Bartkiewicz: Zwiększy się popyt na dobra podstawowe, a dobra trwałe odejdą na plan dalszy

Budownictwo dotknął w marcu wzrost cen surowców, problemy z dostawami materiałów (obserwowane zresztą już od miesięcy). A ponadto odpływ części pracowników, bo wiemy, że z naszego kraju co najmniej 200 tys. Ukraińców wyjechało do swojego kraju bronić go przed najazdem Rosji. To jest znaczący problem w tej branży - coraz większej ilości firmom daje się on już we znaki - mówi Piotr Bartkiewicz, ekonomista w Pekao SA.

Premier Mateusz Morawiecki przedstawił propozycję zmian podatkowych, mających naprawić Polski Ład, składających się na tzw. tarczę antyputinowską. Obejmuje ona m.in.: obniżenie od 1 lipca stawki PIT z 17 do 12 proc. dla podatników; także od 1 lipca likwidację ulgi dla klasy średniej oraz powrót do wspólnego rozliczenia z dzieckiem w przypadku samotnych rodziców. Czy to krok w dobrym kierunku?

Jest kilka kryteriów oceny tej propozycji. Na pewno upraszcza ona system podatkowy. W tym wycofanie się z tzw. ulgi dla klasy średniej wiele rzeczy ułatwia w cyklach rozliczeniowych. Do pewnego stopnia, w krótkim okresie to daje jakąś ulgę gospodarstwom domowym w zakresie dochodów pozostających do ich dyspozycji. A to w obliczu wysokiej inflacji stanowi efekt przez nie pożądany. Natomiast trzeba brać pod uwagę, że wszystko to odbywa się w niesprzyjających warunkach makroekonomicznych: gospodarka, oprócz inflacji, jest rozgrzana i obecnie stymulacja fiskalna spowoduje raczej podbicie inflacji niż zwiększenie wzrostu gospodarczego. Ponadto wiele wskazuje na to, że wszystko to będzie się wiązało z dalszym podwyższaniem stóp procentowych w chwili, gdy działania tarczy antyputinowskiej przełożą się na wzrost inflacji. Pod tym względem szklanka jest raczej do połowy pusta niż pełna. Większość ekonomistów jest zgodna, że obecny moment nie jest najlepszy na stymulację fiskalną.

Część ekspertów przypuszcza, że RPP będzie dalej podnosić stopy - co najmniej do poziomu 5%. Na ile jest to prawdopodobne?

W tym momencie jest to już scenariusz bazowy. Rynek w tym momencie spodziewa się wyższego poziomu stóp, bo gdy popatrzy się na stopę procentową w odniesieniu do instrumentów pochodnych, to tam oczekiwania sięgają nawet 6%. Zatem 5% wcale nie musi być wygórowaną prognozą. Trzeba wobec tego pamiętać, że gdy inflacja rośnie, a ona będzie rosła jeszcze przez kilka miesięcy, i tak długo, jak NBP nie pokaże konkretnego scenariusza, jak dalej będą się kształtowały stopy, to nie sposób przywiązywać się do jakiejś jednej, konkretnej liczby, pokazującej maksimum poziomu stopy referencyjnej - bo to się może szybko zmienić. Nie maleje więc ryzyko, że będzie ona dalej rosła.

Z opublikowanego w tym tygodniu przez GUS marcowego wskaźnika ogólnego klimatu koniunktury (widzianego przez firmy), a także wskaźników ufności konsumenckiej (bieżącego i wyprzedzającego) wynika, że nastroje w firmach, jak i wśród konsumentów nie napawają optymizmem. W odniesieniu do wskaźnika ogólnego klimatu koniunktury najbardziej pesymistycznie oceniają koniunkturę podmioty z sekcji budownictwo, głównie z powodu wzrostu kosztów materiałów. Skoro inflacja jest relatywnie wciąż wysoka, dlaczego to budownictwo najbardziej odczuwa wzrost kosztów materiałów?

Nie mam do końca przekonania, że sytuacja akurat w branży budowlanej jest relatywnie najgorsza. Wynika to z faktu, że te wskaźniki koniunktury odzwierciedlają nastroje, a niekoniecznie rzeczywistą sytuację danej branży, wobec tego nie muszą one stanowić jej prawdziwego przełożenia. Moim zdaniem wśród rozmaitych sektorów naszej gospodarki to wcale nie w budownictwie nastroje się najbardziej pogorszyły. Wskaźnik koniunktury w tej branży nie jest zresztą generalnie zbyt przydatny w odniesieniu do prognozowania produkcji budowlano-montażowej. Bo gdy wzrasta ona w ciągu roku o 20-30% to te wychwytywane przez GUS nastroje w branży prawie wcale się nie zmieniają. Nie ma tu więc większego przełożenia. Wskaźnik klimatu koniunktury akurat w budownictwie radziłbym więc traktować co najmniej z dużą rezerwą.

Z drugiej strony na pewno dotknął je w marcu wzrost cen surowców, problemy z dostawami materiałów (obserwowane zresztą już od miesięcy). A ponadto odpływ części pracowników, bo wiemy, że z naszego kraju co najmniej 200 tys. Ukraińców wyjechało do swojego kraju bronić go przed najazdem Rosji. To jest znaczący problem w tej branży - coraz większej ilości firmom daje się on już we znaki, przy tym problem, który wcześniej nie występował.

Według wstępnych danych GUS produkcja budowlano-montażowa w lutym br. była wyższa o 21,2% w porównaniu z lutym ub. roku (przed rokiem spadek o 16,9%) oraz o 5,8% w stosunku do stycznia br. roku (przed rokiem wzrost o 5,5%). Czy ta branża ma szansę na odbicie jeszcze w br. mimo wojny na Ukrainie i wzrostu cen materiałów budowlanych?

Mieszkaniówka kończy w tym roku wiele budów rozpoczętych w poprzednich miesiącach. Ale nie znaczy to, że nie będzie realizować nowo rozpoczynanych projektów. Choć liczba tych ostatnich wraz z liczba uzyskiwanych pozwoleń na budowę w mijającym I kwartale br. jest jednak nieco niższa niż w zwłaszcza w ub.r., kiedy obserwowaliśmy boom w tym segmencie budownictwa.

Jednak generalnie obecny rok będzie okresem oddawania do użytku naprawdę wielu inwestycji mieszkaniowych. A w odniesieniu do samego lutego zwróciłbym uwagę na to, że prawdziwie „bombowym” miesiącem w całej branży budowlanej w br. był styczeń. Bo wówczas produkcja budowlano-montażowa w porównaniu ze styczniem 2021 r. wzrosła o ponad 20%. Było w tym wyniku zapewne sporo efektu związanego z pogodą, bo ostatni grudzień był mroźny i sporo śniegu zalegało na placach budów. A styczeń br. okazał się relatywnie ciepły - można było szybko kończyć inwestycje opóźnione czy niekiedy wstrzymane w grudniu. Z kolei po niezwykle dobrym dla branży styczniu w lutym nastąpiło pewne zejście z tej „górki”. Oba te miesiące nie będą jednak zapewne reprezentatywne w tej branży dla całego roku. Choć można spodziewać się, że w całym br. produkcja budowlano-montażowa powinna wzrosnąć. Jednak można odnotować tu pewne problemy.

Na przykład?

Inwestycje publiczne, które się kończą - oddaje się co prawda fragmenty dróg rozpoczynanych w ostatnich latach, ale obecnie nie rozpoczyna się zbyt wielu nowych budów. Bo nie zostały jeszcze ogłoszone przetargi na nie, albo pozostają jeszcze w fazie projektowania. Było przy tym sporo nadziei na odblokowanie wielomiliardowych środków z Krajowego Planu Odbudowy. Na razie czekamy na ogłoszenie tej decyzji. Musimy przy tym pamiętać o przebiegu cyklu budowlanego - zatem, nawet, kiedy KPO zostanie odblokowany, upłynie jeszcze sporo miesięcy, zanim środki z tego tytułu zostaną zużytkowane w postaci rozpoczęcia kolejnych inwestycji. Obecnie nawet do końca nie wiemy, na jakie konkretnie inwestycje pójdą te środki. Zapewne część z nich może zostać przeznaczona na postawienie farm wiatrowych na Bałtyku. Ale przecież potrzebna jest do tego odpowiednia infrastruktura - port, gdzie składowano by materiały i sprzęt dowożony następnie do miejsc na morzu, w których powstawałaby realizowane farmy. Mamy też sporo inwestycji w rozproszoną energetykę typu panele fotowoltaiczne umieszczane na dachach domów, ale istniejąca w kraju sieć energetyczna nie jest jeszcze w pełni dostosowana do przyłączania takich urządzeń. KPO to zatem środki, które na pewno się przydadzą, ale one same w sobie nie załatwią wszystkiego. One dopiero uruchomią szereg potencjalnych inwestycji, które trzeba jednak będzie przygotować i przeprowadzić.

W marcu br. GUS odnotował pogorszenie zarówno obecnych, jak i przyszłych nastrojów konsumenckich w stosunku do poprzedniego miesiąca. Bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej (BWUK), syntetycznie opisujący obecne tendencje konsumpcji indywidualnej, wyniósł - 39,0  i był o 11,3 p. proc. niższy w stosunku do poprzedniego miesiąca. Wyprzedzający wskaźnik ufności konsumenckiej (WWUK), syntetycznie opisujący oczekiwane w najbliższych miesiącach tendencje konsumpcji indywidualnej, spadł o 12,2 p. proc. w stosunku do poprzedniego miesiąca i ukształtował się na poziomie -31,5. Czy oba wskaźniki mają za miesiąc szansę na poprawę? Pod jakim warunkami?

Z jednej strony bardziej pogorszyły się oczekiwania i ten pesymizm jest wręcz wyprzedzający rzeczywistość, więc może się tak zdarzyć, że kiedy nie okaże się ona tak zła, jak konsumenci się spodziewali, to wskaźniki te ulegną poprawie. W gruncie rzeczy osobiście nie widzę na horyzoncie zbyt wielu powodów do optymizmu dla konsumentów, bo to oni w gruncie rzeczy w największym stopniu ponoszą koszty: po pierwsze inflacji, a po drugie walki z nią. W efekcie występuje wyraźna presja na ich dochody: z tytułu wyższej inflacji oraz zwiększających się stóp procentowych. To jest podstawowa przyczyna, która skutkuje tym pesymizmem wśród konsumentów. Do tego dochodzi dodatkowy czynnik w postaci wojny na Ukrainie. Wiadomo, że konsumenci z dezaprobatą odnoszą się do inflacji i dają temu wyraz w niemal każdym możliwym badaniu. Znamienny w tym kontekście jest fakt, że te bieżące, pesymistyczne nastroje przekładają się niechęć do dokonywania zakupów droższych dóbr trwałych (mieszkań, samochodów itd.). Nastroje te są wręcz najgorsze w historii przeprowadzanych przez GUS badań co najmniej od 2010 r. Oznacza to, że styl konsumpcji w Polsce pewnie się zmieni w tym roku.

Na czym to konkretnie będzie polegało?

Z jednej strony, o czym przed chwilą mówiłem, mamy do czynienia z malejącym popytem na zakupy dóbr trwałych. A z drugiej strony obserwujemy znaczący napływ osób z Ukrainy, co oznacza skokowy wzrost mieszkańców Polski na poziomie od 3 do 5%. Spowoduje to zapewne większy popyt na dobra podstawowe, a dobra trwałe odejdą na plan dalszy. Ludzie będą w obecnej sytuacji po prostu odkładać na później poważniejsze decyzje zakupowe.

Bezrobocie na koniec lutego wyniosło w całym kraju 921,8 tys., co przełożyło się na 5,5-proc. stopę bezrobocia. Na podobnym poziomie utrzymuje się ona zresztą od szeregu miesięcy. Czy na zmianę tych wskaźników może wpłynąć w marcu napływ uchodźców z Ukrainy (przede wszystkim kobiet, z uwzględnieniem odpływu mężczyzn, którzy wracają do swojego kraju, zaciągając się do wojska)?

Wydaje mi się, że zachodzi niewielki związek między obu zjawiskami. Osoby, które z Ukrainy przyjeżdżają do Polski, nie rejestrują się jako bezrobotne. A z drugiej strony przy takiej skali braków kadrowych i takiej chłonności rynku pracy, to jeśli uchodźcy będą zatrudniani, to pojawią się w statystykach osób zatrudnionych, a nie bezrobotnych. A stopa bezrobocia w naszym kraju jest przecież bardzo niska. Świadczy to o tym, że wszyscy ci, którzy mieli zostać zatrudnieni, czy mieli znaleźć pracę - pewnie ją znaleźli. Ta stopa bezrobocia, jak powiedziałem, pozostaje niska i jest obecnie na dokładnie takim samym poziomie, jak przed pandemią. I - jak się powszechnie uważa - dużo bardziej już spaść nie może. 

Źródło

Skomentuj artykuł: