Kozłowski: Możliwości szybkiego podnoszenia płacy minimalnej w Polsce dobiegają kresu [WYWIAD]

Płaca minimalna w Polsce zrówna się z płacą minimalną w Hiszpanii czy we Francji, wtedy, gdy przeciętny poziom zarobków w naszym kraju osiągnie poziom notowany w tych krajach. Trudno określić, kiedy to nastąpi. Jeśli chodzi o Hiszpanię, to - paradoksalnie - dystans, który dzieli ten kraj od naszego, nie jest tak duży. Więc dla nas jest w zasięgu możliwości osiągnięcie ich poziomu zarobków w ciągu dekady. Z kolei w przypadku Francji byłoby to trudniejsze. Gospodarka tego kraju jest wysoce konkurencyjna i produktywna. Natomiast możliwości dalszego szybkiego podnoszenia płacy minimalnej u nas dobiegają kresu - ocenia w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, wiceprezes Centrum Analiz Legislacyjnych i Polityki Ekonomicznej (CALPE).

Maciej Pawlak: Według wstępnego szacunku PKB w 2024 r. okazał się realnie wyższy o 2,9% w porównaniu z 2023 r., wobec wzrostu o 0,1% w 2023 r. (w cenach stałych roku poprzedniego). Czy w najbliższych latach można liczyć na wyższe wzrosty PKB – w granicach 5-7%, jakie miały miejsce w latach 2021-2022?

Łukasz Kozłowski: Obawiam się, że takie wzrosty mogą nie wystąpić w dającej się przewidzieć przyszłości. Ale miejmy przy tym świadomość tego, że początek obecnej dekady stanowił nadzwyczajny okres związany z tym, że gospodarka odbijała się po pandemii. Więc to był czas, kiedy de facto wzrost PKB był napędzany przez ponowne uruchamianie gospodarki, która była częściowo zamknięta w 2020 r., kiedy doszło do szeregu poważnych ograniczeń, dotyczących prowadzenia działalności gospodarczej związanej z polityką ukierunkowaną na spowolnienie. Natomiast w normalnych warunkach raczej trudno spodziewać się, żeby gospodarka rosła w aż tak wysokim tempie. Z drugiej strony nie jest to niezbędne do tego, by móc oceniać to jako dobry wynik.

Dlaczego?

Ponieważ dużo lepszy dla naszej gospodarki byłby bardziej umiarkowany wzrost między 3, a 4%, rocznie, ale chodziłoby też jednocześnie o to, by wzrost na takim właśnie poziomie konsekwentnie i stabilnie utrzymać przez wiele lat. Taka wiadomość dla polskiej gospodarki oznaczałaby, że faktycznie w dalszym ciągu rozwijamy się stabilnie i jednocześnie szybciej od gospodarek rozwiniętych. Bowiem tylko w taki sposób możemy nadrabiać dystans, który nas od nich dzieli. Jednocześnie wygląda na to, że bieżący rok będzie jeszcze lepszy niż 2024. Ponieważ o ile w 2024 r. nasza gospodarka zwiększyła się nieznacznie poniżej 3%, to jest szansa na to, by w br. wzrost ten sięgnął ok. 3,5%.

Z czego to wynika?

Na naszą korzyść będzie przemawiało kilka czynników - związanych choćby z aktywizacją działalności inwestycyjnej, w związku z większą absorpcją środków unijnych, w tym z  wykorzystaniem środków Krajowego Planu Odbudowy. Zatem w br. impuls inwestycyjny będzie mocniej oddziaływał na naszą korzyść. Jednocześnie wydaje się, że konsumenci w większym stopniu wrócą na rynek w tym oraz w przyszłym roku. Ponieważ do tej pory, mimo całkiem solidnych wzrostów realnych dochodów, nastroje konsumpcyjne pozostawały dosyć słabe. Konsumenci byli dość ostrożni w swoich decyzjach zakupowych, co powodowało przełożenie na osłabienie sprzedaży detalicznej, czy - szerzej - na stosunkowo ograniczony w związku z tym popyt konsumpcyjny.

Czy jest szansa na to, by zwiększył się nasz eksport?

Liczymy na to, że indeks eksportowy trochę mocniej ruszy, poczynając od obecnego roku. Ponieważ dotąd mieliśmy do czynienia z mocnym tąpnięciem na naszych głównych rynkach eksportowych, a więc przede wszystkim na zachodnioeuropejskich rynkach krajów strefy euro. Wygląda na to, że tam sytuacja również zaczyna się poprawiać. Europejski Bank Centralny nadal tnie stopy procentowe - dotyczy to także stycznia br. Taka luźniejsza polityka pieniężna może stanowić impuls, który uruchamia popyt w rozwiniętych gospodarkach. A to pośrednio przekłada się na polepszenie sytuacji polskich eksporterów. Myślę, że 4% rocznego wzrostu PKB w naszym kraju to obecnie jego maksymalna granica. 

W lipcu 2024 r. minimalne wynagrodzenie (brutto) w krajach UE wahało się od 477 euro miesięcznie w Bułgarii do 2571 euro miesięcznie w Luksemburgu – poinformował Eurostat. W Polsce wyniosło 998 euro. Kiedy płace minimalne w naszym kraju z obecnego poziomu ok. 1000 euro zbliżą się choćby do obecnego poziomu w Hiszpanii (1323 euro), lub 1767 euro (jak we Francji)?

Płaca minimalna w Polsce zrówna się z płacą minimalną w Hiszpanii czy we Francji, wtedy, gdy przeciętny poziom zarobków w naszym kraju osiągnie poziom notowany w tych krajach. Trudno określić, kiedy to nastąpi. Jeśli chodzi o Hiszpanię, to - paradoksalnie - dystans, który dzieli ten kraj od naszego, nie jest tak duży. Więc dla nas jest w zasięgu możliwości osiągnięcie ich poziomu zarobków w ciągu dekady. Z kolei w przypadku Francji byłoby to trudniejsze. Gospodarka tego kraju jest wysoce konkurencyjna i produktywna. Natomiast możliwości dalszego szybkiego podnoszenia płacy minimalnej u nas dobiegają kresu.

Z jakiego powodu?

Już obecnie płaca minimalna osiągnęła poziom ok. 53-54% przeciętnego wynagrodzenia, co stawia nasz kraj w Unii Europejskiej wśród krajów z najwyższą płacą minimalną, jeśli wziąć pod uwagę stosunek płacy minimalnej do przeciętnego wynagrodzenia. Oczywiście niemożliwe jest, żebyśmy mieli w Polsce taką płacę minimalną, jak w Luksemburgu. Bo to oznaczałoby, że jest ona wyższa niż przeciętne wynagrodzenie w naszym kraju. Po prostu nie da się takiego poziomu płac sztucznie kształtować metodami administracyjnymi. Pamiętajmy przy tym, że jeszcze 15-18 lat temu płaca minimalna w Polsce znajdowała się na poziomie 33% średniej unijnej. Wobec tego mieliśmy przestrzeń, do tego, by podnosić ją, by rosła szybciej niż średnio w krajach bogatszych od naszego. Ale teraz doszliśmy do poziomu wyższego od średniej unijnej płacy minimalnej i mamy jedną z najwyższych płac minimalnych w naszym regionie Europy - w porównaniu do Czech, Słowacji, państw bałtyckich, na Węgrzech czy w Rumunii, jesteśmy w czołówce stawki. Można by zadać w tym miejscu pytanie o to, czy tempo rozwoju naszej gospodarki pozwala na kształtowanie minimalnej płacy na tak szybko rosnącym poziomie?

A pozwala?

Jeśli pod względem jej wysokości będziemy dalej tak mocno wyprzedzać kraje z naszego regionu, wówczas ryzykujemy utratę konkurencyjności. Już teraz pod względem wysokości płac jesteśmy mało konkurencyjni w Europie. A gdy trochę przesadzimy z ich kolejnymi wzrostami, może to w konsekwencji przynieść więcej szkody niż pożytku. Najlepiej byłoby, gdyby płace minimalne u nas byłyby na porównywalnym poziomie, co na zachodzie Europy, ale musiałoby to mieć ugruntowanie w odpowiednio wysokim poziomie przeciętnego wynagrodzenia, podniesieniu produktywności naszej gospodarki. Co jednak przy tym ciekawe to fakt, że niektóre kraje „starej” Unii już zaczynamy wyprzedzać - mam na myśli Grecję, Portugalię, kolejna będzie zapewne Hiszpania. To też jest świadectwo tego, jak polska gospodarka w ostatnich latach bogaciła i rozwijała. Mam nadzieję, że ten proces będzie postępował także w kolejnych latach. Ale, jak wspomniałem to powinna być kwestia pewnych procesów, które powinny zachodzić w naszej gospodarce, a nie tylko decyzji władz.

Wg danych UTK w 2024 r. kolej obsłużyła ponad 223,5 mln ton towarów. W porównaniu z 2023 r. jest to wolumen niższy o 8,1 mln ton (-3,5%). Na przełomie ostatnich lat niższy poziom masy (223,2 mln t) był w 2020 r., czyli w roku ograniczeń związanych z pandemią Covid-19. Jaka jest przyczyna słabszych wyników przewozów towarowych naszymi kolejami? 

Generalnie widać spadki w całym naszym sektorze transportowym. Drogowy transport towarowy zalicza nawet większe spadki niż transport kolejowy. Zatem ogólne rzecz biorąc występuje w odniesieniu do tej branży zmniejszony popyt. Wiąże się to m.in. z pewnymi ograniczeniami dotyczącymi ruchu granicznego z Ukrainą. Także w odniesieniu do przewozów na - i z Białorusi zmniejszona jest aktywność naszych przewoźników ze względu na udział tego państwa w działaniach przeciwko Ukrainie. Mniej handlujemy ze Wschodem z uwagi na obowiązujące różnego rodzaju restrykcje i wprowadzone sankcje. A ponadto znajdujemy się w okresie, gdy nasz eksport kuleje. Nasza gospodarka rozwija się obecnie bardziej wskutek popytu wewnętrznego, a nie zewnętrznego. Nasze relacje z partnerami zagranicznymi na Zachodzie z uwagi na słabą koniunkturę w tamtych gospodarkach także zmniejszają popyt na transport, w tym transport kolejowy. A wreszcie na wyniki przewozowe towarów koleją wpływa także trudna sytuacja naszego największego przewoźnika w tej branży, tj. PKP Cargo - wobec tego konkurencja przejmuje część tego rynku. A jednocześnie część przewozów realizowana dotąd przez tę spółkę dokonywana jest alternatywnymi środkami transportu.

Koniunktura gospodarcza według danych GUS na podstawie ankiet wśród naszych przedsiębiorców w styczniu 2025 r. najsłabiej wypadła w czterech branżach: przetwórstwo przemysłowe -9,6; budownictwo -7,3; transport i gospodarka magazynowa -4,0 oraz handel detaliczny -5,9. Podobne wyniki utrzymują się od miesięcy. Sytuację miał poprawić – przynajmniej w przemyśle, budownictwie i transporcie - spodziewany od miesięcy napływ środków z KPO, który według zapewnień rządu ma miejsce. Dlaczego wśród przedsiębiorców zwłaszcza w handlu detalicznym wciąż utrzymuje się pesymizm?

Handel detaliczny co prawda nie spada w ostatnim czasie, ale faktycznie wzrosty w tej branży nie są na tyle duże, jak można byłoby tego oczekiwać. Wynika to z dużej dozy ostrożności polskich konsumentów. Tak jak wspominałem popyt wewnętrzny stanowi co prawda jaśniejszą stronę polskiej gospodarki, ale to nie oznacza, że rośnie dynamicznie. W tym ogólnie mało pozytywnym obrazie prezentuje się co prawda lepiej niż popyt eksportowy. W tym kontekście sektor handlu detalicznego postrzega jednak swoją sytuację negatywnie, ponieważ ten rynek rośnie w dosyć umiarkowanym tempie i na pewno wolniej, niż byłoby to oczekiwane. Choć z punktu widzenia rynku pracy, rosnących dochodów pracowników sytuacja wygląda nie najgorzej, to jednak konsumenci pozostają ostrożni z wydatkami i obecną sytuację wykorzystują do akumulowania większych oszczędności niż do konsumowania dochodów.
 

Źródło

Skomentuj artykuł: