Łukasz Tarnawa: Przemysł radzi sobie dobrze [NASZ WYWIAD]

Od połowy ub. roku handel międzynarodowy ponownie ruszył. Na tym korzystały gospodarki krajów, które mają rozwinięty przemysł nastawiony na eksport. Dotyczy to także naszej gospodarki - zdecydowanie gorszą sytuację mają kraje z gospodarką nastawioną na usługi, takie, jak Hiszpania, Włochy czy Portugalia, gdzie turystyka ma duży udział w PKB. Tymczasem u nas przemysł stanowi sektor, który relatywnie szybko nadrobił straty z początku pandemii i rozwija się, jak dotąd w bardzo dobrym tempie – ocenia w rozmowie z FilaryBiznesu.pl Łukasz Tarnawa główny ekonomista Banku Ochrony Środowiska SA.


Maciej Pawlak: Wskaźnik PMI dla przemysłu wzrósł w marcu br. do poziomu 54,3 pkt. - najwyższego od lutego 2018 r. Z czego to wynika? Co to oznacza dla naszej gospodarki?

Łukasz Tarnawa: Przy zastrzeżeniu, że ten wskaźnik jest nieco mniej reprezentatywny dla Polski niż dla innych krajów zachodnioeuropejskich (ankietowanych jest w naszym kraju tylko ok. 300 największych firm, bez tych z MŚP) wzrost u nas tej gałęzi gospodarki jest znaczący. Wpisuje się w szerszy kontekst generalnie poprawiającej się sytuacji w przemyśle światowym. Np. w krajach strefy euro wskaźnik ten wzrósł dla przemysłu w marcu do poziomu 62,5 pkt. z 57,9 miesiąc wcześniej. Z jednej strony przeżywamy okres pandemiczny, który pogłębia kryzys w gospodarce. Zaś z drugiej - przemysł, jak pokazuje PMI, sobie dobrze radzi. Potwierdzają to zresztą także twarde dane, nie tylko ankietowe. 

Z czego wynika ta dobra sytuacja w przemyśle?

Pandemia uderzyła co prawda w usługi z powodu wiadomych obostrzeń, ale spowodowało to powstanie sporych nadwyżek finansowych w gospodarstwach domowych, których nie wydano na podróże, restauracje, pobyty w hotelach, a więc na usługi pozostające w lockdownie. Spowodowało to, że wzrósł popyt na towary przemysłowe. Ludzie remontują domy, kupują sprzęt RTV i AGD, komputery. Mając nadwyżki w oszczędnościach w związku z niekorzystaniem z niektórych usług, wydali pieniądze na odświeżenie rozmaitego rodzaju sprzętów domowych. Zastój w przemyśle miał miejsce rok temu (wstrzymało wówczas produkcję m.in. kilka ważnych zakładów motoryzacyjnych z powodu ówczesnego lockdownu w fabrykach chińskich, które przestały w związku z tym dostarczać potrzebnych do produkcji komponentów). Jednak gdzieś od połowy ub. roku handel międzynarodowy ponownie ruszył. Na tym korzystały gospodarki krajów, które mają rozwinięty przemysł nastawiony na eksport. Dotyczy to także naszej gospodarki - zdecydowanie gorszą sytuację mają kraje z gospodarką nastawioną na usługi, takie, jak Hiszpania, Włochy czy Portugalia, gdzie turystyka ma duży udział w PKB. Tymczasem u nas przemysł stanowi sektor, który relatywnie szybko nadrobił straty z początku pandemii i rozwija się, jak dotąd w bardzo dobrym tempie, o czym świadczy dobry wskaźnik PMI. 

Zysk sektora bankowego w Polsce zmalał w ub.r. w stosunku do 2019 r. o 45,3%, natomiast suma bilansowa wzrosła w tym czasie o 17,7%. W jakiej kondycji znajduje się obecnie ten sektor?

Jak widać wyniki finansowe banków znacząco spadły. Przede wszystkim z powodu utworzenia rezerw i odpisów z tytułu ryzyka kredytowego. Jest to związane z tym, że banki wskutek obostrzeń wskutek pandemii, dostrzegły ryzyka kredytowania niektórych branż. W związku z tym, na poczet przyszłych strat, tworzyły rezerwy. A ponadto chodzi i o ryzyko prawne związane z kredytami frankowymi - perspektywa większej liczby przegranych przez banki spraw sądowych zaowocowała zwiększaniem rezerw. Ponadto na wyniki sektora bankowego mają wpływ utrzymujące się od dawna niskie stopy procentowe. Oprocentowanie depozytów spadło praktycznie do zera, ale jednocześnie oprocentowanie kredytów znacząco spadło. W tej sytuacji wynik odsetkowy banków także spada. Choć trzeba przyznać, że banki w tej sytuacji ratują się ograniczaniem kosztów - pracowniczych, czy poprzez ograniczanie liczby czynnych placówek. Banki zwiększały jednocześnie, co potwierdzają dane GUS,  opłaty za świadczone usługi z tytułu opłat i prowizji. 

Jednocześnie suma bilansowa sektora bankowego wzrosła.

Stało się tak, ponieważ akcja kredytowa generalnie rosła, zwłaszcza w odniesieniu do kredytów mieszkaniowych. Banki kupiły znacząco więcej papierów skarbowych, wskutek tego ich suma bilansowa rosła. Skokowo wzrosła też wielkość depozytów przedsiębiorstw wskutek uruchomienia wielomiliardowej pomocy rządu. 

Ceny mieszkań wzrosły w ub. roku w stosunku do 2019 r. średnio o 8,9%, a w stosunku do 2015 r. - o prawie 40%. Czy w tym roku możemy oczekiwać podobnego, niemal 10 proc. poziomu wzrostu cen na rynku mieszkaniowym?

Nie sądzę. Zauważmy, że dane te pokazują, że w skali ostatniego roku te ceny solidnie wzrosły. Jednak poszybowały najbardziej w I i II kwartale. Wzrost wyhamował w IV kwartale. Jakkolwiek nie mieliśmy do czynienia w 2020 r. z załamaniem cen na rynku mieszkaniowym, które zapowiadano na początku pandemii, jednak tempo wzrostu cen w trakcie roku wyhamowało. 

Dlaczego?

Z jednej strony faktycznie niskie oprocentowanie, z powodu niskich stóp, spowodowało poszukiwaniem przez oszczędzających na rynku alternatywnych form inwestowania. A wciąż inwestycja w mieszkanie, z perspektywą wynajęcia go, jest obecnie bardziej opłacalna, niż rentowność 10-letnich obligacji skarbowych, niemówiąc o lokatach. Rzecz jasna nie każdego na to stać. Część społeczeństwa zatrudniona w sektorach usługowych, w których wciąż istnieją obawy co do przyszłości, nie jest skłonna do kupna mieszkania, tym bardziej, że tacy ludzie mieliby zapewne problemy z uzyskaniem kredytu na ten cel. Wobec tego rynek kredytowy rozgrzany na przełomie 2019/2020 r., w kolejnych miesiącach uległ schłodzeniu. I wzrosty cenowe ostatnich kilku lat stanowią w rzeczywistości efekt wcześniejszych wzrostów. Zatem wyhamowanie wzrostów cen, które było zauważalne w IV kwartale ub. roku, może nam dawać przesłanki ku temu, że ta część osób, która dysponuje odpowiednimi oszczędnościami, zechce jednak przeznaczać je na zakup mieszkań. Ten trend może jednak być schładzany wskutek obaw o ewentualne dalsze przedłużanie lockdownów i niepewności, czy najbardziej poszkodowane wskutek COVID-19 branże będą nadal wspomagane kolejnymi Tarczami finansowymi. Wobec tego w tym roku oczekiwałbym stabilizacji cen na rynku mieszkaniowym, bądź ich lekkiego kilkuprocentowego wzrostu. 

W ostatnich dwóch tygodniach, po kilkumiesięcznym okresie osłabiania się, złotówka uległa wzmocnieniu. W tym czasie wartość euro spadła z 4,67 do 4,54 zł. A jednocześnie, jak napisali analitycy BOŚ Banku, RPP na swym ostatnim posiedzeniu, przy okazji decyzji o utrzymaniu dotychczasowych, niemal zerowych stóp procentowych, „zrezygnowała z jednoznacznych preferencji dla osłabienia złotego”. Dlaczego? Jak przełoży się to na siłę naszej waluty w kolejnych tygodniach?

Złoty faktycznie osłabił się, szczególnie w końcówce I kwartału br. I to do poziomów nie notowanych od dłuższego czasu. Miało też na to wpływ oczekiwanie na wyrok Sądu Najwyższego w sprawie frankowiczów. Wobec tego część z tego historycznego osłabienia złotego na koniec I kwartału stanowił element końca pewnego okresu, a nie czynników fundamentalnych, które oddziaływały na siłę naszej waluty. Stąd od początku kwietnia złoty zaczął się wzmacniać. Tym bardziej, że w ostatnich dniach RPP nieco zmieniła ton swoich komentarzy po kolejnych comiesięcznych posiedzeniach. Zamiast - jak dotąd - wskazywać, że nasz wzrost gospodarczy może być hamowany przez niedostateczne osłabienie złotego, tym razem napisała, że złoty będzie wpływał na koniunkturę gospodarczą. I to było jednym z czynników, które wpłynęły korzystnie na wzmocnienie naszej waluty. Do tego przyczynił się także wzrost optymizmu w światowych gospodarkach, ponadto nieco osłabła presja związana z nasileniem trzeciej fali pandemii. Złoty w tej sytuacji ma potencjał do dalszego umacniania, a nawet - w dłuższej perspektywie może schodzić na dłużej w kierunku 4,4-4,5 zł za euro. Natomiast głównym wyzwaniem dla trwałości tendencji w zakresie siły naszej waluty może być ogłoszenie - ostatnio przełożone na maj - wyroku SN w sprawie kredytów frankowych. Wskutek tego bowiem przypuszczalnie kredyty we frankach czy innych walutach trzeba będzie przewalutowywać na złotówki. Domyślam się, że będzie to dłuższy proces, jednak jest to czynnik, który w krótkim okresie będzie hamował umocnienie złotego. A ponadto rynki walutowe będą brały pod uwagę niechęć RPP i NBP (choć ostatnio, jak wspomniałem nieco słabszą) do umacniania się złotego. Niemniej, gdy nastaną spokojniejsze czasy i powrót do normalności po osłabieniu pandemii, a jednocześnie pozostanie na dłużej zdystansowana ostatnio retoryka RPP wobec osłabiania naszej waluty, byłaby szansa na 4,4-4,5 zł za euro w końcu tego roku. 
 

Źródło

Skomentuj artykuł: