[NASZ WYWIAD] Kiedy inflacja zacznie słabnąć? Sadowski: Sektor bankowy w Polsce stanowi w istocie oligopol

„Już po ostatnich podwyżkach widać głęboką asymetrię w zachowaniu sektora bankowego wobec swoich klientów: zarówno tych, którzy brali kredyty, jak i tych, którzy trzymają oszczędności na lokatach. Z jednej strony banki w żaden sposób nie odzwierciedlają podwyżek stóp procentowych w oprocentowaniu lokat, a z drugiej - natychmiast przenoszą na wysokość spłacanych rat kredytów przez kredytobiorców podwyżki stóp i rekomendacje Komisji Nadzoru Finansowego, które wyprzedzają decyzje RPP o podwyżkach stóp” - Z Andrzejem Sadowskim, prezydentem Centrum im. Adama Smitha rozmawia Maciej Pawlak

Ostatnie dni nie przyniosły pomyślnych inflacji dla przeciętnego Kowalskiego. Z jednej strony dwucyfrowa inflacja, która będzie prawdopodobnie utrzymywać się przez dłuższy czas. Z drugiej - kolejna podwyżka stóp procentowych, która podwyższy też raty spłacanych kredytów. Jak będzie rozwijać się dalej sytuacja z drożyzną i rosnącymi ratami spłacanych kredytów? 

Warto zauważyć, że spłacający obecnie kredyty dali się wciągnąć w pułapkę podobną do osób zaciągających kredyty denominowane głównie (choć nie tylko) we frankach szwajcarskich. Ci pierwsi zaczynali bowiem podobnie, z niemal zerowymi czy nawet ujemnymi stopami procentowymi i złudą taniego pieniądza - tym razem taniego polskiego złotego. Schemat ten jest podobny, ale może mieć społecznie znacznie szerszy zasięg niż kredyty - ciągle przecież spłacane i będące przedmiotem sporów sądowych - denominowane w obcych walutach. Trzeba sobie uświadomić skalę obecnego zjawiska. Po przedostatniej podwyżce stóp procentowych, według danych Biura Informacji Kredytowej, problem ze spłatą kredytów zaczęło mieć ok. 89 tys. kredytobiorców. Trzeba przy tym pamiętać, że stopy procentowe były inne dla osób, które nawet pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat temu brały kredyty i nadal je spłacają. Choć dotyczy to ograniczonej liczbowo grupy Polaków. 

Czy kolejne podwyżki stóp procentowych cokolwiek zmienią w tej sytuacji?

Już po ostatnich podwyżkach widać głęboką asymetrię w zachowaniu sektora bankowego wobec swoich klientów: zarówno tych, którzy brali kredyty, jak i tych, którzy trzymają oszczędności na lokatach. Z jednej strony banki w żaden sposób nie odzwierciedlają podwyżek stóp procentowych w oprocentowaniu lokat, a z drugiej - natychmiast przenoszą na wysokość spłacanych rat kredytów przez kredytobiorców podwyżki stóp i rekomendacje Komisji Nadzoru Finansowego, które wyprzedzają decyzje RPP o podwyżkach stóp. A rekomendacje KNF mówią o konieczności stosowania przez banki jeszcze większego oprocentowania, które mają być podstawą do rozpatrywania składanych wniosków kredytowych.

Kiedy inflacja może zacząć słabnąć?

Jeżeli rząd i NBP są w stanie przyjąć do wiadomości, że wciąż rosnąca inflacja niszczy gospodarkę i oszczędności obywateli, to obie instytucje powinny skierować wysiłki na ograniczanie inflacji. A można to robić dwutorowo. Powinna nastąpić redukcja wydatków rządowych, ale nie tych, służących emerytom czy pracownikom służb publicznych, lecz kierowanych na utrzymanie samej administracji w strukturach rządowych. Wszystko to po to, by zmniejszyć ogólną pulę wydatków państwa. Ponadto po stronie NBP znajdują się instrumenty polityki monetarnej, do tej pory nie używane, które by powstrzymały wzrost inflacji i doprowadziły do jej spadania. Bo stanowi ona nie tylko swoisty podatek od bieżących pieniędzy, które społeczeństwo zarabia, ale jest też w istocie drastycznym podatkiem od pieniędzy, od których lata temu zapłaciliśmy już podatek, a dziś inflacja niszczy te oszczędności Polaków. Taka walka z inflacją wymagałaby jednoczesnego działania NBP i rządu, który w obecnie poważnej sytuacji powinien rozpocząć naprawę finansów publicznych. Bo polityka polegająca na tym, że kolejne Tarcze antyinflacyjne powodują zwiększenie w obiegu masy taniego pieniądza, nie pozwoli rządzącym wygrać wyborów. 

Dlaczego?

Bo na koniec, niezależnie od sympatii politycznych, społeczeństwo będzie analizowało sytuację pod kątem realnie posiadanych pieniędzy - czy może za nie kupić w danym momencie więcej czy mniej towarów? A wraz z rosnącą inflacją będzie ich kupować coraz mniej. Argument używany przez prezesa NBP, że wskutek inflacji Polacy zarabiają więcej, w zderzeniu z realnymi towarami, które mogą kupić za posiadane pieniądze, okazuje się być polityką nietrafioną, która w gruncie rzeczy osłabia rząd. 

Wynik finansowy netto sektora bankowego w 2021 r. według danych GUS wyniósł 8,9 mld zł, wobec minus 0,3 mld zł w 2020. Suma bilansowa banków ogółem w końcu 2021 r. była wyższa niż rok wcześniej o 9,3% i wyniosła 2 556,7 mld zł. Zwiększyła się też wartość kredytów sektora niefinansowego i wartość depozytów sektora niefinansowego. Czy te dane wskazują, że sektor bankowy już w ub. roku nadrobił straty z pandemicznego 2020 r.? Jaka jest obecna kondycja tego sektora? 

Dane te potwierdzają jedną rzecz. Otóż sektor bankowy w Polsce jest na tyle mało konkurencyjny w odniesieniu do polityki wobec obracanych przezeń pieniędzy obywateli, że jest w stanie dawać oferty typu: 1% w skali, przy oficjalnych stopach procentowych obecnie znajdujących się na poziomie 4,5%. To pokazuje, że w istocie nie ma oferty dla obywatela. tylko dlatego, że jest niekonkurencyjny - nie ma konkurencji wewnętrznej w tym sektorze. Świadczy to o tym, że sektor ten stanowi w istocie oligopol, a nie sektor, który walczyłby zarówno o przedsiębiorców, jak i o obywateli. 

Ceny lokali mieszkalnych w 4 kwartale 2021 r. wzrosły, według danych GUS, o 12,1% w porównaniu z 4 kwartałem 2020 r. (w tym na rynku pierwotnym - o 11,9% i na rynku wtórnym - o 12,2%). Przewyższyły więc poziom inflacji. Czy ceny mieszkań będą dalej rosnąć w podobnie wysokim tempie, a nawet wyższym, niż bieżący poziom inflacji?

Chodzi nawet nie o ceny mieszkań, których jeszcze nie ma na rynku, tylko o ceny transakcyjne lokali. Rozmawiałem ostatnio z jednym z deweloperów, który opowiadał o swoich kłopotach z firmą wykonawczą, która - jego zdaniem - nadużywała możliwości wykorzystywania klauzul w zawartej z nią umowie o waloryzacji rozmaitych ponoszonych kosztów. Podobne zjawiska będą się też przekładać finalnie na nabywcę mieszkań, który najpierw zapoznany jest z tzw. ceną umowną, ale ile on realnie zapłaci w chwili odbioru kluczy od mieszkania, trudno jest na to pytanie odpowiedzieć. 

A drogie mieszkania dalej pozostaną?

Nie ma drożyzny mieszkaniowej. Same ceny mieszkań dostosowane są do poziomu inflacji i zawierają w sobie dodatkowo cenę za ryzyko dla firm, które uznały, że trzeba ją pomnożyć ponieważ zawsze może nagle zabraknąć pracowników, lub mogą podrożeć surowce używane w trakcie budowy. Zwiększył się więc pułap stosowanej marży ze względu na występujące dziś ryzyko.

Wg danych GUS z turystycznych obiektów noclegowych w 2021 r. skorzystało 22,2 mln turystów, którym udzielono 62,8 mln noclegów. W porównaniu z 2020 r. było to odpowiednio o 24,2% i 22,3% więcej. Wzrost wydaje się znaczny, jednak za taki wynik odpowiada niska baza pandemicznego 2020 r. (w 2019 r. z turystycznych obiektów noclegowych skorzystało 35,7 mln turystów, którym udzielono 93,3 mln noclegów). Kiedy branża turystyczno-noclegowa powróci do normalności i pod jakimi warunkami?

Powróci wówczas, gdy Polacy będą mieli poczucie, że dysponują realną nadwyżką na dodatkową konsumpcję. Wydatki na turystykę to w końcu wydatki dodatkowe, ponoszone ponad te związane z bezpośrednią egzystencją. A dziś, ze względu na zagrożenia związane z oszczędnościami (wysoką inflacją i drożejącymi kredytami), decyzje o wydawaniu pieniędzy przez Polaków na turystykę krajową będą raczej ograniczane. Wobec tego sektor turystyczno-noclegowy nie powróci moim zdaniem w tym roku do czasów sprzed pandemii. Powstały bowiem inne zagrożenia dla budżetów polskich rodzin, już postpandemiczne. I najzwyczajniej konsumpcja będzie w najbliższych miesiącach redukowana. Tyle ile trzeba wydamy na bieżące opłaty, których wysokość przecież dramatycznie wzrosła dla niektórych polskich rodzin. Stąd na koniec, ilość pieniędzy, jaka pozostanie, nie będzie na tyle wysoka, by przeciętnie zarabiający Polak mógł sobie pozwolić na dwutygodniowy odpoczynek w którejś z polskich miejscowości turystycznych. Dodatkowo turystów z zagranicy, którzy przed pandemią także odwiedzali nasz kraj, może obecnie odstraszać wojna w Ukrainie, toczona przecież niedaleko naszych granic.

Źródło

Skomentuj artykuł: