Wielu przedsiębiorców przemysłowych, zarówno w Polsce, jak i w Europie, obawia się przyszłych konsekwencji „zielonego ładu”. (...) Śruba szczególnie w tej branży jest coraz bardziej dociskana. W związku z tym część przedsiębiorców, coraz częściej myśli o przeniesieniu swej działalności gdzieś, w odległe miejsca na świecie - do Pernambuco czy gdzieś do Azji, gdzie będą mogli swobodnie działać, bez konieczności oglądania się na kolejne ograniczenia i bariery nakładane przez Brukselę - powiedział w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Maciej Pawlak: Według GUS produkcja budowlano-montażowa (w cenach stałych) zrealizowana w lipcu przez firmy co najmniej 10-osobowe była niższa o 1,4% w porównaniu z lipcem 2023 r. i wyższa o 0,9% w stosunku czerwca br. Czy budownictwo w naszym kraju pobudzi dopiero uruchomienie inwestycji ze środków z KPO?
Piotr Soroczyński: Stanowi to przede wszystkim efekt opóźnienia, które jest w infrastrukturze. Jest to związane z tym, że po ostatnich wyborach następowało przejmowanie władzy, w tym w jej lokalnych ośrodkach. I tak, jak zwykle w takich okolicznościach, nowe ekipy sprawdzały m.in. realizowane i przeznaczone dotąd do realizacji rozmaite inwestycje, w tym ich koszty do zapłacenia. Wobec tego nastąpiły opóźnienia w wykonawstwie tych przedsięwzięć. To wszystko sprawiało, że właśnie w minionym I i II kwartale br. wytworzyła się niższa baza do wystartowania nowych inwestycji i realizacji rozpoczętych. Warto też zwrócić uwagę, że wielu analityków spodziewało się, że te lipcowe wyniki budownictwa mogą się okazać jeszcze słabsze, niż w podobnym okresie przed rokiem. Jest to jednak w miarę wytłumaczalne. Oczekujemy, że prawdopodobnie na przestrzeni dwóch najbliższych miesięcy – we wrześniu-październiku br. sytuacja w tej branży będzie się stabilizowała na przyzwoitszym poziomie.
Rozumiem, że o jakimś wyraźniejszym odbiciu jeszcze nie będzie mowy?
Tak. To jeszcze musi poczekać. Pamiętajmy, że w część infrastruktury samorządy bardzo forsownie inwestowały w końcówce ub. roku, bo miały jeszcze do wydania sporo środków. W podobnej sytuacji znajdują się same firmy budowlano-montażowe, które w ub. roku inwestowały bardzo intensywnie. Obecnie nie ma aż tak dużo środków do wydania. Widać, że jednocześnie jest zauważalny jakiś ruch w inwestycjach, ale trudno w najbliższym czasie powtórzyć obecnie tę sytuację z ubiegłego roku.
W pierwszych siedmiu miesiącach 2024 r. oddano do użytkowania 114,2 tys. mieszkań, tj. 9,9% mniej niż w analogicznym okresie ub. roku. Jednocześnie w styczniu-lipcu br. wydano pozwolenia lub dokonano zgłoszenia budowy 169,9 tys. mieszkań, tj. o 29,6% więcej niż przed rokiem. W tym samym czasie rozpoczęto budowę 142,3 tys. mieszkań, tj. o 39,8% więcej niż przed rokiem. Czy można już mówić o złapaniu oddechu przez mieszkaniówkę, która w ostatnim czasie miała gorszy okres?
Mamy do czynienia z odwróceniem sytuacji sprzed roku. Wtedy mieszkań oddawanych do użytku było więcej niż rok wcześniej, natomiast pozwoleń na budowę i budów rozpoczynanych było wówczas mało. Obawiano się bowiem wtedy, że koniunktura okaże się na tyle słaba, a warunki kredytowe i wysokość stóp procentowych mogą być na tyle zniechęcające, że będzie mało chętnych do kupowania mieszkań. Natomiast obecnie rosną na rynku nadzieje, że pojawi się w końcu obiecywany kredyt na 2%, a nawet, gdyby go nie było, to prędzej czy później nadejdą czasy niższych stóp procentowych, ponadto ostatnie miesiące stosunkowo niskiej inflacji sprawiły, że wzrósł poziom oszczędności, w tym tych, odkładanych na kupno mieszkań. Zatem znajdujemy się prawdopodobnie na progu nowego odbicia w branży budownictwa mieszkaniowego.
Czy jednak wszystkie nowo budowane mieszkania znajdą nabywców, w sytuacji podwyższonej inflacji, która utrzymywać się będzie także w przyszłym roku?
Wydaje się, że ich znajdą. Nawet gdy popatrzymy na liczbę uzyskiwanych pozwoleń na budowę, nie wydają się to wielkości, których rynek nie byłby w stanie wchłonąć. Pamiętajmy, że w naszym kraju deficyt w zakresie popytu na nowe mieszkania sięga poziomu blisko 2 milionów mieszkań. A przecież pojawiło się w ostatnich latach w naszym kraju sporo ludzi - zwłaszcza uchodźcy z Ukrainy, którzy układają sobie życie u nas i potrzebują przecież mieszkań, ewentualnie lokali na wynajem. A więc popyt na mieszkania się zwiększa. Stąd myślę, że kilkadziesiąt tysięcy dodatkowych mieszkań, które pojawią się na rynku nie byłyby żadnym problemem. Pamiętajmy przy tym, że w ciągu kilku ostatnich kwartałów powstał pewnego rodzaju zastój - wówczas dostępnych lokali mieszkalnych było mniej niż rok wcześniej. Po prostu obecnie nadrabiane są powstałe wówczas straty na rynku. Więc trudno sobie wyobrazić sytuację z Hiszpanii, gdzie 1-1,5 mln mieszkań oddanych do użytku nie wykupiono, a jeszcze jest dodatkowy milion tych, które banki odebrały, bo ich właściciele nie spłacali rat kredytów.
Sprzedaż detaliczna w cenach stałych w lipcu była wyższa niż przed rokiem o 4,4% (wobec spadku o 4,0% w lipcu 2023 r.). W porównaniu z czerwcem 2024 r. notowano wzrost sprzedaży detalicznej o 1,9%. W okresie styczeń-lipiec 2024 r. sprzedaż wzrosła r/r o 4,9%. Czy pomimo rosnącej inflacji sprzedaż detaliczna będzie dalej rosła?
Jednak sprzedaż rośnie, i to w takim tempie, że nie ma co narzekać. Gdyby było ono szybsze można byłoby utyskiwać, że być może doszło do „przegrzania”, a potem tempo sprzedaży spadłoby na dłużej. Widać po prostu, że społeczeństwo bardzo rozsądnie gospodaruje posiadanymi środkami finansowymi. I taki poziom sprzedaży prawdopodobnie będzie trwał przez kilka kolejnych kwartałów. A jeśli chodzi o poziom inflacji, to warto zauważyć, że w lipcu ceny detaliczne spadły o 0,3 czy o 0,4% w porównaniu z czerwcem br., a są jednocześnie wyższe niż przed rokiem tylko o 0,6%. Widać więc, że zwłaszcza duże sieci detaliczne robią wszystko, co mogą, by zachęcać klientów do kupowania.
W lipcu br. produkcja sprzedana przemysłu była wyższa o 4,9% w porównaniu z lipcem ub. roku, natomiast w porównaniu z czerwcem br. spadła o 3,3%. W okresie styczeń–lipiec br. produkcja sprzedana przemysłu była o 0,6% wyższa w porównaniu z analogicznym okresem 2023 r., kiedy notowano spadek o 2,3% w stosunku do porównywalnego okresu poprzedniego roku. Jednocześnie, w ramach ogólnego klimatu koniunktury w sierpniu br. przedsiębiorcy najgorzej oceniali wśród różnych branż sytuację w przetwórstwie przemysłowym (na poziomie -8,2%). Co jest głównym warunkiem powrotu koniunktury w przemyśle?
Wszyscy analitycy spodziewali się jeszcze lepszego wyniku, bo gdyby już w pierwszych miesiącach br. doszło do wzrostu produkcji sprzedanej przemysłu o 5%, to pewnie strzelałyby korki od szampana. Natomiast czas pracy wówczas był trochę dłuższy niż przed rokiem, wobec tego mogłoby nawet dojść do wzrostu na poziomie 7%. Mimo to osiągnięte ostatecznie wyniki nie okazały się jednak szczególnie złe. One pokazują, ze branża przemysłowa powoli wybija się z pewnego marazmu, choć pewnie sierpień okaże się trochę słabszy, ale we wrześniu powinno być już lepiej. Musimy jednak przy tym pamiętać, że w okresie letnim przynajmniej część zakładów przemysłowych zamyka się, bo wtedy są w nich konserwowane linie technologiczne - wówczas całą załogę produkcyjną wysyła się na urlop. Wobec tego moim zdaniem wytłumaczeniem tego, że tegoroczny lipiec w przemyśle okazał się trochę słabszy niż w poprzednich latach, jest fakt, że prawdopodobnie większa część firm niż zwykle zrobiła tę przerwę w lipcu, a za to mniejsza - uczyniła to w sierpniu. Z kolei słabsze wyniki w czerwcu od tego, co się spodziewano, wynikały z faktu, że natężenie urlopów okazało się trochę większe w lipcu, niż w sierpniu. Wobec tego rezultatów produkcji sprzedanej w sierpniu nie uznawałbym za złe. Ważne jest to, że wielu przedsiębiorców przemysłowych, zarówno w Polsce, jak i w Europie, obawia się przyszłych konsekwencji „zielonego ładu”.
Na czym to polega w praktyce?
Śruba szczególnie w tej branży jest coraz bardziej dociskana. W związku z tym część przedsiębiorców, coraz częściej myśli o przeniesieniu swej działalności gdzieś, w odległe miejsca na świecie - do Pernambuco czy gdzieś do Azji, gdzie będą mogli swobodnie działać, bez konieczności oglądania się na kolejne ograniczenia i bariery nakładane przez Brukselę. Te obawy powodują marazm u głównych kontrahentów polskich zakładów przemysłowych. Do zagranicznych odbiorców polscy nasi producenci wysyłają komponenty - czasami surowce, lub półprodukty. Jednocześnie marazm ogarnął pracowników polskich zakładów przemysłowych, którzy widzą, że pracy jest mało, więc i dóbr konsumpcyjnych kupują mniej niż zwykle. Może więc uda się przy obecnym, nowym rozdaniu nowego europarlamentu, wymyślić coś, by ten zielony ład okazał się mniej dolegliwy. Bo jeśli nie - to konkurencja spoza Europy dojedzie nasz przemysł w ciągu dwóch-trzech lat. A przecież Europa potrzebuje zarobić pieniądze, żeby mieć środki na zaplanowane wydatki. To może się udać, ale nie jestem w tym względzie zbyt dużym optymistą.