Wielka Brytania i Unia Europejska rozpoczną 2 marca rozmowy o wzajemnych stosunkach po upływie z dniem 31 grudnia okresu przejściowego. Choć obie strony deklarują chęć zawarcia umowy, coraz więcej jest sygnałów, że nie będzie to łatwe.
Już na początku lutego, tuż po wyjściu kraju z UE, brytyjski premier Boris Johnson potwierdził, że Londyn chce zawarcia umowy podobnej do tej, którą ma Kanada. Zniosła ona 99 proc. ceł i większość innych barier, ale zarazem nie wymaga od Kanady, by dostosowywała się do unijnych regulacji, czego domaga się od Londynu Bruksela.
Rozbieżność w tej kwestii potwierdzili już wcześniej – niezależnie od siebie – główni negocjatorzy obu stron. David Frost powiedział w Brukseli, że Wielka Brytania musi mieć możliwość ustalania własnych praw i reguł, zaś Michel Barnier – że Unia jest gotowa zaoferować Londynowi „ambitne partnerstwo”, ale ze względu na terytorialną i gospodarczą bliskość nie może ono być odwzorowaniem umowy z Kanadą.
Podstawową różnicą między obydwoma stronami jest to, co miałaby obejmować taka umowa. Unia chciałaby zawrzeć jedną kompleksową umowę, która obejmowałaby nie tylko handel, ale też współpracę w dziedzinie obronności i bezpieczeństwa, ochrony środowiska, lotnictwa cywilnego, rybołówstwa itp., co jednak ze względu na niewielką ilość czasu jest praktycznie niemożliwe.
Dlatego Wielka Brytania chciałaby ją podzielić na części – najpierw zawrzeć podstawową umowę handlową, tak aby od 1 stycznia 2021 r. nie zaczęły obowiązywać cła, a następnie uzgadniać pozostałe sprawy. Bruksela jest temu niechętna, bo im umowa będzie bardziej podzielona, tym łatwiej Londynowi będzie uzyskać ustępstwa, ale wobec presji czasowej pewnie będzie się musiała zgodzić na ten wariant.
Niezależnie od tego, co umowa ma obejmować, głównym punktem spornym jest obecnie wymóg dostosowanie się przez Wielką Brytanię do unijnych regulacji – w kwestii prawa pracy, podatków, pomocy publicznej, ochrony środowiska itp. UE obawia się, że Wielka Brytania może rozpocząć „dumping regulacyjny”, czym zyska przewagę nad unijnymi firmami, i wobec tego przekonuje, że konieczne jest zapisanie w umowie – jak to określa – równych warunków gry. Równych, czyli unijnych.
Londyn się na to nie zgadza, argumentując, że trzymanie się unijnych regulacji byłoby zaprzeczeniem całej idei brexitu, a odejście od nich nie oznacza, że nowe będą słabsze i wskazuje, że w wielu dziedzinach, jak ochrona środowiska czy pomoc publiczna obecne brytyjskie regulacje są bardziej rygorystyczne niż unijne. Zatem teoretycznie mógłby domagać się, by to Unia się dostosowała do brytyjskich regulacji.
Ze sprawą dostosowania się do regulacji powiązana jest następna rozbieżność - sposób rozstrzygania ewentualnych sporów handlowych. UE chce, aby w kwestiach, w których spór dotyczy interpretacji unijnego prawa, rozstrzygałby to wyłącznie Trybunał Sprawiedliwości UE. Wielka Brytania się na to nie zgadza, argumentując, że nie byłby on bezstronny.
Jeśli chodzi o poszczególne sektory gospodarki, to najważniejszymi punktami spornymi zapewne będą rybołówstwo oraz usługi finansowe. Rybołówstwo nie ma dla brytyjskiej gospodarki jako całości fundamentalnego znaczenia, ale jest tematem politycznie newralgicznym. Wyjście z unijnej wspólnej polityki rybołówstwa i odzyskanie kontroli nad brytyjskimi wodami było jednym z głównych argumentów zwolenników brexitu i na obszarach żyjących z rybołówstwa poparcie dla wyjścia z UE było wysokie. UE chce dalszego dostępu do brytyjskich łowisk (z wzajemnością) i ustalonych stałych kwot połowowych, na co Wielka Brytania się kategorycznie nie zgadza.
Bruksela ma jednak w tej kwestii pewne środki nacisku. Po pierwsze brytyjskie rybołówstwo w sporej mierze zależy od eksportu do UE. Po drugie – unijni politycy sugerują, że od ustępstwa Londynu w tej sprawie zależy to, czy dopuszczą na unijny rynek brytyjski sektor finansowy, a ten wytwarzając ok. 7 proc. brytyjskiego PKB jest dla gospodarki niezwykle istotny. UE ma zdecydować, czy brytyjskie regulacje finansowe mają ekwiwalentny status do unijnych, co jest niezbędne by mogły działać na jej rynku.
Punktem rozbieżności pozostaje sprawa granicy między Irlandią a Irlandią Północną. Wprawdzie w porozumieniu rozwodowym z października ub.r. ustalono, że Irlandia Północna wyjdzie wraz z resztą Zjednoczonego Królestwa z unii celnej z UE, ale pozostanie w elementach jednolitego unijnego rynku w zakresie obrotu towarami. To jednak będzie wymagało kontroli celnej i regulacyjnej w portach, aby sprawdzić czy towary trafiające z Wielkiej Brytanii (tj. Anglii, Szkocji i Walii) do Irlandii Północnej są zgodne z unijnymi standardami. Według Johnsona będzie to konieczne tylko w przypadku, gdyby nie udało się zawrzeć porozumienia, ale Bruksela jest odmiennego zdania.
Sporem w rozmowach o przyszłych relacjach może się okazać także Gibraltar. Londyn stoi na stanowisku, że będzie negocjował w imieniu całego Zjednoczonego Królestwa, w tym Gibraltaru. UE – że nie będzie on objęty rozmowami, a jakiekolwiek porozumienie w sprawie tego terytorium wymagać będzie aprobaty Hiszpanii, która zgłasza do niego roszczenia terytorialne.
Johnson mówił na początku lutego, że alternatywą wobec porozumienia w stylu tego, jakie ma Kanada, są relacje unijno-australijskie. Ale Australia nie ma jak na razie umowy o wolnym handlu z UE i większość wymiany odbywa się na ogólnych zasadach Światowej Organizacji Handlu. Czyli brak umowy kanadyjskiej byłby faktycznie brakiem jakiejkolwiek umowy. Ponieważ Londyn wyklucza przedłużenie okresu przejściowego, na rozwiązanie sporów obie strony mają czas do końca roku, a w praktyce – biorąc pod uwagę, że potrzebny jest czas na zatwierdzenie ewentualnej umowy – jest go nawet mniej.