Bartkiewicz: Za chwilę możemy zostać zalani tanimi towarami z Azji [WYWIAD]

Za chwilę możemy zostać zalani tanimi towarami z Azji – co będzie czynnikiem zmniejszającym poziom inflacji. Przełoży się to na niższą inflację bazową, a dokładnie mówiąc na niższe dynamiki, niższe ceny towarów przemysłowych. Może być to problemem dla lokalnych producentów, ale z punktu widzenia konsumenta będzie to stanowić czynnik dezinflacyjny - mówi w rozmowie z Maciejem Pawlakiem z portalu filarybiznesu.pl Piotr Bartkiewicz, analityk makroekonomiczny i rynków finansowych w Banku Pekao SA

Maciej Pawlak: Rada Polityki Pieniężnej NBP postanowiła obniżyć stopy procentowe NBP o 0,25 pkt. proc., w tym stopy referencyjnej do poziomu 5,00% w skali rocznej. Czy to ostatnia taka obniżka w tym roku? Jaki będzie to miało wpływ na rynek kredytów mieszkaniowych?

Piotr Bartkiewicz: Moim zdaniem nie jest to ostatnia obniżka. Jest kolejną - nie pierwszą i nie ostatnią w tym roku. Zakładam więc, że prawdopodobnie kolejne takie obniżki RPP ogłosi w tym roku. Z ostatniego komunikatu Rady wynika, że będzie na bieżąco obserwować naszą gospodarkę i finanse i - o ile nie nastąpią jakieś nieprzewidywalne obecnie zdarzenia - do kolejnych cięć stóp może dojść. Na ostatniej konferencji prasowej prezes NBP Adam Glapiński zapowiedział jedynie, że „kolejne decyzje Rady będą uzależnione od napływu informacji. To nie jest początek cyklu obniżek stóp procentowych (...). Nie mamy ustalonej ścieżki stóp procentowych. Naszym zobowiązaniem jest sprowadzenie inflacji do celu”. Osobiście zakładam, że ta lipcowa obniżka stóp nie będzie ostatnim takim tegorocznym cięciem. A więc, że dojdzie do końca br. jeszcze do jednej - dwóch. Pierwsza we wrześniu, a być może kolejna - w listopadzie. Jednak decyzje pozostają w rękach członków RPP

A jaki ta najnowsza obniżka stóp będzie miała wpływ na rynek kredytów mieszkaniowych?

Oczywiście wpływ będzie miała. Oznacza niższe obciążenia dla kredytobiorców z tytułu kredytów. Ale myślę, że ważniejsze jest to, co widzimy już w danych BIK dotyczących liczby nowych wniosków kredytowych oraz w twardszych danych dotyczących wartości i liczby faktycznie udzielonych kredytów mieszkaniowych. Otóż okazuje się, że popyt na takie kredyty jest bardzo wrażliwy na aktualną wysokość stóp procentowych NBP. Nawet więc niewielka obniżka, jak nastąpiła w tym momencie, napędza zainteresowanie kredytobiorców finansowaniem zakupu nieruchomości. Bowiem ewidentnie jest tak, że istnieje spory popyt odroczony ze strony tych, dla których poziom stóp obowiązujący w latach 2022-2023, był dużym ograniczeniem. Wobec tego, gdy to ograniczenie jest obecnie systematycznie luzowane, widać natychmiastową reakcję ze strony potencjalnych kredytobiorców.

Jak to wygląda w praktyce?

Te liczby, o których wspominałem, wzrosły już znacząco w kwietniu i w maju br. A więc w chwili, kiedy było wiadomo, że dojdzie do obniżek stóp. A te obniżki się ponownie rozpoczęły. Wobec tego spodziewałbym się sporego efektu. Zwłaszcza, że gdy przyjrzymy się dokładnie, jaki jest obecnie poziom akcji kredytowej, a więc ile jest udzielanych kredytów, to okazuje się, że w dalszym ciągu są to stosunkowo niskie liczby. Według ostatnich danych, dopiero teraz, w maju br., udzielono kredytów, na minimalnym poziomie sprzed kilku lat, kiedy faktycznie udzielano ich dużo. Wobec tego 7,5 mld zł, które warte są kredyty udzielone łącznie w kwietniu i w maju, stanowi ekwiwalent mniej więcej 3-4 mld zł z poprzedniej dekady, kiedy udzielano ich tyle średnio miesięcznie np. w 2015 r. A dopiero teraz dochodzimy do tego poziomu akcji kredytowej w ujęciu wartościowym, oczywiście z uwzględnieniem inflacji. Dodajmy też do tego fakt, że nawet w latach covidowych, a więc w 2020-2021 r. miesięcznie sprzedawano wartościowo i tak dużo więcej kredytów mieszkaniowych.

Jak się obecnie będzie rozwijał ten rynek kredytowy?

Potencjał jest duży, możliwości po stronie banków są duże. Zaś do tej pory ograniczeniem były wysokie stopy procentowe i popyt. To ograniczenie będzie luzowane.

Ceny towarów i usług konsumpcyjnych według szybkiego szacunku GUS w czerwcu 2025 r. wzrosły o 4,1% w porównaniu z czerwcem ub. roku, zaś w stosunku do maja br. wzrosły o 0,1%. Przy czym największy wpływ na wzrost inflacji miały wzrosty cen w skali roku zwłaszcza nośników energii – o 12,8%, a w mniejszym stopniu żywności i napojów bezalkoholowych – o 4,9%. Czy wskutek wciąż niestabilnej sytuacji na rynkach światowych nie zagraża powrót wzrostu inflacji, czy też w kolejnych miesiącach będzie ona stopniowo spadać?

Ceny nośników energii dotyczą energii wykorzystywanej w naszych gospodarstwach domowych: prądu, ciepłej wody czy opału do ogrzewania domów. Zatem wpływ wydarzeń na świecie na tą część energii jest stosunkowo ograniczony. Bo w odniesieniu do tych nośników energii obowiązują w dużej części ceny regulowane - w istotnej mierze kontraktowane ceny wieloletnie ustalane przez największe firmy dostarczające energię do domów i mieszkań. Oznacza to, że dość łatwo można obecnie przewidzieć, że inflacja w lipcu znacząco spadnie - z powodu efektu tzw. wysokiej bazy, a więc w tym przypadku porównywania cen energii w lipcu br. ze znacząco podwyższonymi w lipcu ub. roku cenami energii dostarczanej do domów, w wyniku częściowego ich odmrożenia wówczas przez rząd. W rezultacie inflacja w lipcu br. spadnie z 4,1 do nawet 2,7%. I będzie to niemal w całości zasługa tego „efektu bazy”. Natomiast sam odczyt czerwcowy okazał się trochę zaskakujący - był o 1/10 wyższy niż wielu ekonomistów się spodziewało - głównie dlatego, że coś się wydarzyło w inflacji bazowej, tj. dotyczącej cen, które nie obejmują ani paliw i energii, ani żywności.

Skąd to zaskoczenie?

Nie wiemy, co się dokładnie wydarzyło. Za mniej więcej tydzień GUS opublikuje szczegółowe dane na ten temat. Przyczyną mogło być cokolwiek. Być może coś jednorazowego – np. podwyższenie cenników TV kablowych, czy też cen obuwia, samochodów, lub wycieczek zagranicznych. Raczej nie ma co teraz specjalnie spekulować na ten temat. Co do zasady inflacja znajduje się w trendzie spadkowym. Od lipca zobaczymy prawdziwy jej obraz. To, co obecnie obserwujemy w tym zakresie zaburzone jest przez podwyżki cen energii, które nastąpiły od lipca ub. roku. Ten czynnik za miesiąc jednak zniknie – wobec tego zapewne do końca roku inflacja utrzyma się na niższym poziomie 2,5-2,7%. Tak jest aktualny obraz procesów inflacyjnych.

A co z czynnikami globalnymi, które mogą wpłynąć na obraz inflacji w naszym kraju?

Jest zawsze założenie, że będą to czynniki proinflacyjne – gdyby np. doszło do wojny na Bliskim Wschodzie, lub nastąpiły istotne ograniczenia w dostawach ropy naftowej na rynki międzynarodowe. Ale szczerze mówić najgorsza rzecz, jak mogła się wydarzyć na Bliskim Wchodzie – już się wydarzyła. Przecież w czerwcu, przez chwilę doszło do regularnej wojny pomiędzy Izraelem, a Iranem, z udziałem USA, kiedy zbombardowano instalacje atomowe w Iranie. Bliskie najgorszego scenariusza byłoby zamknięcie Cieśniny Ormuz, ale nie wiadomo dokładnie, czy w praktyce mogłoby do tego dojść. Tymczasem według ostatniego scenariusza ceny ropy wzrosły na krótko. Natomiast licząc od początku roku one spadają. Choć pewnie w lipcu zobaczymy jeszcze niewielki ich wzrost – ok. 1-1,5%. A z drugiej strony istnieją czynniki o charakterze globalnym, o charakterze dezinflacyjnym. Chodzi o konsekwencje przekierowywania w handlu towarów z Azji do Europy, a także z USA do Europy – w związku z amerykańską polityką celną.

Jakie to mogą być konsekwencje?

Za chwilę możemy zostać zalani tanimi towarami z Azji – co będzie czynnikiem zmniejszającym poziom inflacji. Przełoży się to na niższą inflację bazową, a dokładnie mówiąc na niższe dynamiki, niższe ceny towarów przemysłowych. Może być to problemem dla lokalnych producentów, ale z punktu widzenia konsumenta będzie to stanowić czynnik dezinflacyjny. Zatem rozpatrując dalszą dynamikę inflacji w naszym kraju, wcale nie jest powiedziane, że te czynniki globalne ją u nas podbiją.

Od dłuższego czasu utrzymuje się dość niski kurs dolara wobec złotówki – ostatnio oscylujący wokół 3,7, a nawet 3,6 zł/dol. Jeszcze rok temu było to ok. 4 zł/dol., dwa lata temu – 4,07 zł/dol., a w lipcu 2022 r. – 4,5 zł/dol. Jakie są szanse, aby do końca br. dolar się wzmocnił – np. do 4 zł/dol.?

Nie są one duże. Bowiem w tym roku wydarzyło się dużo rzeczy, które obniżyły wartość dolara. Przypomnę w tym kontekście całkiem niedawne zamieszanie wokół ceł, czy poddawania w wątpliwość roli, miejsca czy siły dolara i amerykańskiej gospodarki. W związku z tym ile z takiego nastawienia pozostanie na stałe, stanowi otwartą kwestię. Ale generalnie sytuacja wygląda tak, jak gdyby inwestorzy weszli w obecny rok, z dużą ilością aktywów dolarowych, mając przy tym bardzo optymistyczne oczekiwania co do tego, jak będzie wyglądać amerykańska gospodarka i polityka gospodarcza oraz zyski z amerykańskich aktywów. Tymczasem żaden z tych obszarów nie „dowiózł” takich rezultatów, jakich się spodziewali. Wobec tego zaczęli szukać innych, alternatywnych możliwości.

Jaki to przyniosło skutek?

Można w tym roku dostrzec pewien odpływ kapitału czy też brak napływu kapitału do USA. To wszystko osłabia dolara. W USA doszło do bardzo dużych deficytów fiskalnych, jak i handlowych. One więc muszą być finansowane kapitałem zagranicznym, który przestał jednak płynąć. Stąd wzięło się osłabienie dolara. Druga rzecz polega na tym, że oczekiwane są w USA cięcia stóp procentowych. To również osłabia dolara. W innych krajach stopy procentowe już zdążyły spaść, tak, jak m.in. w strefie euro. Natomiast w Stanach Zjednoczonych cięcia jeszcze nie nastąpiły. Choć ta perspektywa ostatnio zaczęła się nieco oddalać. Nadeszły ostatnio dobre wieści z amerykańskiego rynku pracy, co nieco „szarpnęło” dolarem. Natomiast generalnie era supermocnego dolara się skończyła. Mocny dolar nie jest bowiem po pierwsze w interesie USA, a ponadto inwestorzy nie chcą płacić drogimi dolarami i nie chcą podpisywać Stanom Zjednoczonym bezwarunkowych czeków.

Jakie to ma konsekwencje?

Oczekują oni pewnej premii za ryzyko. I stąd doszło w tym roku do przeceny amerykańskiej waluty. Jak by przy tym nie patrzeć, obecne 3,6 zł za dolara oznacza, że i tak jest on relatywnie drogi. Tak więc obecnie wzrost jego wartości do 4 zł jest mało prawdopodobny. To nie jest przy tym tak, że będzie się on koniecznie dalej osłabiał. Jednak na jakieś jego wzmocnienie obecnie trudno liczyć.

Według danych Eurostatu w maju br. stopa bezrobocia w strefie euro wyniosła 6,3%, zaś w całej UE – 5,9%. Polska z bezrobociem 3,3%, wraz z Czechami i Maltą wciąż należy do krajów UE z najniższym bezrobociem. Z jakich powodów? Jak długo to niskie bezrobocie u nas może się jeszcze utrzymać?

Jeden powód niskiego bezrobocia jest taki, że generalnie polska gospodarka sobie dobrze radzi. Firmy odczuwają wciąż duży popyt na pracę. A z drugiej strony nasza demografia sprawia, że ostatnio kolejne roczniki wchodzące na rynek pracy, są coraz mniej liczebne. Wobec tego nie ma żadnego problemu z ich wchłanianiem przez rynek pracy. Poprzeczka nad tym, by obecnie miało wzrosnąć w Polsce bezrobocie, jest wysoko zawieszona. I myślę, że ostatnie dwa lata okazały się bardzo pouczające pod tym względem. Bo przecież mamy za sobą przynajmniej dwa lata cięć zatrudnienia. Łącznie zapewne doszło do cięć ok. 150 tysięcy etatów. Jednak nie przełożyło się to w ogóle na wzrost bezrobocia. Część tych zwolnionych znalazła więc pewnie pracę – może, po części, np. zastępując osoby, które przeszły wówczas na emeryturę. Natomiast generalny wniosek jest taki, że – z powodów demograficznych – stopa bezrobocia u nas jest obecnie dużo niższa, niż była jeszcze 10 czy 15 lat temu. Oczywiście nie znaczy to, że nie może ona jeszcze wzrosnąć. Wystarczy popatrzeć na Japonię w ostatnich 20 latach, która doświadczała wzrostów bezrobocia. Ale nie był to tak wysoki poziom, który u nas zapamiętaliśmy jeszcze z początków obecnego stulecia.
 

Źródło
Tagi