Rybacki: W całej Europie istnieje problem ze sprzedażą samochodów elektrycznych

Europa ma ten problem, że „elektryki” są drogie w stosunku do obecnych na rynku aut produkowanych poza nią. Ponadto w części państw członkowskich UE istnieją problemy z infrastrukturą dotyczącą ładowania akumulatorów. Na pewno jest też tak, że ostatnie lata spowodowały spadek poziomu życia Europejczyków, bo wysoka inflacja uderzyła we wszystkie państwa. Także w państwach najwyżej rozwiniętych oznaczało to spadek siły nabywczej. W sumie dopiero od niedawna ta sytuacja zaczęła się zmieniać na lepsze. Ale popyt konsumencki wciąż pozostaje stosunkowo słaby - mówi w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl dr Jakub Rybacki, kierownik Zespołu Makroekonomii Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Maciej Pawlak: Choć wg GUS we wrześniu br. mamy do czynienia z ogólną stabilizacją koniunktury w gospodarce, a wskaźniki to pokazujące wyglądają podobnie, jak w sierpniu, istnieje wciąż duży rozrzut tych wskaźników, w zależności od branży. Firmy finansowe i ubezpieczeniowe oceniają koniunkturę najbardziej korzystnie (plus 21,9), choć wciąż poniżej średniej długookresowej (plus 25,5). Z drugiej strony najbardziej pesymistyczne oceny formułują firmy przemysłowe (minus 8,1). Jakie są największe problemy tej ostatniej branży, które wpływają na tak niskie oceny?

Dr Jakub Rybacki: W odniesieniu do sytuacji naszego przemysłu, to z jednej strony problemy mają te sektory, które były mocno nastawione na kooperacją z gospodarką Niemiec - od producentów po firmy dostarczające niemieckim konsumentom z branży chemicznej, farmaceutycznej czy maszynowej, komponenty do tamtejszych fabryk. Na pewno bardzo mocno cierpi teraz nasza motoryzacja. Tymczasem większość europejskich koncernów osiąga bardzo słabe wyniki w sprzedaży samochodów elektrycznych, także auta standardowe cieszą się obecnie mniejszym popytem. A więc stosunkowo słabe wyniki dotyczą zwłaszcza tych naszych branż, które nastawione są na współpracę z ich niemieckimi odpowiednikami.

Przeciętne miesięczne zarobki w sektorze przedsiębiorstw w sierpniu 2024 r. wyniosło 8189,74 zł, rok wcześniej było to 7368,97 zł, a w sierpniu 2022 r. - 6583,03 zł. Jak bardzo kolejne miesiące, przy inflacji niższej niż w ub. latach, zmniejszą dynamikę wzrostu realnych płac, a więc z uwzględnieniem inflacji?

Do końca br. pewnie niewiele się w tym względzie zmieni. To, co obecnie sprawia, że płace rosną w tempie 15% w sektorze przedsiębiorstw (zatrudniających co najmniej 10 osób), wynika z faktu, ze doszło do dużej podwyżki płacy minimalnej. Ponadto duże podwyżki miały miejsce w sektorze publicznym. Wobec tego jeszcze przez cały obecny rok będziemy mieć do czynienia ze stosunkowo dużymi wzrostami płac. Z kolei po 2024 r. tempo ich wzrostu wyraźnie spowolni. Z ostatnich badań koniunktury wynika, że odsetek firm, które same deklarują podwyższanie wynagrodzeń swoim pracownikom, jest znacznie mniejszy niż rok temu. A te z nich, które się na to zdecydują, będą się borykały z tym, że ich obecna sytuacja finansowa jest już teraz trochę gorsza niż przed rokiem. Dane z I półrocza br. pokazują, że średnia rentowność przedsiębiorstw wynosi obecnie 47%, tj. mniej więcej o 1 punkt proc. mniej niż średnio w ostatnich latach. Ale ewidentnie wyniki przedsiębiorstw są raczej kiepskie. Wstrzymują one przy tym rozmaite inwestycje - pod tym względem nastąpiły spadki w porównaniu z poprzednimi latami. Nie ma więc obecnie możliwości, aby pojawiała się przestrzeń do wzrostu płac. Wobec tego w przyszłym roku wskaźnik wzrostu płac zapewne spadnie - pewnie gdzieś w okolice 6-7% i to przy pomyślnych wiatrach. Na pewno nie będzie to już dwucyfrowy wzrost.

Dotyczy to, przypomnijmy sektora przedsiębiorstw, a więc firm zatrudniających minimum 10 osób...

Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego w styczniu-lipcu 2024 r. wartość eksportu baterii litowo-jonowych, wykorzystywanych do produkcji aut elektrycznych, wyprodukowanych w naszym kraju, największym ich producencie w Europie wyniosła 3,2 mld euro, co oznacza spadek o 28,3% w porównaniu do tego samego okresu w 2022 r. i aż o 58,2% (4,5 mld euro) w porównaniu do 2023 r. Wiadomo, że przede wszystkim spadł import tych baterii i popyt na nie z Niemiec. Czy ta branża będzie się u nas zwijać, czy ma jakieś perspektywy wzrostu?

Niestety, spadek popytu nas tego typu baterie nie dotyczy tylko Niemiec. Obecnie fabryka Volkswagena w niemieckim Wolfsburgu pracuje w połowie swoich możliwości. Ponadto fabryki Stellantis Fiata produkują o 60% mniej niż rok temu samochodów elektrycznych. Z kolei francuski Renault zapowiada, że sprzedaż jego elektropojazdów jest tak niska, że nie będzie w stanie wypełniać zaostrzonych norm emisji CO2 w 2025 r., bo wciąż dużo ze sprzedawanych przezeń samochodów to pojazdy standardowe - benzynowe czy hybrydy. Jest też trochę tak, że w całej Europie istnieje problem ze sprzedażą samochodów elektrycznych.

Z czego się to bierze? Przecież Unia Europejska zdaje się promować wszelkie rozwiązania na rzecz „Zielonego Ładu”. Czy po prostu takie pojazdy są stosunkowo zbyt drogie?

Europa ma ten problem, że „elektryki” są drogie w stosunku do obecnych na rynku aut produkowanych poza nią. Ponadto w części państw członkowskich UE istnieją problemy z infrastrukturą dotyczącą ładowania akumulatorów. Na pewno jest też tak, że ostatnie lata spowodowały spadek poziomu życia Europejczyków, bo wysoka inflacja uderzyła we wszystkie państwa. Także w państwach najwyżej rozwiniętych oznaczało to spadek siły nabywczej. W sumie dopiero od niedawna ta sytuacja zaczęła się zmieniać na lepsze. Ale popyt konsumencki wciąż pozostaje stosunkowo słaby. W tej sytuacji, choć jeszcze niedawno produkcja „elektryków” była duża, były duże oczekiwania, a teraz trochę nie wychodzi, koncerny same z siebie redukują produkcję tego typu pojazdów, czy wręcz ją zdecydowanie obniżają. Bedzie to skutkowało - i już się ten proces rozpoczął - zwolnieniach w głównych zakładach, w których produkuje się te auta oraz zamykaniem zakładów pomniejszych m.in. w Austrii, które dotąd produkowały te samochody. Tę gałąź produkcji aut czeka zapewne restrukturyzacja. A generalnie - powtórzę - rynek konsumencki, decydujący o sprzedaży tych pojazdów, osłabł wskutek wysokiej inflacji.

Ceny produkcji budowlano-montażowej były w lipcu br. wyższe niż w czerwcu. Zanotowano wzrost cen we wszystkich rodzajach działalności – poinformował GUS. Najczęściej o ok. 0,4% Podobnie wszystkie ceny obserwowanych robót budowlano-montażowych były wyższe niż w czerwcu br. Najbardziej wzrosły ceny związane z malowaniem (0,8%). Podobnie ceny budowy wszystkich obserwowanych obiektów budowlanych były wyższe w porównaniu z czerwcem. Czy obecna inflacja powyżej 4% spowoduje jeszcze większą dynamikę wzrostu cen w tej branży w kolejnych miesiącach?

Myślę, że inflacja nie będzie tu głównym czynnikiem. Jeśli patrzymy na główne surowce stosowane w tej branży, to raczej one są w trendzie bocznym, może spadającym, tylko w przypadku części metali ich ceny jakoś bardziej rosną. Już dwa lata temu przeżywaliśmy okres, gdy ceny materiałów i robót budowlanych zdecydowanie rosły. Ale teraz sytuacja ta się ustabilizowała. Gdybyśmy chcieli określić, co będzie pomagało budownictwu, to upatrywałbym szansę na to raczej w inwestycji finansowanych przez KPO oraz w rozwoju różnych projektów infrastrukturalnych. Jak również z coraz większym zawansowaniem nowej unijnej perspektywy finansowej. Minione I półrocze br. było pod tym względem trochę stracone. Zaczął się bowiem nowy cykl budżetowy, a przecież trzeba wdrożyć wszelkie wymagane procedury administracyjne, które jednak wdrażane są z pewnym opóźnieniem. W związku z tym zapewne wpływ środków z UE zaczniemy odczuwać dopiero w końcu br. I to będzie stanowiło główny impuls dla rozwoju budownictwa. Tak czy inaczej jakaś szczególna drożyzna w branży budowlanej raczej nie powinna mieć miejsca w najbliższych miesiącach.
 

Źródło

Skomentuj artykuł: