NASZ WYWIAD! Bartkiewicz: Żeby mogło być lepiej, najpierw musi być trochę gorzej

Na początku tego roku przybyło w Polsce konsumentów - różnie można szacować - ilu obecnie żyje w Polsce uchodźców ukraińskich. Myślę, że takie najbardziej wiarygodne szacunki określają ich wielkość między 1, a 1,5 miliona. A to oznacza, że obecnie w naszym kraju żyje istotnie więcej osób, które m.in. kupują produkty pierwszej potrzeby. Z Piotrem Bartkiewiczem, ekonomistą Banku Pekao SA, rozmawia Maciej Pawlak

810,2 tys. bezrobotnych w końcu lipca br., tj. bezrobocie na poziomie 4,9%, jedno z najniższych w całej UE, odnotował GUS. Czy w związku z przewidywanym na najbliższe miesiące spowolnieniem gospodarczym nie ma zagrożenia wzrostu stopy bezrobocia w najbliższych miesiącach?
Myślę, że trzeba liczyć się z takim zagrożeniem, w tym sensie, że nie ma spowolnień czy dużych problemów, bez negatywnego wpływu na rynek pracy. Nie ma miękkich lądowań, gdzie nic złego się nie dzieje.

Ostatnie badanie Miesięcznego Indeksu Koniunktury (MIK) BGK i Polskiego Instytutu Ekonomicznego wykazało wręcz, że przedsiębiorcy, przynajmniej ze sfery produkcyjnej, w najbliższym czasie nie przewidują zwiększenia poziomu zatrudnienia - wzrósł udział firm planujących zwolnienia w najbliższych trzech miesiącach (z 8 proc. w lipcu do 14 proc. w sierpniu)…
Chęć do zatrudniania bardzo spadła, ale nie ma się co dziwić w tych okolicznościach makroekonomicznych i okołoekonomicznych. To zresztą nie jest jedyne badanie w którym zwraca się na to zjawisko uwagę, bo podobne sygnały można było zobaczyć np. w badaniach GUS-owskich, jak również w badaniach NBP. Pytanie na ile te deklaracje są zbieżne z rzeczywistością. Wcześniejsze zapowiedzi tego typu z reguły takie były, więc nie ma co zakładać, że przedsiębiorcy tym razem rzucają słowa na wiatr. W ostatnich miesiącach widzieliśmy, że jest coraz mniej nowych ofert pracy. Są przynajmniej dwa takie źródła tych informacji: raport Grant Thornton oraz Urzędy Pracy. Oba potwierdzają wyraźne hamowanie odnośnie chęci zatrudniania nowych pracowników.

Jak to się ma do poziomu bezrobocia?
Oczywiście niechęć do zatrudniania, nie musi się jeszcze przekładać na wzrost bezrobocia, bo może być tak, że po prostu przedsiębiorstwa w pierwszej kolejności zostaną z takimi zasobami pracowników, jakie mają, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne. Mimo wszystko mamy do czynienia na rynku z silnym, negatywnym szokiem: bo z jednej strony bardzo mocno wyhamował rynek nieruchomości i wszystkie firmy oraz działalności powiązane z nim bezpośrednio w tym momencie będą miały problem z tego tytułu. Dodatkowo mamy bardzo mocny wzrost cen energii czy nawet braki energii, choć być może przejściowe. Dochodzi też do braku opłacalności produkcji w wielu branżach - tutaj też prawdopodobnie zobaczymy zwolnienia. Oczywiście dotyczyć one będą w pierwszej kolejności pracowników najsłabiej związanych z danym zakładem pracy, tzn. kierowanych z agencji pracy tymczasowej, tych o najmniejszym stażu, na umowach cywilno-prawnych itd. To w dalszym ciągu będzie oznaczało redukcję zatrudnienia, więc wydaje mi się, że bezrobocie zobaczymy.

Jego stopa do jakiego poziomu, może się ewentualnie podwyższyć?
Myślę, że trzeba się liczyć z tym, że w przyszłym roku stopy bezrobocia będą raczej bliżej 6, niż 5%.
Sprzedaż detaliczna w cenach stałych w lipcu 2022 r. była wyższa niż przed rokiem o 2,0% (wobec wzrostu o 3,9% w lipcu 2021 r.). W porównaniu z czerwcem 2022 r. miał miejsce wzrost sprzedaży detalicznej o 1,2%. W okresie styczeń-lipiec 2022 r. sprzedaż wzrosła r/r o 8,0% (wobec wzrostu o 7,3% w 2021 r.). Czy wzrost sprzedaży w lipcu zarówno r/r, jak i m/m, to tylko wynik wzrostu wartości sprzedawanych towarów wskutek inflacji czy są jeszcze także inne tego przyczyny?
Gdyby spojrzeć na pierwsze siedem miesięcy w roku, to trzeba pamiętać, że startowaliśmy z punktu, w którym gospodarka była bardziej rozpędzona. Rozpatrujemy w tym przypadku dynamikę rok do roku, więc się odnosimy do bardzo specyficznego okresu, do początku 2021 r., kiedy, a to zamykano sklepy, a to je otwierano. Mieliśmy dwa cykle takich otwarć-zamknięć, niemal co miesiąc mieliśmy co innego, więc to na pewno daje nam efekt tzw. niskiej bazy odniesienia. Poza tym na początku tego roku przybyło w Polsce konsumentów -  różnie można szacować - ilu obecnie żyje w Polsce uchodźców ukraińskich. Myślę, że takie najbardziej wiarygodne szacunki określają ich wielkość między 1, a 1,5 miliona. A to oznacza, że obecnie w naszym kraju żyje istotnie więcej osób, które m.in. kupują produkty pierwszej potrzeby. W czasie pomiędzy lipcem ub.r., a lipcem br. wzrost wartości sprzedawanych dóbr ma większe znaczenie, niż ich ilości, bo ten okres przypada na czas wysokiej inflacji. Ostatnie dane z lipca pokazują, że ceny dóbr sprzedanych w handlu detalicznym wzrosły o ok. 15% - a więc mniej więcej o tyle samo co poziom inflacji. Ma ona tu niebagatelne znaczenie. Jeśli z danych w odniesieniu do niektórych rodzajów sprzedawanych towarów wynika, że wartość sprzedaży wzrosła o ponad 20%, to i tak większość z tego wskaźnika obejmuje inflację.

Produkcja budowlano-montażowa (w cenach stałych) zrealizowana w kraju przez przedsiębiorstwa budowlane (min. 10-osobowe) w lipcu br. była wyższa o 4,2% w porównaniu z lipcem ub. roku oraz niższa o 6,3% w stosunku do czerwca br. W jakiej mierze jest to objaw nadchodzącego spowolnienia gospodarczego, a jakie są jeszcze inne tego przyczyny?
To zależy od konkretnego segmentu w budownictwie. Budownictwo mieszkaniowe wchodzi, można powiedzieć, w kryzys czy też głębokie spowolnienie. Budownictwo infrastrukturalne radziło sobie całkiem nieźle na początku roku. Pewnie przyjdzie jeszcze gorszy okres, jeśli chodzi o inwestycje prywatne czy budynki komercyjne, przemysłowe - tego jeszcze nie widzieliśmy do końca w danych. Natomiast sygnały jakie widać było w dotychczas opublikowanych danych, są takie, że firmy jeśli chodzi o inwestowanie raczej wchodzą w okres na przetrwanie. Obecne czasy to nie jest dobry moment na rozwój, to raczej moment na zaciśnięcie pasa i przetrzymanie tego najgorszego okresu. Nie jest to także dobry moment na inwestowanie, chyba że chodzi o inwestycje niezbędne, jak np. magazynowe czy związane z energią.

A jakie widzi Pan perspektywy tej branży? Czy po jakimś czasie budownictwo pójdzie w górę czy dłużej potrwa obecna sytuacja?
Nie jestem w stanie powiedzieć jak długo potrwa. Osobiście nie wierzę, że tego typu branże co budownictwo mogą być długo na dnie, ich cykl koniunktury przebiega cyklicznie. Aczkolwiek wygląda na to, że w tej chwili, żeby mogło być lepiej, najpierw musi być trochę gorzej.  

W odniesieniu do ogólnego klimatu koniunktury przedsiębiorcy w sierpniu wykazywali największy optymizm w branży IT (wskaźnik +11,8), natomiast największy pesymizm - wobec przetwórstwa przemysłowego i budownictwa (odpowiednio: -15,2, -15,3). O ile branża IT nawet w okresie pandemii wykazywała dodatnie wskaźniki koniunktury, przemysł i budownictwo - wręcz przeciwnie. Pod jakimi warunkami przedsiębiorcy mogliby wykazywać optymizm w zakresie koniunktury w obu branżach?
Nie siedzę w głowach przedsiębiorców, więc lepiej na to patrzeć, jako na emanację ogólnych warunków gospodarczych. Co musiałoby się zdarzyć, by poprawiła się koniunktura? Myślę że gdy dojdzie do końca kryzysu energetycznego, może ona przejść od ostrej fazy do łagodniejszej. Ponadto może to nastąpić, gdy dojdzie do poprawy koniunktury za granicą, może także do końca wojny w Ukrainie - choć myślę, że myślę że jeśli chodzi o sam popyt zagregowany czy ogólną koniunkturę, to ta wojna nie jest aż tak dużym czynnikiem. Z twardych danych wynika m.in., rozpatrując np. wyniki handlu zagranicznego, to akurat w kierunku Ukrainy paradoksalnie eksportujemy obecnie więcej, niż wcześniej. To dlatego, że wysyłamy tam wiele sprzętu wojskowego - jesteśmy tam pod tym względem mocno obecni . Wydaje się też, że zakończenie cyklu podwyżek stóp procentowych, a potem przejście do łagodniejszej polityki pieniężnej, na pewno by pomogło gospodarce, ale to jest perspektywa kilku kwartałów.

Czyli nie mówimy o obecnym roku, ale jeżeli - to przyszłym?
Tak, ale myślę że można się powoływać na to co mówi na ten temat prezes NBP, Adam Glapiński, który zresztą nie odbiega od opinii większości analityków rynku, że przestrzeń do rozpoczęcia cyklu obcinania stóp procentowych może się pojawić w drugiej połowie przyszłego roku.

Źródło

Skomentuj artykuł: