Piekarz: Na dziś można już mówić, że kryzys pokonaliśmy

Do tej pory stopy procentowe były utrzymywane na poziomie bliskim zeru, ponieważ rząd wychodził z założenia, że trzeba za wszelką cenę chronić, pobudzać i ratować PKB, a z inflacją jakoś będziemy żyć. Tyle tylko, że w obecnym momencie inflacja przestała być tylko problemem ekonomicznym - staje się bowiem problemem społecznym.

Z dr Dawidem Piekarzem, wiceprezesem Instytutu Staszica, rozmawia Maciej Pawlak

Inflacja według szybkiego szacunku GUS w sierpniu br. w porównaniu z sierpniem ub. roku wzrosła o 5,4%, a w stosunku do lipca br. wzrosła o 0,2%. Czy w kolejnych miesiącach dalej będzie się zwiększać - w kierunku 6%, czy zatrzyma się w okolicach 5%?
Jest kilka powodów rosnącej inflacji. Jednym z nich jest przekazywanie do gospodarki w ostatnim roku przez państwo ogromnego strumienia pieniędzy w ramach kolejnych Tarcz anty-covidowych. Można przy tym założyć, że to już się prawie zakończyło. Gdy dobrniemy do czwartej fali pandemii można się raczej spodziewać, że nie będzie już aż takiego wzrostu podaży pieniądza w gospodarce. Natomiast drugim czynnikiem inflacjogennym są ceny energii i paliw. W tym przypadku wiele od polskiego rządu nie zależy. Mamy do czynienia z drożejąca ropą naftową, drogim dolarem - są to elementy, które w sposób znaczący windują wzrost inflacji. A jednocześnie w krótkim czasie doszło do kilkudziesięcioprocentowego wzrostu ceny praw do emisji CO2. A przecież za pasem sezon grzewczy. Za chwilę może się więc okazać, że ceny energii elektrycznej i cieplnej będą musiały poszybować w górę. Jest to w tym momencie być może główny element dużej niepewności co do dalszego rozwoju inflacji. Przy tym wcale nie byłbym pewien, że najgorsze co do dalszego rozwoju inflacji jest już za nami.

Dlaczego?
Może się okazać, że końcówka roku może nas jeszcze niemiło zaskoczyć z powodu znaczącego wzrostu cen energii wskutek dalszego wzrostu ceny praw do emisji CO2. Choć nie jest to oczywiście przesądzone.

Jaki wpływ na powstrzymanie wzrostu inflacji miałoby wcześniejsze- już w br. podwyższenie przez NBP stóp procentowych? Jakie jest prawdopodobieństwo takiego scenariusza?
W tej chwili nie wiemy czy NBP uzna, że inflacja poszła zbyt daleko i w związku z tym zacznie z nią walczyć. A przecież obecna polityka władz nastawiona jest na wzrost PKB kosztem inflacji.

A zatem podwyżek stóp procentowych raczej w tym roku nie będzie?
Tego nie wiadomo. Do tej pory były one utrzymywane na poziomie bliskim zeru, ponieważ rząd wychodził z założenia, że trzeba za wszelką cenę chronić, pobudzać i ratować PKB, a z inflacją jakoś będziemy żyć. Tyle tylko, że w obecnym momencie inflacja przestała być tylko problemem ekonomicznym - staje się bowiem problemem społecznym. W coraz większym stopniu zaczyna bowiem oddziaływać na zwykłych obywateli, na ich odbieranie gospodarki. Przeciętny Polak nie czuje bezpośrednio czy w Polsce następuje duży czy mały wzrost PKB. Choć odczuwa łatwość w otrzymaniu pracy, czy rosnące zarobki. Jednak obecnie inflacja wzrosła do takiego poziomu, że zaczynamy ją odczuwać w portfelach. Wobec tego faktycznie nie wiemy czy rząd nie będzie próbował jakoś wyjść z tego przechyłu i nie zacznie walczyć z inflacją. Bowiem obecnie mamy coś za coś.

To znaczy?
To są dwie strony tej samej monety. Obserwujemy bardzo silny przechył w stronę PKB kosztem wzrostu inflacji. I trzeba by się zastanowić czy nie jest to już za duży przechył i czy już za chwilę nie zacznie się wyrównywanie obu stron tej monety.

GUS poinformował także o wielkości inflacji w II kwartale br. w poszczególnych województwach (w całym kraju na poziomie 4,5%). Była ona wówczas najniższa w woj. podkarpackim (4,0%), a najwyższa - w woj. małopolskim (5,6%). Z czego mogła wyniknąć tak duża różnica?
Można odnieść wrażenie, że na polską gospodarkę w okresie pandemii szczególnie pozytywny wpływ wywiera produkcja przemysłu, a także konsumpcja wewnętrzna. Im bardziej dane województwo jest uprzemysłowione, w tym nastawione na eksport wytwarzanych dóbr, tym wskaźnik inflacji jest wyższy. Siłą rzeczy województwa: podkarpackie, lubelskie czy podlaskie - wytwarzane tam PKB jest relatywnie mniejsze. Są to poza tym regiony bardziej rolnicze, o niższej sile nabywczej.

O 11,1% wzrósł PKB w II kwartale br. w stosunku do II kwartału ub.r. Czy można już mówić o pokonaniu kryzysu pandemicznego przez polską gospodarkę? Czy na koniec 2021 r. przekroczymy poziom PKB z końca 2019 r.?
Myślę, że faktycznie na dziś można już mówić, że kryzys pokonaliśmy. Trzeba się jednak zastanowić, co będzie dalej. Wbrew pozorom nie jest to problem ekonomiczny, ale bardziej epidemiologiczny. Bowiem jeśli się okaże, że np. od października będzie lockdown, czy też, że lockdown wprowadzą kraje zachodnioeuropejskie (pamiętajmy, że nasza gospodarka zawdzięcza swoją obecną relatywnie mocną pozycję m.in. dzięki naszym powiązaniom z gospodarkami krajów UE; środki pomocowe rządu Niemiec pobudzają także naszą produkcję i usługi, wszędzie tam, gdzie polskie firmy pełnią funkcje podwykonawców wobec zleceniodawców z Niemiec, a także innych krajów UE) nasza sytuacja się pogorszy i będziemy wchodzić w okres stagnacji. Jednak gdy nie dojdzie do takiego czarnego scenariusza może się faktycznie okazać, że prześcigamy rok 2019.

Z jednej strony media informują o drastycznych podwyżkach cen mieszkań w ostatnich miesiącach, szczególnie w dużych miastach, gdzie średnia cena lokalu przekracza 10 tys. zł/mkw. Natomiast GUS poinformował, że w II kwartale br. średnia cena 1 mkw. mieszkania wyniosła 5112 zł, podczas gdy w II kw. ub.r. - 5000 zł - wzrost cen wyniósł więc zaledwie nieco ponad 2%. Z czego wynika tak duża rozbieżność?
Faktycznie w stolicy i głównych miastach naszego kraju doszło do straszliwej galopady cen na tym rynku, natomiast na rynkach oddalonych od wielkich metropolii, te ceny rosną w mniejszym stopniu. Tymczasem media patrzą na rynek mieszkaniowy głównie z punktu widzenia wielkich miast. Mamy także do czynienia ze wzrostem cen materiałów budowlanych. W miejscach, w których trwa ofensywa inwestycyjna na rynku mieszkaniowym (a więc w dużych miastach) deweloperzy i firmy budowlane przenoszą te podwyżki cenowe na ostateczną cenę mieszkania, którą płaci jego nabywca. A per saldo statystycznie wszystko to uwzględniane jest w średniej cenie „M” z całej Polski. Te ok. 5 tys. zł/mkw. to jest przecież średnia cena zarówno luksusowego osiedla deweloperskiego w Warszawie, jaki i np. domu budowanego własnym sumptem na Podkarpaciu. Ponadto musimy pamiętać, że ceny mieszkań napędza inflacja. A więc ludzie z oszczędnościami wycofują je z lokat i inwestują w mieszkania. Głównie w tych rejonach, gdzie jest wyższa siła nabywcza - a więc w głównych metropoliach. A tam, gdzie ludzie nie mają tej nadpłynności – nie dochodzi do jakiegoś istotnego wzrostu cen mieszkań.

Jakie znaczenie dla polskiej energetyki będzie miała zapowiedź budowy elektrowni atomowej w Pątnowie w oparciu o małe reaktory przez Zygmunta Solorza i Michała Sołowowa?
Najważniejsze, że okazuje się, że biznes prywatny będzie inwestować w atom. W ostatnich latach mamy do czynienia z dużym skokiem technologicznym. Ktoś wpadł na pomysł - moim zdaniem sensowny - że skoro prywatnego kapitału nie jest specjalnie stać na duży atom, to warto zainwestować w tzw. małe reaktory modułowe (SMR) i stworzyć z nich średniej wielkości elektrownię. Moim zdaniem to dobrze, że po ponad 40 latach niemożności zbudowania elektrowni jądrowej ktoś wreszcie zapowiedział, że taki obiekt zrealizuje. I w dodatku siłami prywatnego kapitału. Ponadto jeden ze wspólników tego przedsięwzięcia (Michał Sołowow) chce sprowadzić technologię do budowy reaktorów z USA, a drugi (Solorz) jest właścicielem trzech kopalń węgla brunatnego i elektrowni w ramach PAK (Pątnów - Adamów - Konin). I jako właściciel dostrzega, jak bardzo traci finansowo wskutek wzrostu cen za prawa emisji CO2. W związku z tym w jego przypadku inwestycja w atom stanowi klasyczną, biznesową ucieczkę do przodu. Dzięki temu bowiem dla elektrowni, która za 10-15 lat byłaby do zamknięcia, pojawiła się szansa na drugie życie. Ponadto Polska ma problem z Unią Europejską w odniesieniu do energetyki atomowej.

A konkretnie?
Bruksela niespecjalnie przychylnie patrzy na tę branżę energetyki - w odróżnieniu od OZE. A w tym przypadku dwóch prywatnych biznesmenów nie musi się oglądać na UE. Wykładają na tę inwestycję własne pieniądze. W dodatku reaktory SMR są dużo tańsze od klasycznych -  rdzeniowych, przy tym skalowalne. A zatem można dzięki nim wznieść obiekt stosunkowo mały i - w zależności od zapotrzebowania - dostawiać kolejne moduły. Zwrócę uwagę także na barierę psychologiczną, która występuje. Z jednej strony społeczeństwo polskie słyszy, że w innych krajach UE występuje niechęć wobec atomu, wobec czego po co budować taką elektrownię? Ale z drugiej strony - zgrzyta zębami, bo ceny energii wciąż rosną. Wobec tego projekt Solorza i Sołowowa ma znacznie nie tylko ekonomiczne, ale też sporo zmienia w sferze świadomości społecznej. A ponadto dużo łatwiej będzie pokonać dotychczasową niemożność atomową, bowiem do tej pory w grę wchodziła inna technologia. A SMR - to reaktory bardziej bezpieczne i łatwiejsze - w porównaniu z rdzeniowymi - do ewentualnego zwiększania mocy produkcyjnych elektrowni. W dodatku projekt Solorza i Sołowowa byłby kolejną tego typu inwestycją z użyciem SMR, po zapowiedzianej w czerwcu przez PKN Orlen i Synthos - niezależnie od tego na ile wypalą plany rządu wybudowania „dużej” elektrowni atomowej w Polsce.

Źródło

Skomentuj artykuł: