Komisja Europejska przygotowała największą w historii Unii Europejskiej reformę klimatyczno-energetyczną. Jej skutki będą drastyczne i kosztowne nie tylko dla firm, ale i każdego z mieszkańca UE. Eksperci i politycy są o tym przekonani.
Projekt nazywa się "Fit for 55", a niektóre jego założenia już prezentowaliśmy na naszym portalu. Najważniejsze to redukcja dwutlenku węgla o co najmniej 55 proc. w 2030 r. w stosunku do 1990 r., UE ma być neutralna dla klimatu do 2050 r. Prof. Ryszard Legutko, przewodniczący Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim uważa, że unijna polityka klimatyczna budzi sporo nadziei i oczekiwań, ale także coraz więcej obaw. - Najmocniej słychać je właśnie na Górnym Śląsku, który jest największym regionem górniczym w Europie. Koszty modernizacji energetycznej województwa śląskiego są ogromne i trudne do policzenia, ponieważ proces ten obejmie wszystkie dziedziny życia i gospodarki. W każdym razie mówimy o setkach miliardach złotych. Odpowiedź Unii Europejskiej powinna być co najmniej adekwatna do ceny, jaką Śląsk zapłaci za Zielony Ład. Bruksela uruchomiła cały wachlarz osłonowych mechanizmów wsparcia i jest to przykład właściwej i pożądanej europejskiej współpracy - dodaje. Jednak Grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów ma szczególnie trudne zadanie. - W Unii Europejskiej chcemy stać na straży rozsądku, a nie jest to łatwe, jeśli chodzi o Zielony Ład. Unijna polityka klimatyczna ze względu na skalę i ogromny koszt, musi być oparta na racjonalnych przesłankach - zaznacza profesor. - Transformacja energetyczna nie może doprowadzić do osłabienie konkurencyjności unijnej gospodarki i narażać ludzi na problemy związane z niestabilnością dostaw energii albo rosnącymi cenami prądu. Nikt nie ma wątpliwości, że odnawialne źródła energii powinny mieć coraz większy udział w miksie energetycznym, ale wiara w „zieloną” rewolucję nie może zastąpić logicznej i chłodnej analizy faktów. Sporo do myślenia dała nam ostatnia zima. Z powodu zawodności energetyki odnawialnej w wielu krajach doszło do przerw w dostawach prądu. Wielu ekspertów przestrzega, że za klika lat staniemy przed groźbą blackotu na europejską skalę. Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy traktują takie ostrzeżenia poważnie. Między innymi dzięki naszym staraniom udało się ograniczyć plan redukcji emisji dwutlenku węgla do 55 proc. do 2030 roku choć były zakusy, aby ten pułap podnieść do 60 proc. Dla przemysłu energochłonnego oznacza to więcej czasu na dostosowanie się do rygorów Zielonego Ładu - dodaje.
Największy szok budzi plan, by od 2035 r. wszystkie produkowane samochody były już samochodami elektrycznymi. Nie będzie można wprowadzać do sprzedaży aut na benzynę oraz olej napędowy. Wielu producentów deklaruje, że przyśpieszy proces wycofywania z oferty aut spalinowych. Renault chce, aby już w 2030 r. 90 proc. sprzedaży koncernu stanowiły auta elektryczne, Mercedes ma podobny plan, a Ford w Europie chce sprzedawać tylko auta elektryczne już od 2030 r. Jednak już rodzą się protesty. Do prezydenta Francji udali się w tej sprawie przedstawiciele Stellantis, Renault, a także dostawców części: Valeo, Faurecia, Plastik Omnium oraz związków zawodowych pracowników branży motoryzacyjnej. Media donoszą, że Francja i prezydent Emmanuel Macron chcą sprzeciwić się unijnym planom. - Chodzi tu nie tylko o utratę tysięcy miejsc pracy w firmach motoryzacyjnych - bo auta elektryczne składają się z mniejszej liczby części niż spalinowe - ale i o to, że ta rewolucja ekologiczna jest zbyt gwałtowna - twierdzi Adrian Ostrowski, analityk finansowy. - Infrastruktura nie jest dostosowana do nowych napędów, brakuje stacji ładowania samochodów elektrycznych, a utylizacja baterii może być większym problemem niż unijni urzędnicy myślą - dodaje.
Urzędnicy tworzący nowe przepisy chcą jednak inwestycji w infrastrukturę - w krajach UE ładowarki dla samochodów elektrycznych mają być dostępne przy drogach krajowych średnio co 60 km, a stacje tankowania wodoru dla samochodów korzystających z ogniw paliwowych najwyżej co 150 km. - To i tak oznacza, że podróż będzie uciążliwa, bo dziś na jednym baku można pokonać nawet 900 km - zaznacza ekspert.
Unijni urzędnicy oczekują też większych nakładów na ocieplanie budynków - KE chce, by wszystkie kraje zmodernizowały budynki publiczne od szkół po mieszkania socjalne - a linie lotnicze i statki zaczęły płacić za swoje emisje, co oznacza większe koszty podróżowania. Ma ponoć powstać specjalny fundusz socjalny, by najuboższe gospodarstwa domowe nie ponosiły wielkich kosztów tej reformy. Jednak na razie KE nie podaje, skąd wziąć na niego pieniądze.