcia inwestycji do jej zakończenia, więc realnie dopiero po co najmniej roku może dojść do zwiększenia popytu na usługi budowlane. Jednak skoro mieszkaniówka znalazła się obecnie w dołku to i wzrost popytu na usługi budowlane, jest faktycznie wyzwaniem, o czym napisał Polski Związek Pracodawców Budownictwa. Jednak popyt w tym segmencie powinien się poprawiać w kolejnych miesiącach, w związku ze wspomnianym rządowym programem „bezpieczny kredyt 2%”.

A co z pozostałymi segmentami budownictwa?

Wyzwaniem jest także sytuacja w budownictwie infrastrukturalnym, choć obecnie trwające tu inwestycje znajdują się w rozkwicie. Bowiem m.in. dochodzi do „efektu wyborczego”. Samorządy chcą skończyć przed wyborami jak najwięcej inwestycji, w dodatku jeszcze w ramach tzw. unijnej perspektywy finansowej, kończącej się co prawda w 2021 r., ale rozliczanej jeszcze do końca obecnego, 2023 r. A więc wszyscy się spinają, by skończyć w ciągu najbliższych kilku miesięcy rozpoczęte wcześniej projekty infrastrukturalne. Myślę jednak, i na to przede wszystkim wskazuje wspomniany raport PZPB, iż będzie trudniej jeśli chodzi o nowe przetargi, nowe inwestycje, mające znaczenie dla firm wykonawczych za rok- półtora roku. Tymczasem jeszcze się nie rozpędziła nowa perspektywa unijna, rozpoczęta w 2022 r. A do tego środki z KPO wciąż nie płyną do nas z powodów politycznych, choć część inwestycji z tego tytułu jest już rozpoczynana na zasadzie ich prefinansowania ze środków budżetu państwa. W związku z tym może faktycznie zabraknąć ciągłości w rozpoczynaniu nowych inwestycji infrastrukturalnych w kolejnych miesiącach tego roku i w następnym. 

Wykonawcy z tego segmentu budownictwa obawiają się więc, że w tym okresie będzie dla nich mniej niż dotąd zleceń. I faktycznie trudno im będzie pod kątem ich płynności finansowej dotrwać do czasów, gdy dotrą do Polski kolejne środki także z innych niż KPO unijnych źródeł finansowania z obecnej perspektywy finansowej – z funduszu spójności czy z funduszy infrastrukturalnych. A przecież przy tym wszystkim nasze państwo zadeklarowało zwiększenie wydatków budżetowych na obronność, co będzie zapewne skutkowało zmniejszeniem środków z budżetu na inne cele, w tym na nowe inwestycje infrastrukturalne.

Na rynku pracy w ostatnich miesiącach zmniejsza się - według agencji Personnel Service – liczba Ukraińców, którzy zamiast czekać na ożywienie na rynku pracy coraz częściej wyjeżdżają dalej – np. do Niemiec czy Kanady. Czy wobec tego czeka nas zwiększenie liczby wolnych etatów, których nikt nie zapełni? A może w miejsce Ukraińców pojawi się więcej obcokrajowców z innych krajów, np. azjatyckich?

Trzeba by tu operować bardzo precyzyjnymi danymi. Choć na pewno część Ukraińców wciąż rotuje i za pracą wyjeżdża z Polski do innych, bogatszych od nas krajów. Przypomina mi się, że dwa lata temu informowano, że Niemcy otwierają swój rynek pracy na Ukraińców. Ale okazało się, że nie spowodowało to jakiegoś ich gigantycznego napływu do naszych sąsiadów zza Odry. Mówimy w sumie o setkach tysięcy czy milionach ludzi, ale niebywale trudne jest dokładnie sprawdzenie, do jakich krajów Ukraińcy ostatecznie przyjechali do pracy i tam na dłużej pozostali. Choć zapewne dochodziło do zjawiska zmiany krajów w związku z poszukiwaniem przez nich pracy poza Ukrainą. Nie wydaje mi się jednak, żeby, choćby ze względu na uwarunkowania językowe czy kulturowe, proces relokacji obywateli Ukrainy z Polski do innych krajów, stanowił zjawisko o dużej skali. Z kolei wygląda na to, że w ostatnich miesiącach napływ na nasz rynek pracy obywateli krajów spoza Ukrainy się zwiększył. Dotyczy to np. Białorusinów. Niemniej wydaje się, że odpływ Ukraińców z Polski do pracy w innych krajach nie osiągnął jakiejś znaczącej skali, by obawiać się czy pozostawione przez nich u nas miejsca pracy musiały długo czekać na zastępstwo.

Źródło

Skomentuj artykuł: