Równość płac kobiet i mężczyzn to postulat, którego nie sposób kwestionować. Jego realizacja nie może jednak podważać zasad prowadzenia działalności gospodarczej i elementarnych zasad wolnego rynku – przestrzegają eksperci Instytutu Staszica w stanowisku dotyczącym zgłoszonego przez posłów Koalicji Obywatelskiej projektu „Jawne zarobki”.
Według danych Komisji Europejskiej, Polska zajmuje piątą pozycję w Unii Europejskiej, jeśli chodzi o najmniejsze różnice wynagrodzeń między kobietami a mężczyznami. W naszym kraju wynosi ona 7,2 proc., podczas gdy w Niemczech aż 21 proc., a w znanej z polityki równościowej Szwecji 12,6 proc. Średnia unijna – na niekorzyść kobiet – to 16 proc. W tej kategorii Polska znajduje się zatem w czołówce państw europejskich, co nie oznacza, że nie należy dążyć do ideału, czyli do pełnej równości płac.
Jednak realizacja tego celu nie powinna być sprzeczna z interesem przedsiębiorców. Zgłoszony przez posłów KO projekt nowelizacji Kodeksu Pracy zakłada, że pracodawca, publikując w dowolnej formie ofertę pracy, musiałby podać w niej kwotę proponowanego wynagrodzenia brutto. Jedyny kompromis to podanie „widełek” minimalnego i maksymalnego wynagrodzenia do negocjacji. Za zlekceważenie obowiązku groziłaby kara grzywny od 1 do 30 tys. zł.
W ocenie ekspertów Instytutu Staszica wprowadzenie takiej regulacji nie może przynieść efektu w postaci zmniejszenia różnicy między płacą kobiet i mężczyzn, co wynika już z samej konstrukcji przepisu. Jeśli bowiem pracodawca w ofercie umieści odpowiednio szerokie „widełki” płacowe, będzie mógł i tak zaproponować ostateczne wynagrodzenie w takiej wysokości, w jakiej zamierza – zakładając, że z premedytacją chce mniej płacić kobietom. Możliwe są za to efekty uboczne, uderzające w przedsiębiorców. Wynagrodzenie jest jednym z elementów negocjacji między pracodawcą a potencjalnym pracownikiem – istotnym, lecz nie jedynym. Zależy nie tylko od umiejętności i doświadczenia pracownika, ale też od jego dyspozycyjności i innych oczekiwań. Pracodawca nie może negocjować pod groźbą, że złożenie propozycji niższego wynagrodzenia, uzasadnione mniejszym od oczekiwanego doświadczeniem lub mniejszą dyspozycyjnością, zostanie uznane za dyskryminację ze względu na płeć.
„Pracodawca nie ma obowiązku ujawniania siatki płac w firmie. Proponowane regulacje de facto kończą z tą zasadą, godząc tym samym w zasadę konkurencyjności. Dodać należy, że sama wysokość zarobków – z pominięciem informacji o możliwych premiach i świadczeniach socjalnych – jest informacją, która nie daje pełnego obrazu warunków pracy w danym przedsiębiorstwie. Co więcej, forsowany obowiązek uderza w pracowników i ich prawo do zachowania w tajemnicy informacji o zarobkach – czytamy w stanowisku Instytutu Staszica.
Według ekspertów, proponowane przez posłów KO rozwiązanie można rozważyć tylko w jednym przypadku, a mianowicie instytucji państwowych i samorządowych, niebędących spółkami prawa handlowego. Może to – choć w niewielkim stopniu – ograniczyć manipulowanie płacami przy zatrudnianiu osób z klucza politycznego.
„Reasumując: projekt „Jawne zarobki” uderza w przedsiębiorców i w prywatność pracowników, a proponowane narzędzia nie posłużą do realizacji celu w postaci zmniejszenia różnicy w zarobkach kobiet i mężczyzn” - głosi stanowisko Instytutu.