Szewczak: Grozi nam katastrofa budżetowa. Domański wiezie nas na czołowe zderzenie

Grozi nam katastrofa budżetowa. Zresztą moim zdaniem jest to najważniejszy czynnik, który przesądzi o stanie naszej gospodarki. Minister Domański wiezie nas autostradą na czołowe zderzenie z górą lodową, tj. z budżetową katastrofą finansową. Ma przy tym zamknięte oczy i liczy na cud. Ale cud nie nastąpi. Dlatego, że w okresie wakacyjnym, po wyborach prezydenckich, w sytuacji, gdy Ursula von der Leyen, wraz z Komisją Europejska, zgodziła się, by zatrzymać do czerwca konsekwencje i wymogi związane z procedurą nadmiernego deficytu wobec Polski, one zostaną w czasie wakacji uruchomione - mówi w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Janusz Szewczak, analityk gospodarczy, były członek zarządu Orlen SA.

Maciej Pawlak: Ministerstwo Finansów prognozuje, że deficyt sektora general government (sektora rządowego i samorządowego) w 2025 r. wyniesie 6,3 proc. PKB (a więc sporo gorzej (o 0,8 pkt. proc.) od planowanego w tegorocznej ustawie budżetowej poziomu 5,5 proc.; przy czym w 2024 r. wyniósł 6,6% PKB - o 1,3 pkt. proc. więcej niż w 2023 r. Jednocześnie, wg MF poziom długu w br. ma wynieść 57,8 proc. PKB, zbliżając się niebezpiecznie do nieprzekraczalnej według konstytucji granicy 60% PKB. Jak bardzo ta sytuacja wpłynie na rozwój gospodarczy Polski w kolejnych latach, biorąc pod uwagę fakt, że zostaliśmy objęci przez Brukselę tzw. procedurą nadmiernego deficytu?

Janusz Szewczak: Oba te wskaźniki, a zwłaszcza trzeci, tj. tegoroczny wzrost naszego PKB, który już został obniżony przez rząd do poziomu 3,7%, wydaje mi się, że są niewiele warte. Są po prostu zaniżone. Moim zdaniem zbliżymy się jeszcze w tym roku, jeśli chodzi o wskaźnik długu publicznego, bardzo blisko do poziomu 60%. A więc nie będzie to owe 57,8%, jakich oczekiwałaby minister Domański. Z kolei w odniesieniu do tegorocznego wzrostu PKB, wskaźnik ten moim zdaniem okaże się jeszcze niższy niż owe zapowiadane 3,7% i osiągnie raczej poziom zbliżony niestety do 3%. Być może będzie to 2,9%.

A co z deficytem budżetowym, który już obecnie – po I kwartale br. – osiąga gigantyczne rozmiary?

Po I kwartale, według oficjalnych danych deficyt budżetowy wyniósł 76,3 mld zł. Stanowi to 26,4% planu deficytu na cały rok 2025, który zgodnie z ustawą budżetową może wynieść ponad 288 mld zł. Wydaje się, że ostatecznie może przekroczyć poziom 300 mld zł. Dlatego, że jeśli przez trzy pierwsze miesiące br., najlepsze dla budżetu, wyniósł niemal 80 mld zł, to gdy pomnożymy tę kwotę przez 4 kwartały, na koniec br. będzie to powyżej 300 mld zł. Są to szokujące kwoty. Grozi nam katastrofa budżetowa. Zresztą moim zdaniem jest to najważniejszy czynnik, który przesądzi o stanie naszej gospodarki. Minister Domański wiezie nas autostradą na czołowe zderzenie z górą lodową, tj. z budżetową katastrofą finansową. Ma przy tym zamknięte oczy i liczy na cud. Ale cud nie nastąpi. Dlatego, że w okresie wakacyjnym, po wyborach prezydenckich, w sytuacji, gdy Ursula von der Leyen, wraz z Komisją Europejska, zgodziła się, by zatrzymać do czerwca konsekwencje i wymogi związane z procedurą nadmiernego deficytu wobec Polski, one zostaną w czasie wakacji uruchomione. Jeśli u nas deficyt wynosi według prognoz 6,3%, przy dozwolonym przez Brukselę poziomie 3%, oznacza to wdrażanie procedur dostosowawczych już w okresie wakacji. A polegają one na cięciu wydatków przy jednoczesnym podnoszeniu podatków.

Jakie to niesie konsekwencje?

Oznacza to drenaż kieszeni Polaków w postaci np. wprowadzania podwyżek cen akcyzy, ale i innych tego typu rozwiązań podatkowych. Co gorsza, czeka nas też cięcie najważniejszych wydatków: socjalnych, edukacyjnych i na służbę zdrowia. Co prawda obecnie rząd występuje do Brukseli o to, by nie wliczać do deficytu budżetowego nowego programu zbrojeniowego Unii, w którym ma uczestniczyć także Polska, i zapewne ten cel osiągnie. Jednak z punktu widzenia polskiego podatnika najbardziej istotne jest nie cięcie akurat tych wydatków, tylko tych najbardziej kosztownych: na służbę zdrowia, oświatę czy programy socjalne. Wszystko to zostanie niestety uruchomione, jak wspomniałem, już niedługo, bo w okresie wakacyjnym, kiedy Polacy wyjeżdżają na urlopy i nieco mniej interesują się polityką.

Inflacja według szybkiego szacunku GUS w kwietniu 2025 r., liczona rok do roku, wyniosła 4,2%. Oznacza to, że spadła w porównaniu z marcem, kiedy wyniosła 4,9%. Jednocześnie w stosunku do marca ceny w kwietniu wzrosły o 0,4%. Przy czym wciąż najbardziej na bieżący poziom inflacji oddziałują zwłaszcza ceny nośników energii, a także żywności i napojów. Jak bardzo planowane za kilka miesięcy całkowite uwolnienie cen energii wpłynie na dalsze kształtowanie się poziomu inflacji w tym roku?

Rezygnacja z Tarczy antyinflacyjnej przewidziana przez obecny rząd, tj. całkowite uwolnienie cen nośników energii, będzie oczywiście oznaczać wzrost inflacji. Ponadto musimy pamiętać, że przecież zmieniono zasady wyliczania inflacji poprzez zmiany w tzw. koszyku inflacyjnym. Dokonano tego poprzez zmniejszenie w nim udziału wydatków gospodarstw domowych na żywność i nośniki energii – a więc tych, które najwięcej „ważyły” w owym „koszyku”. I można by żartobliwie powiedzieć, że inflacja spadła, tylko, że ceny w sklepach wzrosły.

Jakiż niespodziewany paradoks!

A przypomnę, że inflacja w Polsce jest obecnie jedną z najwyższych w całej Unii Europejskiej. O tym się zapomina, ale przecież poziomy inflacji w większości krajów europejskich są znacząco niższe niż u nas. Wobec tego tak bardzo oczekiwane na rynku potencjalne cięcie stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej NBP, niewiele zmieni w tej sytuacji. Moim zdaniem ten odpowiedni moment na ich cięcie jeszcze nie nastał.

Jak podał Eurostat w marcu 2025 r. sezonowo skorygowana stopa bezrobocia w strefie euro wyniosła 6,2 %, tj. tyle samo, co w lutym 2025 r. i spadła z 6,5 % w marcu 2024 r. Przy czym najniższa okazała się w Czechach (2,6%), w Polsce (2,7%) i na Malcie (2,8%). Z kolei znacznie wyższa była w takich krajach, jak: Hiszpania (10,9%), Finlandia (9,1%), Grecja (9,0%), Estonia (8,7%) czy Szwecja (8,8%). Z czego wynikają tak znaczące różnice w poziomie bezrobocia w poszczególnych regionach Europy? Czy jeśli chodzi o dość niski poziom bezrobocia w Polsce możemy spać spokojnie w najbliższej przyszłości?

W dużej mierze wynika to z tego, że wymienione przez Pana kraje z najwyższym poziomem oficjalnego bezrobocia w Unii są nasycone imigrantami, a ci raczej nie garną się do pracy zarobkowej. Ale zapewne niedługo można się spodziewać, że przyślą ich również do naszego kraju – nie wiemy jeszcze ilu – może ich być 50 tysięcy, a równie dobrze i 250 tysięcy. A przecież tych ludzi trzeba będzie utrzymywać, a oni z reguły nie pracują. Z tego więc tytułu obciążenie kosztów socjalnych po naszej stronie może znacząco wzrosnąć z pewnością już w drugiej połowie tego roku i w I połowie 2026 r.

A więc to niskie bezrobocie u nas może się w kolejnych latach jednak zwiększyć?

Zdecydowanie nie widzę szans na utrzymanie się jego niskiego poziomu, do jakiego się przyzwyczailiśmy w ostatnich latach. Dlatego, że w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości mieliśmy do czynienia z ogromną ilością inwestycji, zwłaszcza infrastrukturalnych, ale i lokalnych – zwłaszcza na terenie mniejszych miejscowości dawnej Polski „B”. W tych rejonach podejmowano przede wszystkim inwestycje z istotnym wsparciem z budżetu państwa. Ostatnio, za obecnych rządów, przedsięwzięcia te stanęły. Będą się więc nasilać zjawiska bezrobocia, tym bardziej, że już w ostatnich miesiącach dochodzi przecież do rozszerzania się liczby przypadków grupowych zwolnień. To już jest widoczne i to się będzie jeszcze pogłębiać. Na przykład wiele koncernów i firm zachodnich w coraz większym stopniu zamyka u nas swoje zakłady pracy. Bowiem patrzą na koszty produkcji i przenoszą ją do tych krajów, gdzie jest tańsza niż w Polsce zwłaszcza energia elektryczna.
 

Źródło