Prof. Krysiak: Zaczyna się tworzyć poważny problem z wynagrodzeniami [WYWIAD]

Ze względu na faktyczny brak polityki gospodarczej rządu zaczyna się tworzyć poważny problem z wynagrodzeniami. Ponadto, co trzeba podkreślić, doszło do wzrostu bezrobocia i - co jest niezwykle niebezpieczne - do słabego wzrostu gospodarczego. Tegoroczny wzrost PKB planowany był na poziomie powyżej 3 proc. Obecne prognozy zredukowały ten poziom wzrostu do ok. 2 proc. A w mojej opinii na koniec br. może się okazać, że będzie to 1 proc., lub nawet bliżej 0 proc. - powiedział w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl prof. Krysiak, przewodniczący Rady Programowej Instytutu Myśli Schumana.

Maciej Pawlak: Przeciętne wynagrodzenie w drugim kwartale 2024 r. wyniosło wg danych GUS 8038,41 zł. Rok wcześniej było to 7005,76 zł., w II kw. 2022 r. - 6156,25 zł, w II kw. 2021 - 5504,52 zł. W ciągu ostatnich trzech lat wzrosło więc nominalnie o ponad 2,5 tys. zł, tj. o niecałe 32%. Jak kształtował się stosunek wzrostu średnich płac do wzrostu inflacji w ostatnim roku i w ostatnich miesiącach? Czy średnie płace przestaną rosnąć bardziej niż ponownie rosnąca inflacja?

Prof. Zbigniew Krysiak: Jeśli w ciągu ostatniego roku średnie płace wzrosły o około 1000 zł, oznacza to, że były wyższe niż rok temu o ponad 14 proc. Ale w tym czasie inflacja spadała bardzo szybko. Zaś w tegorocznym I i II kwartale ceny żywności czy utrzymania domu wzrosły o ok. 15 proc. A obecnie następuje dalsza eskalacja wzrostu inflacji - w związku ze wzrostem cen energii, która może wzrosnąć nawet do ok. 20 proc. Biorąc pod uwagę takie rzeczywiste ujęcie, może się okazać, że płace u nas rosną stosunkowo wolno. W ubiegłym roku płace nie rosły istotnie od II do IV kwartału, bo faktycznie inflacja mocno spadała, choćby ze względu na zerowy VAT na ceny żywności. A jest to przecież kluczowy element budżetu gospodarstw domowych. Dlatego też ocenianie dynamiki inflacji liczonej kwartał do kwartału nie jest optymalne.

Jaka metoda jej liczenia jest najlepsza?

Zwykle optymalne jest porównywanie w poszczególnych okresach cen wyrównanych sezonowo. A zatem właściwsze wydaje się porównywanie średniego przyrostu cen co najmniej dwóch kolejnych kwartałów wobec dwóch poprzednich. Można zatem stwierdzić, że nominalny wzrost płac nie był jednak wyższy od wzrostu inflacji. Wręcz odwrotnie. Ze względu na to, co nam funduje obecny rząd obecna inflacja jest jednak wyższa od wzrostu płac. Ponadto w sferze budżetowej, nastąpił co prawda wzrost płac o 20 proc. a w szkolnictwie - o 30 proc. Jednak dopiero co otrzymałem informacje od pracowników budżetówki, że przed podwyżką wielu z nich pracowało w oparciu o wynagrodzenie minimalne, potem otrzymali niewielkie podwyżki. Jednak ponownie, w związku z zaczynającą się znów rosnąć inflacją, zdecydowali się przejść na ostatnio podwyższone wynagrodzenie minimalne, bo jego wysokość była i tak wyższa od wcześniej otrzymanych podwyżek.

Co to oznacza?

Pokazuje to, że ze względu na faktyczny brak polityki gospodarczej rządu zaczyna się tworzyć poważny problem z wynagrodzeniami. Ponadto, co trzeba podkreślić, doszło w ostatnim czasie do wzrostu bezrobocia i - co jest niezwykle niebezpieczne - do słabego wzrostu gospodarczego. Tegoroczny wzrost PKB planowany był na poziomie powyżej 3 proc. Obecne prognozy zredukowało ten poziom wzrostu do ok. 2 proc. A w mojej opinii na koniec br. może się okazać, że będzie to 1 proc., lub nawet bliżej 0 proc.

Na koniec lutego 2024 r. udział cudzoziemców w ogólnej liczbie wykonujących pracę wyniósł 6,6%. Tym samym ich w ogólnej liczbie wykonujących pracę w Polsce wzrósł w stosunku do stycznia 2022 r. o 1,4 p. proc. Najliczniejszą grupą pracujących u nas obcokrajowców byli Ukraińcy, których na koniec lutego 2024 r. było 690,2 tys. osób (niecałe 70%, a łącznie z Białorusinami – 80%). Jednak ich udział w ogólnej liczbie cudzoziemców wykonujących pracę zmniejszył się w stosunku do stycznia 2022 r. o 4,6 p. proc. Obcokrajowcy z jakich krajów będą najczęściej zastępować Ukraińców w kolejnych latach na naszym rynku pracy?

Obecnie na szczęście nie ma problemu z deficytem pracowników. Co prawda wciąż panuje niskie bezrobocie, ale zbiorowe zwolnienia w poszczególnych zakładach pracy, które postępują w bardzo szybkim tempie, spowodują, że ubytek Ukraińców z naszego rynku pracy, stanie się jednak problemem. Można by nieco prześmiewczo powiedzieć, że pan Donald Tusk przeprowadza destrukcyjne działanie, co oznacza, że z jednej strony rąk do pracy wciąż nam wystarcza. Ale to jednocześnie oznacza, że w rzeczywistości nie funkcjonujemy z perspektywą dużego potencjału na wzrost gospodarczy. Zaś Ukraińcy faktycznie byli i są potrzebni na naszym rynku - i to w wielu zawodach. Ale myślę, że obecnie o wiele ważniejsze i bardziej priorytetowe dla naszej gospodarki są inne problemy, które wynikają ze słabnącego wzrostu gospodarczego.

Czy myśli Pan, że są jednak szanse, że w miejsce wyjeżdżających z Polski Ukraińców mogą się pojawić na naszym rynku pracy przybysze z innych krajów?

Niech się obudzi rząd i nie robi wolnej amerykanki dla nielegalnych tzw. uchodźców. Osobiście uważam, że potencjał, który powinniśmy wykorzystywać i tworzyć dobre procedury paszportowe do pracy, należałoby skierować wobec Hindusów, Wietnamczyków, a także - z Europy: wobec ewentualnych przybyszów z krajów unijnych: Portugalczyków czy Hiszpanów - w Hiszpanii panuje przecież wysokie bezrobocie. Rzecz jasna wobec tych ostatnich należy opracować procedury sprawnego przyznawania pozwoleń na pracę. W jakimś stopniu istnieją też spore możliwości ściągania ludzi do pracy z krajów afrykańskich. Z tym, że w tym ostatnim przypadku należy opracować procedury filtrowania, tak, by przyjmować do pracy w Polsce osoby dobrze przygotowane profesjonalnie, o wysokich kwalifikacjach zawodowych, którzy chętnie uczyliby się naszego języka itd., wobec których sprawnie postępowałaby asymilacja na naszym rynku pracy. 

Według ostatniej kwartalnej ankiety NBP nt. sytuacji na rynku kredytowym ankietowane banki w II kwartale 2024 r. zauważalnie złagodziły – po raz pierwszy od 2017 r. – kryteria udzielania kredytów w przypadku dużych przedsiębiorstw. Natomiast ponownie zaostrzyły je wobec sektora MŚP, uzasadniając to wzrostem ryzyka branży i pogorszeniem się jakości portfela kredytowego. Z czego konkretnie wynika pogorszenie się sytuacji sektora MŚP z punktu widzenia potencjalnych kredytodawców? 

Moim zdaniem banki popełniają błąd. Zresztą w przeszłości banki także często nieprawidłowo oceniały ryzyko sektorowe. Wydaje mi się, że w dużym stopniu wynika to z tego tzw. szaleństwa ekologicznego. A w tym przypadku duże przedsiębiorstwa mogą we wniosku kredytowym dodatkowo sporo zakamuflować, wspominając choćby o rozmaitych „zielonych” wymogach, które muszą uwzględniać - w przeciwieństwie do firm z sektora MŚP. A przecież, jak widzimy, w ostatnich ośmiu latach nasze MŚP się bardzo dobrze rozwijały. To wówczas cała Polska stała się specjalną strefą ekonomiczną, doszło wtedy do realizacji szeregu dobrych inwestycji, rzecz jasna z pomocą kredytów bankowych. Natomiast problem wynika z utrzymywania się wysokich stóp procentowych. Przy czym Rada Polityki Pieniężnej dawno by je już obniżyła, gdyby Donald Tusk poczynaniami swojego rządu nie generował inflacji i przeprowadzał inwestycje.

Jednak sektor MŚP ma swoje problemy.

Orlen, czy inne duże spółki Skarbu Państwa zwłaszcza w sektorze energetycznym, pod nowymi zarządami narzuconymi przez obecny rząd, po prostu przestały kontynuować inwestycje. A przecież w ich realizacji mają udział, jako podwykonawcy, małe i średnie przedsiębiorstwa. Istnieją dziesiątki tysięcy takich podwykonawców. Wcześniej się rozwijały, przygotowywały się do realizacji tych inwestycji. A z punktu widzenia banków owo zaprzestanie uczestnictwa w inwestycjach przez MŚP oznacza pogarszanie się ich ryzyka kredytowego. Ale przecież nie można zapominać, że istnieje tego pierwotna przyczyna, tj. fatalne błędy, czy wręcz zaniechanie polityki gospodarczej przez rząd Tuska. 
 

Źródło

Skomentuj artykuł: