- Nasz eksport nie odbija, bo nie rosną gospodarki unijne, które są dla nas szczególnie istotne - mam na myśli głównie gospodarkę niemiecką. Na początku ub. roku prognozy zakładały, że ok. III kwartału 2023 roku nastąpi poprawa. A jak się później okazało mieliśmy ze wzrostem eksportu czekać na IV kwartał. Zaś obecnie czekamy z tym na przełom I i II kwartału 2024 roku - mówi w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Maciej Pawlak: Jak poinformował GUS w grudniu 2023 r. ceny produkcji sprzedanej przemysłu spadły w stosunku do listopada o 0,8%, a w porównaniu z grudniem 2022 – o 6,4%. W ujęciu rocznym przekroczyły wysokość inflacji, a jednocześnie okazały się najgłębszym spadkiem w historii porównywalnych statystyk. Z czego może wynikać tak głęboki spadek cen w przemyśle? Czy będą one nadal spadać?
Piotr Soroczyński: Duża część spadku cen, który obserwujemy od dłuższego czasu, wynika z tego, że uspokoiła się sytuacja na rynku surowcowym. Część dóbr o charakterze surowców, zwłaszcza energetycznych, potaniała. W związku z tym koszty produkcji firm przemysłowych, o ile ich menedżerowie mogli wkalkulować surowce w cenę wytwarzanych produktów, okazały się trochę niższe niż były wcześniej. Głównie mówimy w tym przypadku o dobrach o charakterze energetycznym, ale w grę wchodzą również inne surowce. Nawet w przypadku części choćby dóbr spożywczych, ceny surowców spadły. Wobec tego część z nich może być tańsza, w odniesieniu do tych pików cenowych z wcześniejszych miesięcy. Dlatego wytwarzanie części towarów jest obecnie tańsze, niż przed rokiem. Stąd i ceny produkcji sprzedanej przemysłu mogą być tańsze, niż przed rokiem. Trzeba jednak także pamiętać, że ceny te odnotowywane są w ujęciu w złotych, a cena naszej waluty od kilku miesięcy, jest kilka procent mocniejsza, niż przed rokiem. Kiedyś 1 euro kosztowało 4,70 zł, teraz kosztuje ono 4,3-4,4 zł - w zależności, od miesiąca. Jest więc tańsze, niż np. przed rokiem. Pamiętajmy, że przecież duża część naszej produkcji stanowi sprzedaż za granicę. Zatem jej ceny mogą się różnić, bowiem to samo jedno euro czy jeden dolar obecnie kosztuje wyraźnie taniej, niż przed rokiem.
Obroty towarowe handlu zagranicznego w styczniu - listopadzie 2023 r., jak podał GUS, wyniosły w cenach bieżących 1 488,6 mld zł w eksporcie oraz 1 438,0 mld zł w imporcie. Dodatnie saldo ukształtowało się więc na poziomie 50,6 mld zł. Jak spadek cen w przemyśle, o którym mówiliśmy, przekłada się na opłacalność naszego eksportu? Jakie są szanse na wzrosty wartości naszego eksportu w nadchodzących miesiącach skoro w styczniu – listopadzie 2023 r. w porównaniu z takim samym okresem 2022 r. eksport spadł o 0,1%, a import o 8,4%?
W eksporcie doznaliśmy w ostatnich miesiącach dosyć poważnej zadyszki, bo przypomnę, że obserwując statystyki z pierwszych miesięcy 2023 r., dochodziło do wzrostów na poziomie kilkunastu proc. Jednak z upływem wiosny i lata ta sytuacja się pogorszyła, a już jesienią było źle. Obecnie te dynamiki, obojętne czy analizowane w złotych czy w euro, wciąż przekładają się jeszcze na wzrosty, ale są one naprawdę niewielkie. To jest niestety oznaką tego, że nasz eksport nie odbija, bo nie rosną gospodarki unijne, które są dla nas szczególnie istotne - mam na myśli głównie gospodarkę niemiecką. Na początku ub. roku prognozy zakładały, że ok. III kwartału 2023 nastąpi poprawa. A jak się później okazało mieliśmy ze wzrostem eksportu czekać na IV kwartał. Zaś obecnie czekamy z tym na przełom I i II kwartału 2024 r.
Dlaczego tak się dzieje?
Bo gospodarka Niemiec wciąż nie może się podnieść, no i m.in. z ich strony ten zbyt naszych towarów, nie jest tak dobry, jak byśmy chcieli. Oczywiście w ujęciu w euro dochodzi tam do wzrostów, tyle, że wciąż trzeba uwzględnić inflację. Wobec tego gdybyśmy uwzględniali ceny realne, z jej uwzględnieniem, to oznacza to jednak spadki. Istnieje więc szansa, że prędzej czy później w miejsce obecnej recesji do Niemiec wróci co najmniej stagnacja w rozwoju gospodarczym, czy jego lekkie wzrosty. Natomiast w statystykach będzie to widoczne prawdopodobnie w kolejnych miesiącach obecnego roku. My wtedy także wyjdziemy z okresu podwyższonej bazy porównawczej z ub. roku. Bo jeszcze wyniki stycznia i lutego br. będziemy odnosili do stycznia-lutego ub.r., ale kolejne miesiące br. będą porównywane z analogicznymi, ale relatywnie słabszymi miesiącami 2023 r. Dzięki temu statystyki się poprawią. Większa poprawa w eksporcie więc przyjdzie, ale jeszcze nie za miesiąc-dwa. Trzeba będzie na nią poczekać przynajmniej kwartał.
W przeciwieństwie do cen w przemyśle według danych GUS w grudniu 2023 r. ceny produkcji budowlano-montażowej w porównaniu z grudniem 2022 wzrosły o 7,5%, a w porównaniu z listopadem 2023 r. – o 0,3%. Kiedy i pod jakimi warunkami ceny w sektorze budowlanym zaczną spadać?
Niestety, w tej branży doszło do niepokojącego zwrotu i sytuacja z rosnącymi cenami zmieni się nieprędko. Ponieważ w tej branży istotne są koszty produkcji związane przede wszystkim z czynnikiem ludzkim, bo płaci się w niej przede wszystkim za pracę. Ponadto należy tu uwzględnić czynniki związane z finansowaniem. Bo, żeby coś wybudować, należy pozyskać finansowanie, a odsetki spłacanych kredytów są obecnie wysokie. Choć owszem, ostatnio koszty te nieco spadły, ale wciąż pamiętamy nie tak jeszcze odległe czasy, kiedy koszty w budownictwie były jednak sporo niższe. Tak więc obecnie finansowanie robót budowlanych jest drogie, podobnie jak finansowanie użytkowanych maszyn i urządzeń budowlanych. Wobec tego trudno na razie spodziewać się jakichś spadków dynamiki wzrostu cen w tej branży. Moim zdaniem, w branży pokutuje przekonanie, że robota może się pojawić, ale równie prawdopodobne jest, że jej nie ma. Nie ma więc ciągłości pojawiania się robót. Gdy dochodzi do dużych zamówień, bo pojawiają się fundusze unijne, lub kończy się okres ich rozliczania, wtedy następuje spiętrzenie prac, może pojawić się niedobór rąk do pracy i firm do zaangażowania. A poszczególni inwestorzy przepłacają wręcz wykonawców, żeby tylko doszło do realizacji zamówienia. Potem zaś, po dwóch-trzech latach, sytuacja ulega diametralnej zmianie, wypadają z robót różne firmy, wobec tego po jakimś czasie działa ich mniej niż potrzeba. Na razie jednak branża znajduje się w fazie kończenia robót z kończącej się finansowej perspektywy unijnej.
A co, gdy pojawią się w końcu oczekiwane od dawna środki z KPO?
Jeżeli pojawią się one w większym wymiarze, niż o tym się dotąd mówiło, to pewnie znowu dojdzie w pewnym momencie do spiętrzenia zamówień, a w dodatku wszystkim będzie zależało, by inwestycje objęte tym środkami jak najszybciej skończyć. Więc raczej nie spodziewam się, by dynamika wzrostu cen w branży budowlanej miała szansę szybko spaść.
W styczniu 2024 r. wg GUS odnotowano poprawę zarówno obecnych, jak i przyszłych nastrojów konsumenckich w stosunku do poprzedniego miesiąca. Bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej (BWUK), syntetycznie opisujący obecne tendencje konsumpcji indywidualnej, wyniósł - 12,6a i był o 2,6 p. proc. wyższy w stosunku do poprzedniego miesiąca. Wyprzedzający wskaźnik ufności konsumenckiej (WWUK), syntetycznie opisujący oczekiwane w najbliższych miesiącach tendencje konsumpcji indywidualnej, wzrósł o 2,6 p. proc. w stosunku do poprzedniego miesiąca i ukształtował się na poziomie -3,8a. Ostatni raz oba wskaźniki (BWUK i WWUK) przyjmowały wartości dodatnie w 2019 r. Jak długo przyjdzie obecnie czekać, żeby przyjęły znów dodatnie wartości?
Analizując sytuację finansów gospodarstw domowych i ich optymizm, zakładam, że istnieje wiele czynników, które przemawiają za poprawą obu wskaźników. Bo już jakiś czas temu świadczenia społeczne (m.in. 500+ ws. 800+) zostały tak zwaloryzowane, że są już wyraźnie większe niż przed rokiem, nawet w ujęciu realnym. Ponadto od lata ub.r. średnie płace są wyraźnie wyższe niż rok wcześniej. Zatem owej „ufności konsumenckiej” powinno być już więcej. Oba wskaźniki się powoli poprawiają, jednak dzieje się to niezbyt szybko. Bo wciąż w świadomości społecznej panuje przekonanie, że w ostatnich kilku latach dochodziło jednocześnie do nieprzewidywalnych wydarzeń, jak pandemia, kryzys energetyczny, wysoka inflacja czy wojna w Ukrainie - i nie ma gwarancji, że prędzej czy później do takich zdarzeń nie dojdzie. To właśnie wpływa na dość w sumie niski poziom optymizmu czy skłonność do wydawania pieniędzy - i handlowcy to dostrzegają. Bo nie dochodzi do istotnych wzrostów sprzedaży w handlu detalicznym. Moim zdaniem, do zmiany tej sytuacji nie dojdzie więc zbyt szybko, bo choćby wojna w Ukrainie wciąż trwa i wydaje się nie mieć końca, a inflacja, choć spadła, też wciąż wpływa na wzrost cen.