Potrzebujemy utrzymania przy życiu bardzo dużej grupy firm obecnie na skraju zapaści

Z Piotrem Soroczyńskim, głównym ekonomistą Krajowej Izby Gospodarczej rozmawia Maciej Pawlak.

Jakiej wielkości deficyt spowodują w br. zwiększone w związku z koronawirusem wydatki budżetowe i mniejsze od zakładanych dochody wskutek niższego wzrostu gospodarczego?
Wydatki związane z walką ze skutkami koronawirusa mogą powiększać deficyt o kilkadziesiąt miliardów zł. Zmiany związane z mniejszymi przychodami niż oczekiwano mogą być dosyć poważne. Zmniejszą podstawowe dochody budżetu, czyli podatki pośrednie, takie jak VAT czy akcyza. Ale będzie to również widoczne w procentowych spadkach w podatkach dochodowych, zwłaszcza w CIT. Mówiąc o tych dodatkowych wydatkach trzeba do nich włączyć te wynikające ze zwiększonych potrzeb w zakresie ochrony zdrowia – potrzebami szpitali i innymi związanymi z ograniczaniem zakresu epidemii. Wydaje się, że będą to jednak stosunkowo niewielkie koszty z tymi, które powinny być poniesione, by podtrzymać bazę podatkową w kolejnych latach. 

Co to znaczy?
Bardzo potrzebujemy utrzymania przy życiu bardzo dużej grupy firm, które obecnie znajdują się praktycznie na skraju zapaści i nie są w stanie podejmować jakiejkolwiek działalności. Potrzebujemy więc zrobić wszystko, by przetrwały i mogły dawać miejsca pracy i przynosić przychody podatkowe w kolejnych latach. Więc, żeby tak się stało będą potrzebne bardzo duże wydatki. 

Do jakiego poziomu może się zmniejszyć wzrost PKB w br.? Minister Emilewicz szacuje, że nawet o ponad 1 pkt. procentowy w stosunku do tego w uchwalonym budżecie (3,7 proc.) – do ok. 2,5 proc.
Myślę, że możemy w tym momencie tylko „strzelać” jeśli chodzi o tego typu prognozy, a wielkość podana przez Panią Minister może być trochę niedoszacowana. Ocenia ona bowiem sytuację przede wszystkim przez pryzmat tego, co się dzieje w polskiej gospodarce, tego co się u nas może dziać z popytem, tego, co się dzieje z procesami inwestycyjnymi, które trzeba będzie dokończyć. Natomiast jej szacunki zapewne nie obejmują tego, co się może wydarzyć w związku z naszymi wpływami związanymi z produkcją eksportową. Pamiętajmy, że Polska jest bardzo silnie związana z gospodarką światową, a obecnie mamy do czynienia z naprawdę bardzo dużymi przesunięciami popytu, z zamykaniem dużych zakładów – nie tylko dlatego, że brakuje im komponentów sprowadzanych z Chin. Ale dlatego, że producenci już obserwują spadki popytu i obawiają się dalszych. Zwłaszcza, jeśli mówimy o dobrach bardziej trwałego użytku dla konsumentów, takich, jak auta, sprzęt AGD czy meble. A konsumenci nie wiedzą, co będzie dalej z koniunkturą, z pracą. Nie wiedzą, jakie będą ich inne potrzeby związane z bytowaniem na co dzień. W związku z tym dokonują głębokich korekt w tym, na co wydają. Widać to już w zamówieniach, w tym w zamówieniach dla naszych producentów, którzy produkują na eksport dobra konsumpcyjne, ale też i zaopatrzeniowe – choćby w branży elektronicznej czy samochodowej. Powtórzę, że nasza gospodarka jest silnie związana ze światową. 

Co z tego wynika?
Spójrzmy choćby na stosunek eksportu do produkcji przemysłowej – jest bardzo wysoki, na poziomie 70 proc. Nasi wytwórcy przemysłowi głównie produkują na eksport, a nie na kraj. Dlatego spodziewana korekta koniunktury w krajach naszych głównych partnerów będzie dla nas na prawdę bardzo dotkliwa. I choć staramy się pocieszyć, mówiąc, że być może będziemy odnajdywali nowe okazje dla nowych klientów, pamiętajmy, że podstawowy biznes będzie się miał bardzo źle.

Czy po rekordowym wzroście inflacji w lutym do poziomu 4,7 proc. inflacja będzie rosła dalej?
Zakładaliśmy, że szczyt inflacji w br. nastąpi w lutym-marcu br. Skoro więc w lutym było 4,7 proc., marzec powinien przynieść podobne wartości. Pamiętajmy jednak, że obecnie sklepy dostosowują się do obecnej sytuacji. Część artykułów żywnościowych poważnie podrożała, bo popyt na nie był bardzo duży. Podstawowym pytaniem jest: czy są to chwilowe niedobory i chwilowe wykorzystywanie takiego stanu przez poszczególne placówki handlowe, czy też jest to związane z tym, że handlowcy widzą, że będzie problem z odnawianiem stanów magazynowych. Np. jest kłopot z rosnącym popytem na świecie, a w związku z tym wykupowana jest za granicą dostępna także dla nas żywność. A może jest też tak, że ze względu na różne procesy, w tym również w związku z zamykaniem kolejnych przetwórczych zakładów pracy, może się okazać, ze podaż żywności będzie mniejsza, w tym nawet na naszym rynku. Część zakładów zachowuje się ostrożnie i dopasowuje się do sytuacji epidemiologicznej. I ewentualnie może w przyszłości robić coś z mocami produkcyjnymi. Zatem o ile nie sprawdzą się takie czarne scenariusze, począwszy od kwietnia inflacja powinna stopniowo spadać. Choć nie będzie to duży spadek, prawdopodobnie gdzieś do ok. 3,5 proc. A w grudniu - gdzieś ok. 3 proc. Tak więc będą jeszcze przez jakiś czas podwyższone ceny żywności, środków czystości czy medykamentów, ale nie będzie wysokich cen w odniesieniu do innych towarów, zwłaszcza usług, bo popyt na nie spadnie. I żeby cokolwiek sprzedać ich producenci będą ceny obniżać. 

A zatem inflacja powinna dalej spadać?
Są jednak dwa nie do końca wiadome czynniki, które mogą wpłynąć na dalszy przebieg inflacji. Chodzi ceny surowców, zwłaszcza energetycznych, czyli ropy, która się wydaje obecnie bardzo tania; wpływałoby to na spadek inflacji, gdyby taka tendencja się utrzymała. Ale z drugiej strony pojawiło się inne ryzyko: pewne osłabienie złotego. Pamiętajmy, że nasza gospodarka jest zależna od importu. Zatem, gdyby to osłabienie naszej waluty byłoby mocniejsze i utrzymało się dłużej, wpływałoby na wzrost inflacji.

Czy w obecnej sytuacji czeka nas duża skala upadłości przedsiębiorstw?
W naszym systemie pomiar tego zjawiska obejmuje głównie duże firmy. A zatem nie wszystkich 2,5 mln przedsiębiorstw tylko tych kilkudziesięciu tys. największych. Jeśli z obecnego corocznego poziomu upadłości takich firm - kilkuset-tysiąca wzrośnie ich liczba do 1,5-2 tysięcy, to byłby istny armagedon. Pytanie tylko, czy upadłość obejmie bardziej te duże czy średnie i małe przedsiębiorstwa. Obecnie najważniejsze, by upadło jak najmniej tych ostatnich. Tyle, że w powszechnie dostępnych statystykach upadłości najmniejszych są odzwierciedlane w niewielkim stopniu. Tak czy inaczej powinniśmy zrobić jak najwięcej dla zachowania firm z sektora MŚP, dlatego, że dają pracę mieszkańcom zwłaszcza w mniejszych ośrodkach, rozproszonych po całym kraju. Warto więc utrzymać istniejący potencjał zwłaszcza w takich miejscowościach, bo jest bardzo dla nich potrzebny.

Źródło

Skomentuj artykuł: