Soroczyński: Wstawanie Niemiec z kolan będzie trochę wolniejsze

Typowy wzrost PKB dla Niemiec to 1-1,5% liczony rok do roku. Według niektórych analityków nas zachodni sąsiad miał dojść do tego tempa rozwoju w końcówce 2025 roku – może w III, lub w IV kwartale. Obecnie jednak raczej się zakłada, że Niemcy osiągną wzrost na poziomie 0,3-0,4% w IV kwartale br., a następnie ich PKB być może wzrośnie do 0,7% w końcówce przyszłego roku. Zatem prawdopodobnie w ciągu całego 2025 roku Niemcy osiągną wzrost PKB na poziomie ok. 0,6-0,7% zamiast całego 1% - mówi w wywiadzie dla portalu filarybiznesu.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.

Maciej Pawlak: „W badaniach ankietowych NBP nie widać oznak boomu konsumpcyjnego” - poinformował na konferencji prasowej dyr. Departamentu Analiz i Badań Ekonomicznych NBP, Jacek Kotłowski. Jego zdaniem w skłonności do oszczędzania dużą rolę odgrywają czynniki związane z niepewnością, czyli „obawy o wzrost kosztów życia w najbliższej przyszłości – (...) o ceny energii, ale też ceny żywności. (...) Pogorszenie sytuacji gospodarczej, trochę podwyższona niepewność geopolityczna - to są czynniki, które sygnalizują, że ważnym czynnikiem oprócz dochodowego są czynniki związane z niepewnością”. Czy może oznaczać to, że wrześniowe słabe wyniki sprzedaży detalicznej okażą się zwiastunem trwalszego trendu osłabienia konsumpcji w naszym kraju?

Piotr Soroczyński: Moim zdaniem są tu dwa różne zagadnienia, które się co prawda zazębiają. Ale nie do końca. Po pierwsze zatrzymajmy się na słabszych wynikach z września. Dla nas, analityków były one jak „strzał z liścia”. Myśleliśmy, że odnotowany zostanie wówczas wzrost sprzedaży detalicznej o 2%, a okazało się, że wyniósł on -3%. Gdyby te wyniki odnosiły się do przemysłu czy budownictwa, nie roztrząsano by tego dłużej, bo tak się po prostu zdarza. Natomiast gdy chodzi o wynik sprzedaży detalicznej sprawa jest inna. Przecież nie dochodzi aż do takich wahań z miesiąca na miesiąc w tym, co jemy. Z tym, że był tu jeden czynnik, który przemawia za tym, że ten wrześniowy wynik mógł po części stanowić wydarzenie jednorazowe. Nie zapominajmy, że we wrześniu miała miejsce powódź na południu kraju. Analizowaliśmy jej skutki głównie przez to, jakich ilości ludzi ona faktycznie dotknęła i jak dużych obszarów. Nastąpił tu jednak moim zdaniem najprawdopodobniej błąd w założeniach.

Na czym polegał?

Bo powodzią przejmowała się znacznie większa liczba konsumentów. Przynajmniej wszystkie województwa, przez które szła powódź, ale nie tylko. Bo ludzie – także z terenów nie zalanych, lecz bliżej lub dalej sąsiadujących z zalanymi, zastanawiali się czy ta powódź obejmie także ich w jakiś sposób. Mogli więc nie być nią objęci bezpośrednio, ale mieli co innego w głowach, niż pójść do sklepu. Może się więc okazać, że taki impuls objawił się także w województwach, w których do powodzi wówczas w ogóle nie doszło. To oznaczałoby, że prawdopodobnie my do normy „zakupowej” pomału zaczęliśmy wracać w październiku i w listopadzie. Przy czym części konsumpcji nie jesteśmy w stanie rzecz jasna odrobić. Jeżeli ktoś nie zjadł danego dnia obiadu, to następnego dnia przecież nie zje dwóch. Więc to nie jest tak, że, jeśli we wrześniu konsumpcja zmniejszyła się o 5%, to ona odrodziła się w październiku, zwiększając się wówczas o te 5%. Może odrobić wówczas 2% z tych 5%, a kolejny 1% w listopadzie. I to prawdopodobnie wszystko. Może też nadejść zbliżona tendencja, której wcześniej oczekiwano. Tzn., że okaże się, że w ujęciu realnym sprzedaż detaliczna będzie jednak rosła rok do roku o 2-3%.

A jak Pan odnosi się do oceny dyr. Jacka Kotłowskiego z NBP, iż obecnie w skłonnościach do oszczędzania przeciętnego polskiego konsumenta dużą rolę odgrywają czynniki związane z niepewnością?

Jego badania zgadzają się z dość powszechną intuicją na rynku, że my jako konsumenci konsumujemy mniej, niż byśmy mogli. Jeżeli porównamy wzrost pensji i wkładów w bankach, to te pierwsze rosną w tempie nominalnym 10%, porównując rok do roku. A sprzedaż detaliczna, nie licząc tego września, tak na poziomie 3-5%, choć teoretycznie mogłaby ona sięgać poziomu 7-9%. Dyrektor Kotłowski mówi więc o tym, że doszło do pewnego zawahania konsumentów. Bowiem w praktyce oni nie wszystko wydają, co zarobią. Dyrektor zwrócił także uwagę na fakt, co jest zgodne z powszechną intuicją, że polscy klienci sklepów „poobijani” pandemią, wojną, ogromnym skokiem cen energii i spodziewanym jej dalszym drożeniem, „chomikują” większą niż zazwyczaj część swoich dochodów, bo nie wiedzą, co im przyniesie najbliższa przyszłość. Nie wiedzą, jaka będzie koniunktura, są na co dzień atakowani doniesieniami medialnymi o tym, że „zielony ład” zabije nasz przemysł, że przyszłość stoi pod znakiem zapytania, że ciężko sprzedawać cokolwiek Niemcom. W takich warunkach każdy się zastanawia w sposób oczywisty, co będzie dalej z jego miejscem pracy, że może trzeba będzie się przebranżowić. Obecnie to nie jest więc dobry czas, by kupić sobie np. dwa nowe samochody, choć „na pociechę” można sobie kupić np. tabliczkę czekolady. Dyr. Kotłowski ma więc rację z wysuniętą tezą, ale – moim zdaniem – obrazem tego nie są dane GUS o wielkości sprzedaży detalicznej we wrześniu br.

Według analityków Goldman Sachs, oceniających ostatnie wystąpienie prezesa NBP, Adama Glapińskiego, w całym 2025 r. RPP może ściąć stopy procentowe o 1,5 punktu procentowego. Na ile jest to prawdopodobne?

Oceniam takie prawdopodobieństwo jako znikome. Jeżeli RPP z prezesem Glapińskim zdecydowałaby o ewentualnej zmianie stóp procentowych, jak decydowała od ok. roku, kiedy przeszła z dość łagodnej polityki na bardziej jastrzębią, to dla mnie przestrzeń do pierwszej obniżki, którą Rada ogłosiłaby, oznacza termin wrześniowy w 2025 r. I być może do końca przyszłego roku zostaną ogłoszone kolejne dwie-trzy obniżki, ale raczej niewielkie - po 0,25 punktu procentowego. Łącznie do końca roku będzie to łącznie może 0,5-0,75 pkt. proc.

Dlaczego?

To wynika z tego, co RPP NBP opublikowała w swojej najnowszej projekcji inflacyjnej. Otóż wynika z niej, że podwyższony poziom inflacji, na obecnym poziomie ok. 5%, utrzyma się do końca br. W I kwartale 2025 r. prawdopodobnie podskoczy do poziomu ok. 5,5%. RPP podkreśla, że w niektórych scenariuszach, nie przewidujących ochrony konsumentów przed podwyżkami cen energii, może to być nawet 6%. Potem w lipcu powinien nastąpić efekt wysokiej bazy z lipca br. i może wówczas inflacja osiągnie ok. 4,7%. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na fakt, że obecna referencyjna stopa procentowa NBP wynosi 5,75% i jest w tym kontekście wciąż adekwatna. Wobec tego w moim scenariuszu przebieg inflacji posuwa się nieco łagodniej. Myślę, że osiągnie poziom ok. 5,3% w pierwszych miesiącach 2025 r., a do połowy przyszłego roku obniży się do ok. 3,5%. Powstanie wówczas przestrzeń do tego, żeby na pierwszym swoim posiedzeniu po przyszłorocznych wakacjach, tj. we wrześniu dokonać po prawie dwóch latach pierwszej obniżki. Na pewno nie wcześniej, w żadnym marcu. Bo wówczas RPP musiałaby sama sobie zaprzeczyć, głosząc, że inflacja rośnie, a my obniżamy stopy. Pytanie: na jakiej podstawie? Moim więc zdaniem koledzy z Goldman Sachs zaklinają rzeczywistość i to jest ich prawo, ale zdaje się poniósł ich w tym przypadku jakiś nieuzasadniony entuzjazm. Chyba, że zakładają, lub coś wiedzą na ten temat, że taki rezultat może wynikać z presji na RPP i na prezesa NBP, by obniżyć stopy. Moim zdaniem jednak przyjmowanie takiego założenia jest karkołomne. Bo osobiście nie widzę powodu, dla którego Rada miałaby zmieniać dotychczasowe zdanie na ten temat.

Zgodnie z opublikowanym przez RPP komunikatem roczne tempo wzrostu PKB według projekcji zmniejszy się w br. Oznacza to, że w latach 2025-2026: znajdzie się z 50-procentowym prawdopodobieństwem w przedziale 2,3 – 3,1% w 2024 r. (wobec 2,3 – 3,7% w projekcji z lipca br.), 2,4 – 4,3% w 2025 r. (wobec 2,8 – 4,8%) oraz 1,7 – 4,0% w 2026 r. (wobec 1,9 – 4,3%). Jakie są główne przyczyny osłabienia tempa wzrostu naszego PKB?

Dostrzegam tu dwie grupy przyczyn. Po pierwsze członkowie RPP zakładają, że dane bieżące za obecny rok są słabsze niż w ich wcześniejszych projekcjach na ten temat. W tym istotne znaczenie ma obniżona wielkość sprzedaży detalicznej we wrześniu i w związku z tym zapewne zaburzy spodziewane wcześniej wyniki za cały III kwartał. Jeszcze całkiem niedawno publikowano opinie, że bez problemu PKB wzrośnie w całym br. o 3%, a może jeszcze bardziej. A w tej chwili w miarę optymistyczną prognozą jest głoszone przez mnie 2,7-2,8%. Wobec tego wielkość wzrostu PKB za cały br. ulegnie zmianie. Natomiast jeśli chodzi o 2025 rok, to RPP wskazuje, jako jeden z głównych czynników, na to, że „wstawanie Niemiec z kolan” będzie trochę wolniejsze.

No właśnie, jak to będzie wyglądać w praktyce?

Typowy wzrost PKB dla tego kraju to 1-1,5% liczony rok do roku. Według niektórych analityków nas zachodni sąsiad miał dojść do tego tempa rozwoju w końcówce 2025 roku – może w III, lub w IV kwartale. Obecnie jednak raczej się zakłada, że Niemcy osiągną wzrost na poziomie 0,3-0,4% w IV kwartale br., a następnie ich PKB być może wzrośnie do 0,7% w końcówce przyszłego roku. Zatem prawdopodobnie w ciągu całego 2025 roku Niemcy osiągną wzrost PKB na poziomie ok. 0,6-0,7% zamiast całego 1%. Prawdopodobnie członkowie RPP w swojej projekcji zakładali właśnie taki scenariusz rozwoju naszego zachodniego sąsiada. Jest to o tyle istotne, że jak poinformował podczas ostatniej konferencji wspomniany dyr. Jacek Kotłowski z NBP, Niemcy odpowiadają za 10% wzrostu gospodarczego Polski. Większy udział we wzroście innego kraju Niemcy mają jedynie wobec Czech. W tym przypadku istnieje bowiem bardzo duże powiązanie obu krajów w zakresie branży automotive.
 

Źródło

Skomentuj artykuł: