[NASZ WYWIAD] Kulisy podwyżki stóp procentowych. Bartkiewicz: Proces normalizacji polityki pieniężnej będzie przebiegał stopniowo

Znaczący poziom inflacji jest „wyryty w kamieniu” na najbliższe miesiące - nie ma czynnika, który mógłby ten stan rzeczy zmienić w jakiś istotny sposób. Wyniesie ona prawdopodobnie około, lub nawet powyżej 6%. Gra się toczy o to, jaka będzie ścieżka inflacji od połowy przyszłego roku i w kolejnych latach, tj. w perspektywie średnioterminowej - z ekonomistą Banku Pekao SA, Piotrem Bartkiewiczem, rozmawia Maciej Pawlak.

Mimo jeszcze do niedawna dość zgodnych opinii ekspertów ekonomicznych, że do podwyżki stóp procentowych dojdzie dopiero w przyszłym roku, RPP zdecydowała się podwyższyć stopę referencyjną z 0,1 do 0,5%. Co się takiego stało? Jakie ten krok RPP będzie niósł skutki? Czy - jak mówił prezes NBP - ta podwyżka faktycznie nie będzie miała wpływu na zmniejszenie inflacji?

Od pewnego czasu wiedzieliśmy, że RPP zmierza w stronę normalizacji polityki pieniężnej. Zaskoczenie stanowi moment tej obecnej podwyżki stóp. Faktycznie część ekonomistów spodziewała się, że nastąpi ona dopiero w przyszłym roku, część - że w listopadzie. Mówił o tym całkiem niedawno nawet sam prezes Glapiński. RPP zaś wybrała październik, jak możemy to wnioskować z ostatniej konferencji szefa NBP, chyba dlatego, że spodziewano się, że nastąpi to w listopadzie. A ze strony RPP miał to być krok wyprzedzający. Myślę, że jednak nie wpłynie to w istotny sposób na zmniejszenie się inflacji. Jej znaczący poziom jest „wyryty w kamieniu” na najbliższe miesiące - nie ma czynnika, który mógłby ten stan rzeczy zmienić w jakiś istotny sposób. Wyniesie ona prawdopodobnie około, lub nawet powyżej 6%. Gra się toczy o to, jaka będzie ścieżka inflacji od połowy przyszłego roku i w kolejnych latach, tj. w perspektywie średnioterminowej.

Właśnie, co dalej z inflacją w najbliższych latach?

Wiemy, że sytuacja powinna zmienić się wówczas o tyle, że polityka pieniężna NBP i RPP będzie miała faktycznie istotny wpływ na poziom cen. Wówczas bowiem część z tych zaburzeń, które obecnie obserwujemy, nie będzie już oddziaływać na inflację. Mamy obecnie całą serię negatywnych szoków, które na nią obecnie wpływają, ale przecież nie będą wpływać w nieskończoność. Niektóre ceny wzrosły, a następnie spadną, inne - wzrosły i nie będą już dalej rosnąć. Obecnie na znaczącą część obserwowanej teraz inflacji, polityka pieniężna nie ma znaczącego wpływu. To jednak do końca przecież nie jest tak, że taki stan rzeczy, jak dziś, implikuje całkowity brak reakcji ze strony państwa. Istnieje np. ścieżka kształtowania kursu złotego do innych walut, za pomocą której można jakoś wpływać na inflację. Tymczasem ceny rozmaitych surowców i innych dóbr, które wynikają z sytuacji na rynkach światowych, jak np. paliwa, surowce energetyczne czy żywność importowana, wpływają na ceny w naszym kraju poprzez kursy walut. Zatem mocniejszy złoty może by trochę wzrosty inflacji nieco złagodził. Ponadto NBP wyznaczył tzw. cel inflacyjny (inflacja do maks. 3,5%), którego powinien przestrzegać, choć interpretuje go dość elastycznie. Mimo to w ostatnim czasie coraz trudniej było o argumenty, dlaczego w obecnych warunkach stopy procentowe miałyby wciąż wynosić blisko 0%. Nie znajdujemy się przecież obecnie wciąż w sytuacji kryzysowej. Mówimy teraz o ożywieniu gospodarczym, zresztą sam prezes NBP używał takiego określenia. Wszystko to więc przemawia za tendencją do normalizacji w polityce pieniężnej naszego banku centralnego, choć sytuacja nie jest wciąż w pełni normalna. To sprawia, że proces normalizacji będzie przebiegał stopniowo. Zaś obecnie, już po wykonaniu tego ruchu, tj. podwyżki stóp procentowych, RPP zapewne będzie się zastanawiać, w jakim tempie je dalej zmieniać. Wobec tego poczekamy na kolejny ruch Rady w tym względzie, możliwe, że już niedługo.

Czy ostatnia podwyżka stóp procentowych wpłynie znacząco na podwyżkę rat spłacanych kredytów? 

Myślę, że jest za wcześnie, by mówić, że kredytobiorcy odczują ten ruch w jakiś bolesny sposób. W końcu wysokość stopy referencyjnej zmieniła się raptem z 0,1 do 0,5%. To się przekłada na wzrost o 0,4 punktu procentowego tzw. stawki WIBOR, uwzględnianej przy wyliczaniu wysokości raty kredytu. 

Jak bardzo podwyżka stóp może wpłynąć na wyniki finansowe banków w br.?

Nie sądzę, by miało to większe znaczenie już w tym roku. Z tego względu, że - po pierwsze - większa część roku upłynęła w warunkach zerowych stóp procentowych. A ponadto w umowach kredytowych przy stopie zmiennej oprocentowania jego dostosowanie nie następuje od razu. Następują bowiem okresy, po których następują zmiany wielkości spłacanej raty. Trwa to do trzech do nawet sześciu miesięcy. Zatem musi upłynąć jeszcze trochę czasu zanim 3-miesięczny czy 6-miesięczny WIBOR, który wzrósł wraz z podwyżką stóp, znajdzie się w dokumentach przesyłanych przez banki kredytobiorcom. W praktyce nastąpi to zapewne dopiero w przyszłym roku. 

Wciąż w stosunkowo dużym stopniu dostawy gazu opierają się na imporcie z Rosji. Czy jednak uzasadnione są aż tak wysokie, prawie trzykrotne - z niecałych 8 do prawie 22 zł/kWh - podwyżki cen gazu, jak w jednej z wielkopolskich gmin, otrzymującej to paliwo od jednej z lokalnych spółek gazowych? Co jest głównym powodem podwyżek cen tego paliwa na rynkach światowych? Czy tylko rosnący popyt? Czy ta sytuacja ma szansę się zmienić na lepsze z punktu widzenia odbiorców?

Powstrzymać tej galopady cenowej w krótkim czasie zapewne się nie da. Przy tak szybkim wzroście gospodarczym na świecie i barku podaży surowców energetycznych jedyną reakcją jest wzrost cen tych surowców. Dzieje się tak ponieważ nie można w krótkim okresie wyprodukować wystarczająco dużej ilości energii, chcąc zasypać istniejącą lukę podażową. Widać to praktycznie we wszystkich rodzajach tych surowców. Zaś w odniesieniu do samego gazu istnieje kilka czynników wzrostu jego cen. Doszło do ograniczenia przez Rosję wielkości przesyłu jej gazu do Europy - m.in. - jak tłumaczą to Rosjanie - ze względu na niskie posiadane przez nich zapasy tego paliwa w samej Rosji. Część tego surowca miała przy tym zostać przekierowana do Azji. Zmniejszenie jego zapasów i wstrzymanie części eksportu zapewne mogło być także decyzją polityczną obliczoną na przyspieszenie, wskutek tego ostatecznej akceptacji przez Brukselę gazociągu Nord Stream 2. Nie zapominajmy przy tym, że gaz jako paliwo, którego dostawy bodaj jako jedyne mogłyby być uruchomione niejako „na żądanie” wyrównuje dziurę, która powstała w systemie elektroenergetycznym Europy.

Z jakiego powodu?

Akurat we wrześniu było zbyt mało wiatru na naszym kontynencie, co spowodowało mniejszą niż zwykle o tej porze produkcję energii z farm wiatrowych - stanowiącą już obecnie istotną część całej dostarczanej w krajach europejskich energii elektrycznej. A zatem czynnik braku potrzebnego surowca ze względu na to, że jego podaż została ograniczona, był decydujący dla wygenerowania wzrostów cen gazu, jaki ostatnio obserwowaliśmy. A przypomnę, że od okresu ubiegłorocznego „dołka” cenowego surowiec ten podrożał pięcio- czy sześciokrotnie. Zatem doszło do niebotycznych wzrostów.

Czy wyższe ceny gazu przełożą się - jak uważają niektórzy eksperci - na kolejne podwyżki cen żywności w naszym kraju - także w przyszłym roku, skoro według Indeksu FAO we wrześniu żywność na świecie zdrożała średnio o 32,8% wobec września ub.r.?

Ceny żywności będą niestety dalej rosły. Choć akurat wzrost większości przytoczonego Indeksu nie miał wiele wspólnego ze wzrostem cen gazu. W tym bowiem przypadku decydowały inne czynniki - choćby słabe zbiory surowców rolnych, wynikające ze zmiennej pogody. Choć gaz jest z drugiej strony ważny np. dla produkcji nawozów sztucznych. Z drugiej strony wysokie ceny energii elektrycznej w Europie, także wynikające ze wzrostu cen gazu, oznaczają, że będzie problem z produkcją żywności w zimie w szklarniach. Z tego względu mieliśmy np. sygnały, że w Holandii, która jest największym na świecie eksporterem żywności w przeliczeniu na mieszkańca, jej produkcja będzie mniejsza, bo części szklarni w tym kraju po prostu nie będzie się opłacało uruchamiać na okres zimowy. Wobec tego faktycznie żywność będzie wciąż drożeć, a w Polsce dochodzi do tego czynnik lokalny. Mamy u nas stosunkowo drogą żywność przetworzoną. Np. chleb czy sery - to przykłady produktów, w odniesieniu do których na ostateczną wysokość ceny mają wpływ - oprócz ceny surowca - takie czynniki, jak m.in. cena robocizny, energii. A to wszystko przecież drożeje. 

Średnia cena prądu na Towarowej Giełdzie Energii TGE we wrześniu osiągnęła 465,70 zł w podstawie (z dostawą przez całą dobę) oraz 495,33 zł/MWh w szczycie zapotrzebowania. Oznacza to, że prąd był już o 90% droższy niż we wrześniu 2020 r. (243,90 zł/MWh). Z czego to wynika? Jak powstrzymać aż tak dynamikę wzrostu cen energii elektrycznej?

Jej produkcja obciążona jest rosnącymi kosztami, choćby wskutek gwałtownie rosnących cen za prawa do emisji CO2, co ma tym większe znaczenie, że u nas ponad 70% energii elektrycznej produkowana jest z węgla. Nie ma w tym jakiejś wielkiej tajemnicy. Zresztą i tak, w porównaniu z resztą Europy, doszło u nas do stosunkowo niskich wzrostów prądu. Wciąż bowiem w naszym kraju po części obowiązują na szczęście kontrakty węglowe wynegocjowane przez elektrownie w poprzednich latach po relatywnie niższych cenach. Zaś rosnące ceny energii elektrycznej w Europie - to po prostu efekt bieżący wzrostu cen surowców. U nas zaś węgiel kupowany na bieżąco mocno zdrożał - dodatkowo, jak wspomniałem, wskutek rosnących cen za prawa do emisji CO2. Zdrożał także, jak mówiliśmy, gaz. I w rezultacie nie było innego wyjścia: albo producenci przerzuciliby wzrost cen za prąd na odbiorców końcowych, albo zbankrutowali.

Czy jest szansa, by przynajmniej zmniejszyć tempo wzrostu cen surowców, a także wysokość inflacji?

Inflacja prawdopodobnie jeszcze dojdzie na przełomie br. i 2022 r. do poziomu ok. 6,5%, a może nawet wyższego. A potem prawdopodobnie będzie się obniżać. Choć średnio w całym 2022 r. zapewne będzie wyższa niż w br. Myślę, że będzie to wówczas w granicach ok. 5%. Niestety prawdopodobnie w przyszłym toku zjawisko dynamicznie rosnących cen na rynkach światowych jeszcze się utrzyma. Choć podaż surowców i produktów zapewne się zwiększy. Z drugiej strony aktywność ekonomiczna przy tak wysokich cenach nie jest prawdopodobnie możliwa na dłuższą metę, tak, jak to widzieliśmy w br. Istnieje kilka mechanizmów, które mogą sytuację uspokoić. W dłuższym okresie eksperci często przeceniają siłę mechanizmów rynkowych, które mają miejsce na krótko. Wobec tego w kolejnych latach zauważalne obecnie szoki cenowe zostaną zmniejszone. Na przykład wskutek inwestycji w OZE, a także zwiększające możliwości magazynowania energii, czy dywersyfikację źródeł jej produkcji. A ponadto na sytuację wpłynie pozytywnie postęp technologiczny itd. 

Tak więc z dynamicznie rosnącymi cenami przyjdzie jeszcze nam żyć przez jakiś czas?

Tak. Choć to nie będzie aż tak źle, jak w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy doszło do drastycznego wzrostu cen ropy naftowej na rynkach światowych i wynikającego stąd kryzysu globalnego kryzysu gospodarczego. Z obecnej sytuacji wynikają ponadto wnioski na swój sposób optymistyczne. Tak wysokie, jak obecnie ceny, kryją w sobie pewne mechanizmy dostosowawcze na przyszłość. Wobec tego można przypuszczać, że już więcej nie zobaczymy już drugiego takiego kryzysu.

Źródło

Skomentuj artykuł: