[NASZ WYWIAD] Soroczyński: Do 2,5% inflacji dojdziemy bardziej za 2-3 lata, niż pod koniec tego roku
Obecnie nasz eksport do Niemiec to wciąż ponad 28% całego polskiego eksportu, a przy tym 20% całego importu przypada na import od naszego zachodniego sąsiada. To wobec tego jest najważniejszy kraj w naszej zagranicznej wymianie handlowej, choć z biegiem lat jego znaczenie staje się nie aż tak dominujące, jak w latach wcześniejszych. Gdyby zajrzeć do danych historycznych, to przed wojną na wymianę handlową z Niemcami przypadało ponad 40% całych obrotów zagranicznych, więc byliśmy od nich uzależnieni w bardzo mocnym stopniu. Obecnie, choć to przecież bardzo duża współpraca i mocno dominująca, ale jednak w znacząco mniejszym stopniu niż kiedyś. Z Piotrem Soroczyńskim, głównym ekonomistą Krajowej Izby Gospodarczej, rozmawia Maciej Pawlak
Według szybkiego szacunku PKB niewyrównany sezonowo w 1 kw. br. zmniejszył się realnie o 0,2% rok do roku. W 1 kw. br. PKB wyrównany sezonowo (w cenach stałych przy roku odniesienia 2015) zwiększył się realnie o 3,9% w porównaniu z poprzednim kwartałem i pozostał na zbliżonym poziomie do notowanego w I kw. ub.r. Czy II kwartał przyniesie odbicie i odnotujemy jego wzrost w porównaniu z II kwartałem 2022?
Mimo wszystko w I kwartale w rozwoju naszego PKB nie widać jakiegoś wyraźnego regresu. Co do tego, co będzie w kolejnych kwartałach, gospodarka będzie się prawdopodobnie podnosić, po pierwsze będzie ustępował efekt wysokiej bazy, który mieliśmy, określając (wysoki) wzrost w I kw. 2022 w porównaniu do (słabego) I kw. 2021 r. Jednak ubiegłoroczna baza w kolejnych kwartałach będzie w porównaniu coraz niższa, więc łatwiej będzie wówczas osiągać przyzwoity wzrost. Ponadto będzie więcej zamówień z zewnątrz, co pobudzi nasz eksport, bo światowa gospodarka się budzi. Oczekuję, że w II kwartale powinniśmy już mieć wzrost PKB na plus, porównując rok do roku, gdzieś ok. 1-1,5%, a w kolejnych kwartałach może być 2,5, a w IV kw. nawet ponad 3%. Zaś wzrost PKB w całym roku może okazać na poziomie 1,5%. Zapewne osiągnęlibyśmy ok. 3 czy 4% wzrostu, gdyby wzrost w ub. roku nie osiągnął poziomu 6%. Gdyby to było 3%, to bez problemu w tym roku wzrost okazałby się większy. Oceniam, że wzrost PKB w I kwartale na poziomie zbliżonym do I kwartału ub. roku to są bardzo dobre wyniki, lepsze od spodziewanych. Rzecz jasna widać, że doszło do pewnej dekoniunktury, ale mimo wszystko okazuje się ona płytsza i słabsza, niż się wszyscy spodziewali. A przy tym rokowania dla rozwoju PKB w przyszłych miesiącach są umiarkowanie dobre.
A co ze wzrostem PKB w całym roku? Czy do takiej normy, jak w ostatniej dekadzie (średnio 3-3,5%) powrócimy w przyszłym roku, czy może w 2025?
W mojej opinii, o ile nie będzie jakichś dużych kolejnych zawirowań, tak, jak w ostatnich trzech latach - jak nie pandemia to wojna i sytuacja będzie w miarę szła ku normalizacji, to myślę, że jesteśmy w stanie znowu wejść w takie pasmo, że będziemy faktycznie mieli wzrost gospodarczy, koło 3% średniorocznie, może trochę więcej. Bo trzeba pamiętać, że kiedyś mieliśmy 5-7% rocznego wzrostu PKB, potem 4-6%. Ale jego wysokość spadała w miarę naszego rozwoju. To podobnie jak z Chinami. U nich coroczny wzrost PKB kiedyś bez problemu wynosił 15, czy 12%, a ostatnio to już 5%, choć przecież i tak to wciąż dużo. Teraz dla nas całkiem sporo to jest 3,5%. Z kolei na przykład Niemcy będą pewnie odpalać korki od szampana, gdy średnioroczny wzrost PKB wyniósłby 1,5%. Bo są przecież na jeszcze bardziej od naszego wyższym poziomie gospodarki. Moim zdaniem my możemy do poziomu 3-3,5% wzrostu PKB dojść z powrotem już w przyszłym roku.
Według danych NBP nasza inflacja bazowa w kwietniu okazała się niższa niż w marcu, i to określając ją w ramach wszystkich czterech badanych wskaźników. Np. po wyłączeniu cen podlegających kontroli państwa wyniosła 14,0%, wobec 15,7% w marcu; po wyłączeniu cen najbardziej zmiennych 15,3%, wobec 16,0% w marcu; po wyłączeniu cen żywności i energii 12,2%, wobec 12,3% w marcu. Czy oznacza to, że trend spadkowy inflacji bazowej, jak i inflacji CPI, określanej przez GUS się umacnia?
Po pierwsze wyjaśnijmy, co to jest inflacja bazowa. Ona co do zasady określa, jaka byłaby inflacja CPI, biorąca pod uwagę wzrost cen wszystkich towarów i usług, gdyby nie, np. ceny żywności i energii, albo ceny najbardziej zmienne, albo ceny podlegające kontroli państwa. I stąd funkcjonują te cztery wskaźniki. Co do zasady każdy z nich w kolejnych miesiącach i kwartałach raczej pozostanie w tendencji spadkowej, bo inflacja ogółem spada nie ze względu na jeden powód, tylko wskutek wielu powodów. Zatem te mierniki inflacji bazowej powinny stopniowo spadać. Pytanie czy dosyć szybko i czy do takiego poziomu, który nas zadowala? Pamiętajmy, że dla nas normalna inflacja to jest 2,5% (+/- 1%), więc niestety spadek będzie, ale nie za szybki i do tych 2,5% dojdziemy bardziej za dwa-trzy lata, niż pod koniec tego roku.
Obroty towarowe handlu zagranicznego w I kwartale br. wyniosły w cenach bieżących 418,1 mld zł w eksporcie oraz 404,5 mld zł w imporcie. Dodatnie saldo ukształtowało się na poziomie 13,6 mld zł, (rok temu minus 21,3 mld zł). Podobnie dodatnie saldo w dolarach (3,1 mld USD) i euro (2,9 mld euro). Czy dodatnie saldo utrzyma się także w kolejnych miesiącach? Czy Niemcy pozostaną dalej naszym partnerem nr 1 w eksporcie i imporcie, a Chiny – nr 2 w imporcie?
Trudno się spodziewać, żeby wymienione kraje zostały zastąpione. Bo Niemcy to bardzo duża gospodarka, bardzo blisko nas, nasze kraje łączy wiele kontaktów między firmami, działają u nas niemieckie sieci handlowe, one kupują u nas na swoje potrzeby, ale też i na potrzeby Niemców. Zatem jest wiele czynników, które powodują, że dochodzi do dużej intensyfikacji polsko-niemieckiej wymiany handlowej. Nic więc dziwnego, że obecnie nasz eksport do Niemiec to wciąż ponad 28% całego polskiego eksportu, a przy tym 20% całego importu przypada na import od naszego zachodniego sąsiada. To wobec tego jest najważniejszy kraj w naszej zagranicznej wymianie handlowej, choć z biegiem lat jego znaczenie staje się nie aż tak dominujące, jak w latach wcześniejszych. Gdyby zajrzeć do danych historycznych, to przed wojną na wymianę handlową z Niemcami przypadało ponad 40% całych obrotów zagranicznych, więc byliśmy od nich uzależnieni w bardzo mocnym stopniu. Obecnie, choć to przecież bardzo duża współpraca i mocno dominująca, ale jednak w znacząco mniejszym stopniu niż kiedyś.
Jak się zmienia wymiana handlowa z Chinami?
Chiny, w sposób naturalny, to dostawca dla niemal wszystkich krajów świata wszelkich dóbr przemysłowych. Tak naprawdę wszystkie kraje w wymianie z nimi mają bardzo duży deficyt, bo oni wysyłają towary. Polski eksport w stosunku do importu z Chin jest 14-krotnie mniejszy. Widać więc, że w wymianie handlowej dominuje import. A przy tym trudno się tam eksportuje, bo Chiny przez długi czas mogły blokować dostęp towarów z zagranicy na swój rynek i stąd ta dysproporcja. Oni się wciąż bardzo bronią przed towarami z zewnątrz. Głównie nastawiają się na to, żeby importować surowiec, a sprzedawać gotowy towar. I okazuje się, że 1/3 naszego eksportu do Chin, który jest relatywnie niewielki przypada na miedź w sztabach. A więc jesteśmy dla nich zapleczem surowcowym. Myślę więc, że przez dłuższy czas państwa - liderzy w naszej wymianie handlowej się nie zmienią.
Jak się zmienia struktura naszego handlu zagranicznego? Jakich towarów i usług nie importujemy/eksportujemy? Które weszły na ich miejsce?
Zmiany oczywiście zachodzą. Np. przecież jeszcze całkiem niedawno Rosja była na 3. pozycji, jeśli chodzi o nasz import. A w tej chwili praktycznie wypadła w zestawieniu krajów od których importujemy towary i usługi, bo zrezygnowaliśmy z importu ich węglowodorów. Za to na liście największych importerów pojawiła się Arabia Saudyjska, gdzieś na 8. miejscu. Przy okazji warto przyjrzeć się znaczeniu bilansu handlowego. Otóż nie jestem zwolennikiem patrzenia na bilans jako całość, bardziej wolę patrzeć, co się dzieje z eksportem i jak rośnie. Bo bilans nie do końca pokazuje co się dzieje w naszej wymianie handlowej z zagranicą. I nie zawsze jest tak, że gdy bilans jest pozytywny (przeważa wielkość eksportu nad importem), to dobrze, a jak jest negatywny - to źle. Sporo bowiem zależy od tego, co się dzieje w imporcie. Czasami jest tak, że w danym momencie firmy dojdą do wniosku, że nie muszą inwestować, wobec tego nie będą odtwarzać zapasów tych towarów, które są potrzebne do produkcji. Import wtedy spada, a bilans handlu zagranicznego jest dodatni. Albo dzieje się na odwrót: firmy w jakimś momencie dochodzą do wniosku, że jeszcze co prawda nie produkują dużo, ale ponieważ mają dużo zamówień na okres za pół roku, zaczynają kupować surowce, komponenty, materiały, dokupują maszyny, bo jeszcze mają za małe moce produkcyjne – wówczas import się zwiększa. Wtedy okazuje się, że bilans handlowy jest ujemny. Wobec tego sam bilans handlu zagranicznego nie jest najważniejszy - trzeba patrzeć oddzielnie na to, co się dzieje z eksportem i importem.
Według wyliczeń jednej z firm doradczych (HREIT) trzyosobowa rodzina, z dwoma średnimi krajowymi pensjami na zakup mieszkania znowu może pożyczyć od banków na zakup mieszkania ponad 600 tys. zł – o 55% więcej, niż w lipcu 2022 r., czyli w najgorszym momencie ub. roku, kiedy mogła pożyczyć od banku zaledwie 396 tys. zł. Jak ten fakt przełoży się na popyt na kredyty hipoteczne? Czy ceny - zwłaszcza nowych mieszkań - poszybują w górę?
Z jednej strony to dobrze, że mamy lepszą zdolność kredytową, a z drugiej strony to nie do końca musi się przełożyć na to, że będziemy kupowali więcej, albo większych mieszkań. Tu nastąpią pewne dopasowania, zwłaszcza, że czasami bywa tak, że u poszczególnych deweloperów koszt wytwarzania mieszkań rośnie, ceny gruntów, materiałów, także rosną. Tu w grę wchodzi więc niekoniecznie pazerność deweloperów, czy firm, które wytwarzają materiały budowlane. Trzeba bowiem brać pod uwagę, że oni wszyscy gdzieś muszą się znaleźć z kosztami, pomiędzy tym, co klienci mogą kupić, a tym, co oni są w stanie wytworzyć. Tak więc w obecnej sytuacji może dojść do jakiegoś zwiększenia popytu na kredyty. A jednocześnie zwiększenie zdolności kredytowej potencjalnych kredytobiorców oznacza, że obsługa ich kredytów będzie łatwiejsza. W tej chwili wszyscy się nastawiają, że długoterminowo stopy procentowe mogą znaleźć się w trendzie spadkowym, a przecież przez jakiś czas nie było wiadomo, czy będą w takim trendzie. Dodajmy do tego fakt, że te kwoty do wyliczania zdolności kredytowej, były wcześniej relatywnie małe - one rosną w miarę jak rośnie nominał otrzymywanych pensji. Bo inna wielkość średniej pensji była wyliczana jeszcze 2-3 kwartały temu, a inna wyliczana jest teraz. Gdy pensje średnio rosną, zdolność kredytowa także staje się wyższa.