[NASZ WYWIAD] Chrapek: Realny wzrost wynagrodzeń będzie wzrastał, co powinno dawać powody do zadowolenia przeciętnemu Kowalskiemu

W ostatnich dwóch-trzech latach zyski sektora przedsiębiorstw okazały się stosunkowo wysokie. Firmom stosunkowo łatwo przychodziło podwyższanie cen na swoje towary i usługi - poprzez przerzucanie na nie kosztów pracy, surowców, czy energii. Teraz wydaje się, że konsumenci są - przy obecnym poziomie cen skłonni - są do akceptowania kolejnych ich dużych wzrostów. Stąd być może firmy będą musiały nieco zmniejszyć swoje marże, co nie ominie także sektora MŚP. Z Cezarym Chrapkiem, ekonomistą z departamentu analiz ekonomicznych Santander Banku Polska, rozmawia Maciej Pawlak.


Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w czerwcu 2023 r. w porównaniu z czerwcem 2022 r. było wyższe o 11,9% i wyniosło 7335,20 zł (brutto). Względem maja 2023 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto wzrosło o 2,1%., zaś w całym I półroczu br. wyniosło 7271 zł, tj. okazało się wyższe o 12,9% niż rok wcześniej. Oznacza to, że po raz pierwszy od miesięcy wzrost płac w przedsiębiorstwach przekroczył poziom inflacji i tym samym ich wzrost okazał się realny. Co się takiego stało? Czy płace także w kolejnych miesiącach będą wyższe od inflacji?

Obecnie kondycja naszego rynku pracy jest wciąż dobra, a dynamika wzrostu płac utrzymuje się na dwucyfrowych poziomach już od dłuższego czasu. Sądzimy przy tym, że to się raczej nie zmieni. Może w przyszłym roku takie tempo wzrostu płac nieco wyhamuje, ale cały czas powinno się utrzymać w granicach ok. 10% licząc rok do roku. Jednocześnie zakładamy stopniowy spadek inflacji, która od początku obecnego znacząco się obniża i że ten trend będzie kontynuowany. Stąd realny wzrost wynagrodzeń będzie wzrastał, co powinno dawać powody do zadowolenia przeciętnemu Kowalskiemu.

Z kręgów przedsiębiorców z sektora MŚP słychać wiele obaw, że mogą oni nie wytrzymać rosnącej presji płacowej ze strony pracowników, m.in. z powodu szybko rosnącego wynagrodzenia minimalnego i będą zmuszeni zamykać swoje firmy. Czy przedsiębiorcy jednak wytrzymają tę presję?

W ostatnich dwóch-trzech latach zyski sektora przedsiębiorstw okazały się stosunkowo wysokie. Firmom stosunkowo łatwo przychodziło podwyższanie cen na swoje towary i usługi - poprzez przerzucanie na nie kosztów pracy, surowców, czy energii. Teraz wydaje się, że konsumenci są - przy obecnym poziomie cen skłonni - są do akceptowania kolejnych ich dużych wzrostów. Stąd być może firmy będą musiały nieco zmniejszyć swoje marże, co nie ominie także sektora MŚP.

Co się dzieje ze sprzedażą detaliczną? Według GUS liczona w cenach stałych w czerwcu była niższa niż przed rokiem o 4,7%. Z kolei w I półroczu br. sprzedaż zmalała r/r o 5,7% (co prawda w cenach bieżących w czerwcu sprzedaż wzrosła o 2,1% r/r, a w I półroczu br. także nastąpił jej wzrost - o 5,7%).

W dużej mierze jej spadki (w cenach stałych) stanowią efekt wzrostu cen. A zatem to inflacja sprawia, że realne dochody pozostające do dyspozycji gospodarstw domowych realnie spadały w ostatnich miesiącach. I tak, jak nominalnie sprzedaż detaliczna rosła, to w ujęciu realnym doszło do wyraźnych jej spadków. Przy tym, mimo rosnących cen, sprzedaż detaliczna wolumenowo okazała się mniejsza. Używa się obecnie pojęcia „recesji konsumenckiej” - w dużej bierze się ona z inflacji, która wciąż spędza sen z powiek konsumentom. Jednocześnie sytuacja na rynku pracy jest dobra, w ostatnich kilkunastu miesiącach wzrost płac utrzymuje się na wysokim poziomie. Choć sam wzrost cen przekładał się negatywnie na wzrost sprzedaży detalicznej.

Jak będzie się dalej kształtować dynamika sprzedaży detalicznej?

Obecnie, od początku br., inflacja spada, a przy tym realna dynamika wzrostu płac wyszła na plus, więc zakładamy, że sprzedaż detaliczna powinna się trochę poprawiać. Jednocześnie jednym z czynników, które mogą zaniżać jej wielkość jest zmiana preferencji zakupowych konsumentów i przeniesienie popytu z towarów, których zakupy dominowały w okresie pandemii. Wówczas bowiem, gdy wszyscy byli poddani lockdownom, przeciętne gospodarstwo domowe kupowało więcej towarów, ponieważ dostęp do usług było ograniczony. Teraz z kolei nastąpiła zmiana tej tendencji, co przekłada się na słabą sprzedaż detaliczną towarów, a jednocześnie lepsze, niż jeszcze kilkanaście miesięcy temu, wyniki sprzedaży usług. Wobec tego zakładamy, że teraz, wraz z ze spadkiem inflacji i przyspieszeniem dynamiki wzrostu realnych dochodów pozostających do dyspozycji w gospodarstwach domowych i ze stopniowo poprawiającymi się nastrojami konsumentów, wyniki sprzedaży detalicznej powinny się poprawiać. Na razie co prawda słabo wygląda sprzedaż dóbr trwałego użytku poza samochodami. Jednak w naszych prognozach na kolejne kwartały zakładamy utrzymanie wysokiego tempa wzrostu wynagrodzeń, co przy spadku inflacji powinno się to przekładać na stopniową poprawę popytu konsumentów i poprawę wyników sprzedaży detalicznej.

Co prawda w pierwszym półroczu br. oddano do użytkowania o 2,5% więcej mieszkań niż przed rokiem, znacząco spadła jednak w tym czasie liczba mieszkań, na których budowę wydano pozwolenia lub dokonano zgłoszenia z projektem budowlanym (o 34,7% mniej niż rok wcześniej) oraz liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto (o 28,5%). Skąd się wzięły aż tak znaczące spadki ostatnich dwóch kategoriach? Kiedy ta sytuacja ma szansę powrócić do poziomów, które znamy choćby z początku obecnej dekady?

Stanowi to efekt działania polityki pieniężnej NBP. Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopy procentowe dosyć wyraźnie. A do tego w tym samym czasie doszło do zacieśnienia przez Komisję Nadzoru Finansowego warunków kredytowych. Wszystko złożyło się na wyraźne zmniejszenie zdolności kredytowej potencjalnych kredytobiorców chcących za pomocą kredytów hipotecznych kupować mieszkania. Zatem w oczekiwaniu na spadek popytu firmy deweloperskie zaplanowały ograniczenie podaży budowanych mieszkań. To wszystko znalazło odzwierciedlenie w danych nt. wydanych pozwoleń na budowę (w przypadku deweloperów, na których przypada prawie 2/3 wszystkich realizowanych mieszkań i domów, w czerwcu br. uzyskali aż o prawie połowę mniej pozwoleń na budowę niż rok wcześniej). Ze strony deweloperów dochodzi więc do działań antycypacyjnych. I to sprawia, że nowo zaczynanych mieszkań jest mniej.

Jednak w międzyczasie złagodniała polityka KNF co do wyliczania zdolności kredytowej, pojawiły się także zapowiedzi złagodzenia dotychczasowej polityki NBP wobec wysokości stóp procentowych.

To fakt. A przecież równocześnie, jak wspomniałem zaczynają rosnąć realnie płace i ten proces będzie zapewne kontynuowany w kolejnych miesiącach i kwartałach. I w ten sposób popyt na budowę mieszkań będzie się zapewne odbudowywał. Do tego dochodzi wprowadzony już kredyt 2% na kupno pierwszego mieszkania. Zatem statystyki dotyczące budownictwa mieszkaniowego mogą się zacząć odbudowywać. Natomiast zwiększona podaż na tym rynku będzie widoczna dopiero za kilka kwartałów. Wciąż bowiem obecnie dominują na nim efekty podwyżek stóp procentowych, które rozpoczęły się jeszcze w II połowie 2021 r. Efektem tego są głębokie, tegoroczne spadki w statystykach dotyczących rozpoczynanych budów mieszkań i wydawanych pozwoleń na ich budowę.

A co będzie dalej na tym rynku?

Przez kolejne dwa-trzy kwartały wyniki produkcji mieszkań będą dosyć słabe. Reakcja deweloperów na poprawę sytuacji konsumentów może być trochę opóźniona.

Biorąc pod uwagę średnio dwuletni cykl budowy mieszkań - od uzyskania pozwolenia budowę do oddania ich do użytku - dopiero za dwa-trzy lata jest szansa na powrót ilości oddawanych do użytku mieszkań do poziomów z początku obecnej dekady?

Zakładamy, że generalnie stopy procentowe będą obniżane stopniowo. I do tych poziomów z okresu pandemii nigdy nie wrócimy, a przynajmniej nie zakładamy tego w naszych scenariuszach. Jeśli stopy będą spadać (z obecnych 6,75%), to zakładamy, że może do poziomu 4%, lub może trochę poniżej, dojdzie w perspektywie trzech-czterech lat. Zatem myślę, że będzie trudno o taki popyt na mieszkania, jak w latach pandemicznych.

W czerwcu br. produkcja sprzedana przemysłu była niższa o 1,4% w porównaniu z czerwcem ub. roku. W I półroczu br. produkcja sprzedana przemysłu była o 1,7% niższa w porównaniu z analogicznym okresem 2022 r. O czym świadczą te spadki? Czego jest to wynikiem?

Stanowi to po części efekt zjawiska, o którym już mówiliśmy, tj. przeniesienia popytu konsumentów, nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie z towarów na usługi. A Polska była istotnym beneficjentem wzmożonego popytu na towary w okresie wychodzenia z pandemii. Jednocześnie banki centralne zacieśniły politykę pieniężną, co także się przekłada na słabsze wyniki produkcji przemysłu i gospodarki światowej. Także handel międzynarodowy funkcjonuje nie najlepiej. Doszło przy tym do wyjścia z pełnej globalizacji - funkcjonuje w coraz większym stopniu skracanie łańcuchów dostaw. Wszystko to przełożyło się na słabe wyniki produkcji przemysłowej praktycznie na całym świecie. Słabsze wyniki odnotowują Chiny, z którymi wciąż mocno powiązana jest gospodarka niemiecka, a to oddziałuje negatywnie m.in. na popyt po stronie polskiego przemysłu. W ostatnich czterech miesiącach produkcja przemysłowa spadała u nas do maja miesiąc do miesiąca ze względu na czynniki sezonowe. I w czerwcu po raz pierwszy doszło do odbicia w górę dotyczących jej w danych miesiąc do miesiąca (po korekcie o czynniki sezonowe o 0,4%). Musimy więc jeszcze poczekać przez kolejnych kilka miesięcy, by zorientować się czy było to zjawisko jednorazowe czy też trwalsze. Zakładamy, że dojdzie do jakiegoś odbicia w górę produkcji przemysłu, ale na mocniejsze odbicie trzeba pewnie będzie poczekać dłużej, podobnie, jak na mocniejsze odbicie popytu konsumpcyjnego, co powinno nastąpić wraz ze spodziewanym zwiększeniem dynamiki wzrostu płac realnych. Ta ostatnia powinna być istotnym motorem wzrostu gospodarki w kolejnych kwartałach, co zapewne będzie sprzyjać ożywieniu produkcji przemysłowej, choć jednocześnie osłabiać je będzie wciąż stosunkowo słaba redukcja zapasów w firmach.
 

Źródło

Skomentuj artykuł: