Prawie 7 mld zł - taka jest łączna wartość udzielonych już „Bezpiecznych Kredytów 2%” – wynika z najnowszych danych MRiT. To ponad dwa razy więcej niż planowano do końca bieżącego roku. Budzi to naturalne pytania o to, kiedy pieniądze na dopłaty się skończą. Minister rozwoju i technologii Waldemar Buda zapewnia, że w razie potrzeby rząd środki uzupełni. Problem w tym, że decyzje podejmować będzie nie ten, a kolejny parlament, dla którego kwestia ta nie musi być priorytetowa – uważa Bartosz Turek, główny analityk HRE Investment Trust.
Popularność „Bezpiecznego Kredytu 2%” przyćmiewa dokonania wcześniejszych rządowych programów mieszkaniowych („Rodzina na Swoim”, „Mieszkanie dla młodych” czy tym bardziej „Kredyt bez wkładu własnego”). Chociaż najnowszy pomysł na dopłaty do kredytów wystartował zaledwie 3 miesiące temu, to cała machina rozpędziła się już tak bardzo, że co tydzień podpisywane są umowy opiewające łącznie na grubo ponad miliard złotych.
Według stanu na 5 października podpisanych zostało już ponad 17,5 tys. umów na łączną kwotę 6,9 mld zł - wynika z danych MRiT. Taki jest efekt 3 miesięcy działania programu. Co więcej, mówimy tu o czasie, w którym banki dołączały do programu, ostateczny system informatyczny do obsługi jeszcze się tworzy, a procedury co najwyżej dopiero krzepną. Imponująca jest też liczba złożonych dotychczas wniosków kredytowych. Tych trafiło do banków aż 63,6 tysięcy – dodaje Turek.
Popularności „Bezpiecznego Kredytu 2%” trudno się jednak dziwić. Dzięki niemu można przecież zaciągnąć kredyt dysponując niższym dochodem, a mimo tego możemy się cieszyć znacznie niższą ratą (około 1/3 niższą niż w standardowej ofercie). A gdyby i tego było mało, to kupując pierwsze mieszkanie można też cieszyć się niższymi kosztami transakcyjnymi (zniesienie PCC), a wkład własny można zastąpić gwarancją wydawaną przez BGK. To wszystko skraca drogę do własnego mieszkania o ponad połowę.
Jak zaznacza ekspert, w 2023 r. korzystamy z budżetu przewidzianego na 2024 rok. W myśl obowiązującej ustawy rząd planuje wtedy wydać na dopłaty do kredytów 941 mln zł. W kolejnym roku jest to 1107 mln zł. Są to o tyle ważne liczby, że zgodnie z ustawą trzeba będzie wstrzymać przyjmowanie wniosków w momencie, w którym na dany rok zostanie wykorzystane 90% przewidzianych pieniędzy albo 75% tych zabudżetowanych na rok przyszły. To znaczy, że w momencie, w którym „licznik dopłat” osiągnie w 2024 r. niewiele ponad 830 mln zł, BGK ogłosi koniec przyjmowania wniosków. Zakaz zacznie obowiązywać dzień po tym ogłoszeniu.
Tymczasem z szacunków HREIT wynika, że już dziś podpisane umowy mogą spowodować konieczność wydania około 350-400 mln zł z budżetu na rok przyszły. To prawie połowa realnego limitu wydatków przewidzianego na 2024 r.
W ocenie HREIT efektem 2023 r. może być bowiem nawet 40-60 tysięcy preferencyjnych kredytów. Zakładając wariant skrajny, a więc szału na długi z dopłatą pod koniec bieżącego roku (60 tys. kredytów), to do końca grudnia wykorzystamy z nawiązką pieniądze przeznaczone na dopłaty w 2024 r. W efekcie BGK będzie musiał ogłosić zakaz przyjmowania wniosków od razu, gdy uzyska komplet potrzebnych do tego danych, czyli nawet już w pierwszych dniach stycznia 2024 r.
W odpowiedzi na te wątpliwości, minister Waldemar Buda zapewnia, że pieniędzy nie zabraknie.
I choć jest to deklaracja padająca z ust ważnej osoby, to musimy mieć świadomość, że aby powiększyć budżet na dopłaty do kredytów niezbędna jest nie zmiana ustawy. To wymaga zgody przyszłego parlamentu i inicjatywy przyszłego rządu. Konia z rzędu temu, kto dziś jest w stanie przewidzieć kto w tych instytucjach będzie zasiadał i jakie decyzje będzie podejmował