Można obecnie mówić o swoistym „zaciskaniu” pętli związanej z tym, że nowe domy powinny być coraz bardziej „eko”. Mają w środku coraz więcej rozmaitych urządzeń, których kiedyś nie miały – bo mieć nie musiały. Np. nie miały rekuperacji, tj. odzysku ciepła w systemie wentylacji. A teraz duża część nowo stawianych domów taki system posiada. To kosztuje od kilkunastu do kilkudziesięciu tys. zł. Część domów kiedyś miała proste piece gazowe, które kosztowały do kilkunastu tys. zł. Zaś obecnie montowane w domach pompy ciepła to wydatek rzędu 50 do nawet 80 tys. zł. Stawiałbym wiec na to, że to właśnie ten ekologiczny „osprzęt” do nowych domów podnosi ich cenę - mówi w wywiadzie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Maciej Pawlak: Według comiesięcznej publikacji GUS „Sytuacja społeczno-gospodarcza kraju” w sierpniu br. utrzymał się, obserwowany od początku br., spadek produkcji budowlano-montażowej w skali roku. Niższa niż rok wcześniej była produkcja we wszystkich działach budownictwa. Sprzedaż robót o charakterze remontowym obniżyła się bardziej niż sprzedaż robót inwestycyjnych. Czy niemożliwe jest, by jeszcze zanim unijne środki z KPO zaczną działać, branża budowlana się rozkręciła?
Piotr Soroczyński: Warto zwrócić uwagę na fakt, że te dołki w branży budowlano-montażowej, które obserwujemy, wywołane są tym, że przed rokiem proces inwestycyjny w naszym kraju osiągał istotnie duże rozmiary. Firmy wtedy dużo inwestowały, powstawało wówczas wiele inwestycji infrastrukturalnych – na poziomie państwowym, jak i samorządowym. Bo, o ile pamiętam, samorządowcy mieli wówczas do dyspozycji jakąś pulę środków do wydania, którą musieli rozliczyć do końca ub. roku. Stąd wówczas przyspieszenie prac w tej branży osiągnęło naprawdę duże rozmiary. Wobec tego – ze względu na efekt tej ubiegłorocznej wysokiej bazy – obecnie budownictwo jest na minusie. Dlatego we wrześniu może się okazać, ze jego wyniki okażą się jeszcze gorsze niż w sierpniu. W sierpniu spadek produkcji wyniósł prawie -10% rok do roku, a we wrześniu może się okazać, że spadek się pogłębił do nawet -12 – 15%. Jednak jest to przede wszystkim wynik wspomnianej, ubiegłorocznej wysokiej bazy. Jest słabo, ale moim zdaniem nie tak tragicznie, jak by się wydawało. Mimo wszystko myślę, że branża budowlana ma szanse wyjścia naprzód. I warto przy tym pamiętać, że to nie jedynie środki unijne powodują, że u nas się inwestuje coraz więcej.
No właśnie.
Pamiętajmy bowiem, że te unijne środki przeznaczane na inwestycje budowlano-montażowe rocznie liczymy na ok. kilkanaście miliardów zł. Tymczasem polska gospodarka w ub. roku zainwestowała ok. 600 mld zł. Oczywiście dopływ środków unijnych to istotny element wspomagający nasze procesy inwestycyjne i dobrze byłoby, żeby się pojawił. Ale to nie jest też tak, że nie ma inwestycji, czy też nie ma budownictwa, bo nie ma dopływu funduszy unijnych. Z natury bowiem popyt budowlany kształtuje się z trzech źródeł. Po pierwsze – infrastruktura: drogi, mosty, budynki użyteczności publicznej itp.; po drugie – obiekty potrzebne do działalności biznesowej: hale fabryczne, magazyny czy biura, a po trzecie budownictwo mieszkań. Wiadomo, że to ostatnie dostało pewnej „zadyszki”, ale jest szansa, by powoli nastąpiła w tym segmencie poprawa. Bo co prawda statystyki za ostatnie miesiące, licząc od początku br. pokazują, że mieszkań oddanych do użytku jest mniej niż przed rokiem. Ale pozwoleń na budowę i budów rozpoczynanych jest w tym czasie więcej niż rok temu. W tym segmencie mamy więc wciąż jeszcze do czynienia z pewnym dołkiem, ale powoli z niego wychodzimy. Jestem więc umiarkowanie optymistyczny i uważam, że sytuację w całej branży budowlanej mamy szansę przełamać.
Ta sama publikacja GUS informuje, że w styczniu-lipcu obroty handlu zagranicznego były znacznie niższe niż przed rokiem. Wymiana handlowa zamknęła się dodatnim saldem, ponad dwa razy mniejszym niż rok wcześniej. Po obu stronach wymiany zmniejszyły się obroty ze wszystkimi grupami krajów, w tym najbardziej import z krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Kiedy można się spodziewać odwrócenia obecnych negatywnych tendencji w naszym handlu zagranicznym, zwłaszcza w eksporcie?
Przede wszystkim jest to pokłosie tego, że u naszych głównych partnerów handlowych – w tym zwłaszcza w Niemczech – naszym partnerze handlowym nr 1, ale także u innych partnerów: Francji, Włoszech Holandii czy Hiszpanii, koniunktura gospodarcza nie jest zbyt wysoka. Wynika to z bardzo różnych powodów – przy czym prawdopodobnie każdy z wymienionych krajów ma różne powody, w związku z którymi ich gospodarki nie rozwijają się zbyt mocno. Jednak w sumie jeśli każde z tych państw bardzo blisko ociera się o recesję, lub ewentualnie o stagnację, to ich zamówienia na import od polskich partnerów nie rosną. Przekłada się to na spadającą z ich strony wielkość zakupów towarów i usług w naszym kraju. Dla nas dodatkowy problem stanowi to, że pomału nasz rynek otrząsnął się po dwóch silnych uderzeniach, tj. w wyniku pandemii koronawirusa, a także w związku z wojną Rosji na Ukrainie. Wówczas powstały problemy z łańcuchami dostaw – wobec tego część firm z Europy Zachodniej zaczęła szukać zewnętrznych dostawców towarów i usług bliżej ich granic. Wiadomo było, że ograniczone zostały wówczas możliwości importu z Dalekiego Wschodu. A z drugiej strony, gdy trzeba składać zamówienia na długo naprzód, to nie do końca wiadomo, jak duże okaże się zapotrzebowanie. A więc w tej sytuacji zamawiano sporo, ale po części bliżej własnych granic i wtedy, gdy już było wiadomo, jaki będzie rzeczywisty popyt. Wówczas, w latach 2022-2023 przechwyciliśmy bardzo dużo tych zamówień. A obecnie po prostu sytuacja wraca do normy.
To znaczy?
Następuje schodzenie z tej wcześniejszej wysokiej bazy z lat 2022-2023. Widać też, że w naszym przemyśle jest wciąż mało zamówień. Oprócz wspomnianej słabej koniunktury na Zachodzie problem polega na tym, że kraje zachodnie szykują się do tego, że trudniej będzie rozwijać produkcję przemysłową na terenie UE. W tej sytuacji popyt z ich strony na różne komponenty od nas jest niski.
A kiedy możemy liczyć na poprawę wyników naszego handlu zagranicznego?
Mam nadzieję, że ostatnie miesiące br. okażą się trochę lepsze – przynajmniej nasz eksport powinien wyjść na zero, tj. osiągnąć wyniki porównywalne z ubiegłorocznymi. Widzę szansę na to, by nie był on już tak ujemny, jak w ostatnich miesiącach.
Inflacja CPI we wrześniu 2024 r. wyniosła 4,9%, a w stosunku do poprzedniego miesiąca wzrosła o 0,1%. Jak długo taka podwyższona inflacja w granicach ok. 5%, lub więcej, będzie się utrzymywała? O ile może wzrosnąć od stycznia 2025 r., gdy spodziewane jest całkowite odmrożenie cen nośników energii?
Wiodący scenariusz dla inflacji liczonej rok do roku wygląda tak, że do końca br. może zejść nawet gdzieś w okolice 4,5%, a więc nieco mniej niż obecnie. Natomiast faktycznie w pierwszych miesiącach 2025 r. inflacja będzie rosnąć – może przebić 5%. Bardzo ważne będzie przy tym wejście w lipiec. Bowiem to właśnie w lipcu br. zostały (częściowo) uwolnione ceny nośników energii. Wobec tego, gdy w lipcu 2025 r. wystąpi efekt wysokiej bazy, tj. porównania z wysokimi wynikami lipca br., to może inflacja o 1,5-2 punkty procentowe wówczas spadnie. To znaczy, ze jeśli jeszcze w czerwcu 2025 r. będzie na poziomie nieco ponad 5%, to w lipcu inflacja może spaść nawet do poziomu 3,5%. Choć jest pewien element, o którym w tym kontekście warto pamiętać. Otóż w pierwszych miesiącach br. inflacja spadła w granice celu inflacyjnego RPP NBP, bo ceny w przemyśle okazały się wówczas znacząco niższe niż rok wcześniej. To powodowało, że towary nie drożały tak szybko, jak by mogły. A obecnie deflacja w przemyśle się spłyca. Zapewne na przełomie br./2025 r. nie będzie już w tej branży deflacji, tylko ceny będą podobne do tych przed rokiem. To będzie zapewne inflację wypychać do góry.
Zwiększy ją wówczas zapewne także zapowiadana od Nowego Roku podwyżka akcyzy na wyroby tytoniowe i alkoholowe.
Tak. Jest przy tym jeszcze jedna rzecz. Otóż przecież zaledwie kilka miesięcy temu zastanawialiśmy się nad tym, gdzie się podział wzrost artykułów żywnościowych po podwyżce VAT na te towary od kwietnia br. I okazuje się, że ten wzrost się jednak „odnalazł”. Bo zazwyczaj lipiec i sierpień to miesiące z istotnym poziomem deflacji na ceny żywności, które wtedy spadają. Sezonowo, ale też dlatego, że surowce do jej produkcji wówczas tanieją. Tymczasem ani w lipcu, ani w sierpniu nie doszło do istotnych spadków cen żywności. A więc sklepy w okresie wakacyjnym odrabiały brak podwyżek cen, który powinien nastąpić od kwietnia.
Według wyliczeń portalu bankier.pl średnie ceny transakcyjne domów jednorodzinnych (w przeliczeniu na mkw.) rosną w ostatnim czasie w największych polskich miastach znacznie szybciej niż za ponad 80-mkw. mieszkania. W ciągu ostatniego roku za domy płacono przeciętnie od blisko 16 proc. (Warszawa) do 25 proc. (Łódź) więcej. Tymczasem średnie ceny transakcyjne dużych mieszkań rosły w analizowanym okresie od 2 do 10 pp. wolniej. Z czego wynika tak duży wzrost cen domów w dużych miastach?
Na to składa się zapewne kilka czynników. Po pierwsze prawdopodobnie w grę wchodziły rosnące ceny działek, na których stał kupowany dom. A ponadto można obecnie mówić o swoistym „zaciskaniu” pętli związanej z tym, że nowe domy powinny być coraz bardziej „eko”. Mają w środku coraz więcej rozmaitych urządzeń, których kiedyś nie miały – bo mieć nie musiały. Np. nie miały rekuperacji, tj. odzysku ciepła w systemie wentylacji. A teraz duża część nowo stawianych domów taki system posiada. To kosztuje od kilkunastu do kilkudziesięciu tys. zł. Część domów kiedyś miała proste piece gazowe, które kosztowały do kilkunastu tys. zł. Zaś obecnie montowane w domach pompy ciepła to wydatek rzędu 50 do nawet 80 tys. zł. Stawiałbym wiec na to, że to właśnie ten ekologiczny „osprzęt” do nowych domów podnosi ich cenę. Bo te domy muszą już, bądź będą musiały wkrótce spełniać odpowiednie ekologiczne normy, dotyczące poziomu produkcji CO2.
A więc „Zielony Ład” puka do drzwi.
Tak. W dodatku do już wcześniej postawionych domów wielu ich właścicieli obecnie montuje panele fotowoltaiczne, a obecnie nowo budowane domy mają od razu zamontowaną taką instalację – wobec tego nic dziwnego, że cena 1 metra kwadratowego takiego domu jest droższa. Ponadto wstawia się szczelniejsze niż jeszcze do niedawna okna i drzwi – a to wszystko także kosztuje.