Popyt na kredyty mieszkaniowe drastycznie spadł - wg BIK, kwietniowy odczyt Indeksu wyniósł minus 27,6%. Jednak eksperci twierdzą, że popyt może się jeszcze odrodzić wraz z odmrażaniem gospodarki.
- Czas pokaże czy po pierwszym szoku kredytobiorcy, wraz z postępującym rozluźnianiem gospodarki, wrócą do banków, czy też gorsza sytuacja na rynku pracy i wyższe wymagania odnośnie wkładów własnych na dłuższy czas ograniczą możliwość zadłużania się na cele mieszkaniowe – komentuje na gorąco te dane Bartosz Turek, analityk HRE Investments. - Problem ten bez wątpienia najmocniej dotknie osób młodych i słabiej zarabiających, wypychając część z nich za jakiś czas na rynek najmu - prognozuje.
Z danych BIK wynika, że w kwietniu br. o kredyt mieszkaniowy wnioskowało łącznie 27,82 tys. klientów, w porównaniu do 42,51 tys. rok wcześniej – jest to spadek o -34,6%. Wg BIK, jest to piąty najniższy wynik liczby wnioskujących, od stycznia 2007 r.
- Kwiecień jest pierwszym pełnym miesiącem pandemicznym z lockdownem. Odczyt kwietniowy jest najniższy w kilkuletniej już historii Indeksu. Kwietniowy odczyt indeksu w 2020 r. (-27,6%) jest lustrzanym odbiciem odczytu lutowego br. (+27,6%). Te dwa skrajne odczyty pokazują przeciwieństwo nastrojów na rynku kredytów mieszkaniowych: w lutowym – euforia, a w kwietniu - depresja
Jest i sygnał optymistyczny - średnia kwota wnioskowanego kredytu mieszkaniowego w kwietniu br. wyniosła 302,1 tys. zł tj. o 11% więcej niż w kwietniu 2019 r.
- Kwiecień 2020 r. przyniósł jeszcze jeden rekord, po raz pierwszy w historii średnia wartość wnioskowanego kredytu przekroczyła 300 tys. zł i wyniosła 302,1 tys. zł. Jest to tym bardziej zastanawiające, że większość banków zwiększyła oczekiwania co do wkładu własnego, co w konsekwencji zmniejsza poziom lewarowania, a tym samym wartość wnioskowanego kredytu. Obecnie ceny nieruchomości również nie wzrosły. Jedynym wytłumaczeniem jest więc to, że o kredyt wnioskowały osoby, które chciały kupić większe nieruchomości – twierdzi analityk.
Przebłyski nadziei widzi też Bartosz Turek.
- Jest to w sumie niezły wynik, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Polacy starali się w ubiegłym miesiącu siedzieć w domach, deweloperzy zamknęli tradycyjne biura sprzedaży, a w bankach czekała na klientów mniejsza niż zwykle liczba pracowników. Do tego banki zaczęły podnosić wymagania odnośnie wkładu własnego, a sam optymizm Polaków spadł
Co będzie dalej – tego podobnie jak w przypadku cen na rynku nieruchomości analitycy nie potrafią przewidzieć.
- W obecnej sytuacji nie wiemy jak długo sytuacja pandemiczna będzie trwała, mamy co prawda już pierwsze odmrażanie gospodarki, ma ono jednak charakter niesymetryczny w przeciwieństwie do lockdownu, który był symetryczny, gdyż dotyczył prawie wszystkich aktywności gospodarczych. Trudno zatem wnioskować, jaki negatywny wpływ na sytuację na rynku kredytów mieszkaniowych będzie miała obecna kryzysowa sytuacja, tym bardziej, że nie wiemy również jaki układ przyniosą kolejne miesiące, i w jakim kształcie wyrazi się gospodarcza recesja - mówi prof. Waldemar Rogowski.
Według Turka, dużo powiedzą nowe dane za maj. - Po zniesieniu przez rząd części ograniczeń znowu łatwiej będzie przecież oglądać mieszkania (np. deweloperzy otwierają biura sprzedaży), zdobyć dokumenty do kredytu czy złożyć wnioski kredytowe – uważa analityk HRE Investments.
- Problemem może być za to dalszy spadek optymizmu Polaków i podnoszone przez banki wymagania odnośnie wkładu własnego. I tak jeszcze na początku marca większość banków akceptowała wnioski kredytowe osób mających co najwyżej 10% ceny mieszkania w gotówce. Teraz grono takich instytucji wyraźnie stopniało, a minimalne wymaganie to najczęściej 15-20% ceny mieszkania w gotówce
Jego zdaniem, w oczywisty sposób utrudnia to dostęp do kredytów dla osób młodych czy tych mniej zamożnych. Pojawia się tu jednak kolejna przestrzeń dla rządowej interwencji.
- Przykładem rozwiązania tego problemu jest to co zaproponowali w ubiegłym tygodniu Nowozelandczycy. Osobom, które mają pracę i zdolność kredytową, ale nie mają wymaganego wkładu własnego umożliwiono na antypodach zaciąganie kredytów na zakup relatywnie tanich nieruchomości. Aby jednak banki nie ponosiły nadmiernego ryzyka, Nowa Zelandia udziela takim kredytobiorcom gwarancji, które zastępują brakujący wkład własny – wyjaśnia Turek.