W przestrzeni publicznej pojawiały się szacunki, z których wynikało, że u nas jest ok. 12-14 mln gospodarstw domowych. Więc choćby z tego widać, że tych lokali, jest powyżej tego, co faktycznie potrzebujemy. Ale mimo wszystko wciąż odczuwany jest popyt na nowe mieszkania. Proszę zobaczyć, że od co najmniej kilku lat, nawet gdy odczuwane jest spowolnienie w gospodarce, to w Polsce oddawanych jest do użytku co najmniej 200 tysięcy mieszkań rocznie. W ten sposób mieszkań (domów) i przybywa, i wymieniane są na lepsze. Natomiast tamtych poprzednich, o niższej jakości nikt nie wyburza - powiedział w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Maciej Pawlak: Według szacunków firmy HREIT dostępne dane pozwalają szacować, że liczba istniejących w kraju mieszkań zdążyła przekroczyć 16 milionów. Stało się to mniej więcej w połowie lutego. Na ile jest wystarczająca taka liczba mieszkań w odniesieniu do prawie 40 mln zamieszkujących nasz kraj Polaków i obcokrajowców?
Piotr Soroczyński: To jest wciąż mało, bo prawdopodobnie ta informacja o 16 milionach mieszkań obejmuje wszystkie istniejące lokale, a wśród nich znajdujące się w takich lokalizacjach, gdzie nikt nie chce mieszkać. Chodzi tu m.in. o stosunkowo duże tereny wiejskie, na których ludzi ubywa i zamieszkiwane są przez najstarsze pokolenia, po których młodsze prędzej czy później opuszczają wieś i przechodzą do miast. Ponadto wśród tych 16 milionów lokali są i takie, które nie znajdują się w miejscu poszukiwanym przez potencjalnych nabywców, więc od razu zamieniają się w pustostan. Kolejna grupa to zapewne stosunkowo dużo lokali, które określilibyśmy w tej chwili jako substandardowe.
Jak ta sytuacja przekłada się na wielkość faktycznie zamieszkiwanej części owych 16 mln mieszkań?
Mieszkań nie spełniających obecnie przyjętych standardów raczej nikt nie chce kupować, czy nawet wynająć. Bo jeśli już ktoś ma środki na kupno czy wynajem, to oczywiście chciałby lepszej klasy mieszkanie. Czasami pojawiały się spekulacje, że w Polsce faktycznie brakuje prawdopodobnie między ok. 1-2 miliony mieszkań. Nawet wówczas się mówiło, że istnieje jakaś pula mieszkań, które istnieją, ale ludzie, gdyby tylko mogli, to by się z nich wyprowadzili gdzieś indziej: albo do innego miejsca, albo do lepszego standardu. Więc może się okazać, że z tych 16 mln sporo lokali pozostaje niezasiedlonych, część jest zasiedlonych, ale z konieczności, bo po prostu ich mieszkańców nie stać na coś lepszego.
A może ta liczba 16 milionów mieszkań jest jednak zawyżona?
Ja nie neguję tej liczby 16 mln, bo eksperci z HREIT zapewne dobrze to policzyli. Z czym by to można porównać? W przestrzeni publicznej pojawiały się szacunki, z których wynikało, że u nas jest ok. 12-14 mln gospodarstw domowych. Więc choćby z tego widać, że tych lokali, jest powyżej tego, co faktycznie potrzebujemy. Ale mimo wszystko wciąż odczuwany jest popyt na nowe mieszkania. Proszę zobaczyć, że od co najmniej kilku lat, nawet gdy odczuwane jest spowolnienie w gospodarce, to w Polsce oddawanych jest do użytku co najmniej 200 tysięcy mieszkań rocznie. W ten sposób mieszkań (domów) i przybywa, i wymieniane są na lepsze. Natomiast tamtych poprzednich, o niższej jakości nikt nie wyburza.
Według danych GUS, w styczniu 2025 r. oddano do użytkowania 15,5 tys. mieszkań, tj. 3,8% więcej niż w analogicznym okresie 2024 r. Jednocześnie w styczniu wydano pozwolenia na budowę 19,6 tys. mieszkań, tj. o 4,7% mniej niż przed rokiem, zaś rozpoczęto budowę 17,2 tys. mieszkań, tj. o 9,6% więcej niż przed rokiem – przy czym wzrost dotyczył wszystkich form budownictwa. Wybudowanie więcej niż rok wcześniej mieszkań w danym miesiącu zdarzyło się chyba po raz pierwszy od kilku lat. Czy to zwiastun powrotu koniunktury w tym sektorze budownictwa?
Ja bym raczej twierdził, że to jest odreagowanie zeszłego roku, który był specyficzny. W pewnym momencie gdy u nas stopy procentowe poszły do góry, to z popytem zrobiło się trochę krucho. Ludzie, którzy mogliby wcześniej zamówić mieszkania u deweloperów, nie mogli się pokusić o kredyt, który był obciążony wysokimi stopami procentowymi. W związku z tym ubiegły rok okazał się specyficzny, bo oddano w nim do użytku dużo mniej (199,9 tys.) mieszkań, niż rok wcześniej (220,4 tys.). Gdybyśmy spróbowali porównać styczeń br. (15,5 tys.) ze styczniem 2023 (18,2 tys.), to jest to wciąż gorszy rezultat. Zatem jeszcze nie zdążyli nadrobić słabego 2024 r., żeby dojść do poziomu 2023 czy 2022 roku. Wszystko to trzeba mieć na uwadze. W ubiegłym roku co chwila pojawiały się informacje, że jest mniej oddanych mieszkań, niż rok wcześniej, ale za to jest więcej pozwoleń na rozpoczęcie ich budowy. I faktycznie jest ich więcej. Teraz po prostu wychodzimy z dołka. W sumie więc styczniowe dane nie oznaczają dla mnie jakiejś super hossy. Z drugiej strony mogłoby się zdarzyć, że mamy drugi rok spadkowy z rzędu i to byłoby niedobrze. Są więc te styczniowe dane o tyle pozytywne.
Według ministerstwa finansów deficyt budżetowy w ub. roku wyniósł ostatecznie 210,9 mld zł, co w połączeniu z planowanym deficytem na obecny rok, tj. 289 mld zł, daje łącznie kwotę pół biliona zł. Dlaczego, mimo wdrażania przez Polskę procedury nadmiernego deficytu, ten tegoroczny będzie tak ogromnych rozmiarów?
Kiedy były szykowane dane do budżetu za 2025 rok, zwracano uwagę, że to będzie rok dosyć specyficzny, bo mamy bardzo duże potrzeby w wydatkach budżetowych. Rząd głównie się koncentruje nad wydatkami na wojsko. Obejmują one koszty kupowanego sprzętu, ale też stan liczbowy wojska rośnie. Ponadto prawdopodobnie codzienne wydatki polskich żołnierzy, pełniących zawodową służbę, rosną. To obejmuje nie tylko wydatki na sprzęt. Wydatki budżetowe obejmują także w istotnej części sektor zdrowia. Trzeba w związku z tym pamiętać, że nastąpiły skokowe wzrosty tego typu wydatków na początku 2024 r. Dochodzą do tego jeszcze kolejne, ustalone wcześniej, związane np. z waloryzacją płac w budżetówce, czy waloryzacją 500+ na 800+. To były skokowe wzrosty wydatków, dochody budżetowe za tym nie bardzo nadążały
Czy to wszystkie przyczyny tak dużego wzrostu wydatków budżetowych?
Wystąpiła też nieco niższa inflacja od oczekiwanej przez rząd. Z kolei w odniesieniu do tak znaczącego wzrostu deficytu na 2025 r., ministerstwo finansów tłumaczyło to zjawisko, w ten sposób, że obecnie włączono do budżetu wydatki funduszy - dotąd pozabudżetowych - np. na walkę z COVID czy innych - zarządzanych przez Polski Fundusz Rozwoju. Biorąc to wszystko pod uwagę rząd tłumaczy, że gdyby tegoroczny budżet był tworzony na porównywalnych warunkach, co we wcześniejszych latach, to deficyt byłby o 60 mld zł niższy, a więc nie sięgałby 290 mld zł tylko pewnie ok. 230 mld. Oczywiście to jest i tak wciąż zawrotna kwota. Rząd musi więc zrobić wszystko, żeby dochody budżetowe zaczęły bardziej rosnąć. Czasami w tego typu sytuacjach należy ciąć wydatki. Tyle, że to czasami nie wychodzi i zmniejszają się także i dochody. Chodzi więc o utrzymanie stanu delikatnej równowagi. Bo może się okazać, że wzrost dochodów okaże się jednak nie tak duży, jak zakładano i ścinanie poziomu deficytu nie okaże się w rezultacie aż takie efektywne. Na razie jednak są wciąż takie dziedziny, na które obiektywnie należy wydać środki z budżetu. W tym na ochronę zdrowia.
W styczniu br. produkcja sprzedana przemysłu ukształtowała się na poziomie o 0,3% wyższym niż w styczniu ub. roku i o 0,5% wyższym w porównaniu z grudniem ub. roku. Jednocześnie nastąpił spadek produkcji sprzedanej (w cenach stałych) w 14 (spośród 34) działach przemysłu, m.in. w produkcji pojazdów samochodowych, przyczep i naczep – o 15,1%, ale też m.in. w wytwarzaniu i zaopatrywaniu w prąd, gaz i ciepło – o 2,8%. Z czego mógł wynikać spadek produkcji sprzedanej w tym ostatnim przypadku?
Mogło się okazać, że jest to związane z występującymi anomaliami pogodowymi. A więc tym, że tegoroczny styczeń był trochę cieplejszy niż ubiegłoroczny, a jednocześnie mniej chmurny. Wobec tego w styczniu 2024 mieszkańcy być może zużyli więcej energii z paneli fotowoltaicznych, bo było wówczas stosunkowo dużo światła słonecznego, a jednocześnie zużyli nieco mniej gazu i innych źródeł ogrzewania, bo było nieco cieplej. To jest też pochodna przemysłu. Bo jeżeli przemysł, który co prawda powoli zaczyna odbijać, ale ten wzrost nie jest skokowy, może się okazać, że spadki dostaw energii, gazu, szeroko rozumianej energii cieplnej, związane są z obecną restrukturyzacją przemysłu. Bowiem stopniowo wykruszają się branże bardziej energochłonne, a w ich miejsce wchodzą branże o niższym zużyciu energii. W kontekście pytania warto też zwrócić uwagę na fakt, że w sektorze energii pracuje ok. 90 tys. zatrudnionych mniej niż rok temu. A jeśli jest mniej zatrudnionych, to także maszyn i urządzeń obsługiwanych przez zwolnione osoby jest mniej. Stąd przyczyny spadku sprzedaży produkcji energii. Choć zapewne przeważyły kwestie jakże zmiennej przecież w zimie pogody.