Za tydzień w południowo zachodniej Francji szczyt sezonu na truskawki, ale z powodu epidemii koronawirusa nie ma ich kto zbierać. Z reguły robią to przede wszystkim sezonowi pracownicy z zagranicy, wśród nich wielu Polaków, którzy nie mogli przyjechać do Francji.
Brak pracowników wróży ogromne straty dla sadowników, którzy nie wiedzą jak zastąpić 3 tys. zbieraczy, czyli aż połowę robotników. Oznacza też rozczarowanie dla paryskich smakoszy, którzy na próżno oczekują finezyjnej odmiany truskawek - gariguette.
Najwyżej cenione są we Francji truskawki z okolic Lyonu. Największym ich producentem jest jednak departament Lotu i Garonny (płd.-zach.), który na rynek wewnętrzny i na eksport dostarcza 15 tys. ton tych owoców.
W środę portal 20 Minutes cytował Patricka Jouy, sadownika z Sainte-Livrade nad Lotem, który skarżył się, że 30 osób, które miały się zgłosić w zeszłym tygodniu, zablokowanych jest na polskiej granicy.
We wtorek francuski minister rolnictwa Didier Guillaume wezwał osoby, które pozbawione są obecnie zajęcia, by pomogły francuskim rolnikom. Jouy nie wierzy w skuteczność tego apelu gdyż, jak mówi, miejscowi bezrobotni i inni zgłaszający się do zbioru truskawek, kiepsko dają sobie z tym radę, a po dwóch dniach pracy są wyczerpani.
Brak nie tylko pracowników. Wielkie sieci handlowe nie zamawiają truskawek, bo obawiają się, że nie przyjdą po nie ludzie zamknięci w domach z powodu koronawirusa. A truskawki szybko psują się na sklepowych półkach - tłumaczy rozmówca 20 Minutes. I dodaje, że ostatecznym ciosem było zamknięcie targów na wolnym powietrzu, zarządzone w poniedziałek przez premiera Edouard Philippea.
Jouy przewiduje, że aż 10 lat zajmie odrobienie tegorocznych strat tym gospodarstwom, które dobrze funkcjonują, a inne pójdą z torbami.