Kaźmierczak dla filarybiznesu.pl: Czterodniowy tydzień pracy to spadek inwestycji w Polsce o 80 proc.

Jeżeli wprowadzimy czterodniowy tydzień pracy, nad czym trwają prace ministerstwa rodziny, pracy i polityki społecznej, to inwestycje zagraniczne spadną u nas o 80%. Wręcz bardzo dużo firm się wyniesie z Polski. Nie tylko zresztą zagranicznych, ale i polskich - powiedział w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców (ZPP).

Maciej Pawlak: „Polski PKB jest 13% wyższy niż przed pandemią, to jest wyjątkowe osiągnięcie” - podkreślił prezes NBP Adam Glapiński na ostatniej konferencji prasowej. Co było głównym motorem napędowym tego wzrostu? Jakie mamy szanse dogonić do końca obecnej dekady pod względem PKB per capita z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej Włochy, Wlk. Brytanię czy Francję?

Cezary Kaźmierczak: Polska znajduje się w stosunkowo dobrej sytuacji gospodarczej. Wiele danych na ten temat jest imponujących. I zapewne większość krajów europejskich byłaby zadowolona z takich wyników. Jedna z tych danych jest jednak zła – była taka za poprzednich rządów, jak i obecnych. Chodzi o poziom inwestycji krajowych. Wynika to głównie z dwóch przyczyn: po pierwsze z braku polskiego kapitału, a po drugie – z wysokiej wyceny ryzyka regulacyjnego u przedsiębiorców. Natomiast nie wiem, czy można byłoby określić, które konkretnie sektory naszej gospodarki szczególnie przyczyniły się do uzyskanego poziomu wzrostu. Choć rzecz jasna są takie sektory w polskiej gospodarce, które bardzo mocno ciągną ją w górę. One są zresztą momentami wręcz pogardzane przez rządzących.

Na przykład?

Transport drogowy. W Polsce mamy 30 mld euro nadwyżki handlowej, ona jest co prawda ujemna w obrocie towarowym, ale eksport usług nadrabia. Przy czym 1/3 z tych 30 mld, tj. 10 mld euro przypada na transport drogowy. Tymczasem ja na temat ludzi, którzy pracują w tej branży, usłyszałem w ministerstwie finansów, że są to „spoceni tirowcy”. Niestety, kolejne polskie rządy dostają jakichś spazmów przy okazji nowo otwieranej fabryki akumulatorów, do której jeszcze dokładają miliony euro. A tych „tirowców”, dzięki którym mamy 1/3 nadwyżki w handlu zagranicznym, „golą”, jak tylko można. To jest dla mnie coś całkowicie niezrozumiałego. Przy czym ja nie mam nic przeciwko fabrykom akumulatorów – tyle, że ich wpływ na gospodarkę jest mikroskopijny.

A właściwie co jest złego z punktu widzenia ministerstwa finansów z tymi „tirowcami”?

Bo są nieinnowacyjni. Tylko, że jak mają oni być innowacyjni? Zaczepić do swoich pojazdów konie? Profesorowi Blikle, gdy jeszcze był właścicielem słynnej cukierni na warszawskim Nowym świecie, odrzucono kiedyś wniosek o jakieś dofinansowanie unijne – także z tego powodu, że jest „nieinnowacyjny”. Bo przecież produkował wyroby tradycyjne. To co – miał może proszek „Ixi” dodawać do pączków?

A jakie mamy szanse dogonić do końca obecnej dekady pod względem PKB per capita z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej Włochy, Wlk. Brytanię czy Francję?

Włochy i Hiszpanię pewnie dogonimy. Co Wielkiej Brytanii – nie wiem. Ale tak czy inaczej to „doganianie” wcześniej bogatszych od nas krajów przeprowadzamy z wielkim sukcesem. Proszę pamiętać, że my, z poziomu niecałych 30 proc. per capita z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej w stosunku do Niemiec w roku 1990, doszliśmy teraz do 70 proc. Ostatnio nawet to doganianie bogatszych przyspieszyło. Może nawet nie dlatego, że to my się mocniej rozwijaliśmy w ostatnich pięciu latach, ale Niemcy rozwijają się dużo wolniej. Co zresztą z drugiej strony wcale nie jest dla Polski takie dobre. Bo jesteśmy bardzo mocno związani z tym krajem w handlu zagranicznym, zwłaszcza w eksporcie. W każdym razie współzależność naszych gospodarek jest duża. Zresztą Niemcy się na tym bardzo „przewieźli”. Bo wcześniej z ich strony plan był ewidentny: dokonania swoistej „kolonizacji” Polski. I z tego właśnie poziomu przerodziło się to jednak w bardzo głęboką współzależność.

Na jakiej zasadzie?

Polska gospodarka miałaby bardzo ciężko bez niemieckiej, ale niemiecka bez polskiej – również.

„Czynnikiem stwarzającym ryzyko wzrostu inflacji jest obecny kształt polityki fiskalnej” - wskazał także prezes Adam Glapiński na ostatniej konferencji prasowej, mając na myśli przede wszystkim 7,3% zaplanowanego przez rząd deficytu budżetowego na 2025 r., co podwyższy poziom zadłużenia do prawie 60%, a więc maksymalnie dopuszczanego przez Brukselę PKB. Jak przyszłoroczny deficyt faktycznie może przełożyć się na przyszłoroczną inflację?

Jeżeli rząd wpuszcza dużo pieniędzy na rynek, to oczywiście ma to wpływ na poziom inflacji. Natomiast Polska dość rygorystycznie się trzymała dozwolonego przez Unię poziomu zadłużenia, bardzo to kontrolowała. Generalnie uważam, że dług publiczny, a zwłaszcza dług nadmierny to absolutne zło. Póki co, trzymamy to w ryzach. Dobrze, że w Polsce obowiązuje konstytucyjny „bat” na nadmierny (tj. w wysokości 60% PKB) dług. I uważam, że sytuacja do tego momentu jest jeszcze OK. Natomiast gdyby wysokość długu publicznego miała jednak przekroczyć owe 60%, to należy bić w dzwony! Zaś co do wpływu tego wskaźnika na inflację, wiadomo, że jeśli dużo pieniędzy znajdzie się na rynku – to zawsze powoduje inflację. Zaś ta ostatnia inflacja, w ostatnich miesiącach rządów PiS, która zakończyła się na początku br. to jednak nie był przecież jakiś jedynie polski przypadek.

Dlaczego?

To było zjawisko popandemiczne, które miało miejsce w całym naszym regionie, nie tylko w Polsce. Nasz kraj nie miał zresztą w stosunku do innych najbardziej rekordowych wskaźników pod tym względem. Polski rząd nie był w każdym razie za nią odpowiedzialny. Mam przy tym nadzieję, że nasz dług publiczny będzie jednak trzymany w ryzach, nie przekroczy tego dopuszczanego poziomu 60%. Są zresztą tacy, którzy uważają, że ten próg to i tak za dużo. Ja z kolei uważam, że to właśnie zadłużeniem trzeba finansować różne cele. Ale jednak do pewnej granicy. Bo z drugiej strony doprowadzić się do sytuacji, w jakiej znalazła się Grecja, czy Włochy – to jest po prostu katastrofa.

Gwałtowny wzrost długu publicznego do niemal 60% PKB w 2025 r. to kluczowe ryzyko dla ratingu Polski – ocenia międzynarodowa agencja ratingowa Fitch. „Wzrost prognoz deficytów wskazuje na wyzwania dla konsolidacji fiskalnej w obliczu presji wydatkowej”. Jak bardzo wskaźnik ten może faktycznie obniżyć ocenę ratingową polskiej gospodarki w oczach międzynarodowych agencji ratingowych? Jakie będzie miało to bezpośrednie znaczenie dla spłaty polskich długów, w tym wysokości odsetek, za granicą?

Do jakiego poziomu może obniżyć to ratingi naszego kraju – tego nie wiem. Natomiast jeżeli faktycznie nasz dług przekroczy te 60%, to na pewno będzie problem: na pewno te ratingi spadną i na pewno pieniądze dla Polski do pożyczenia za granicą będą droższe. Polska będzie miała większe potrzeby pożyczkowe, a będzie to nas drożej kosztowało, ze względu na relatywnie wysokie odsetki od pożyczek.

Wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych (BIZ) w Polsce w 2023 r. wyniosła 28,7 mld dol. i była niższa o prawie 9% niż w 2022 r., wynoszącej 31,5 mld dol. - wynika z zaprezentowanego na Forum Ekonomicznym w Karpaczu raportu SGH. Dlaczego? Czy w br. i w kolejnych latach BIZ będą rosły?

Jeżeli wprowadzimy czterodniowy tydzień pracy, nad czym trwają prace ministerstwa rodziny, pracy i polityki społecznej, to inwestycje zagraniczne spadną u nas o 80%. Wręcz bardzo dużo firm się wyniesie z Polski. Nie tylko zresztą zagranicznych, ale i polskich. Osobiście nie przykładałbym zresztą do tego spadku BIZ jakiejś wielkiej wagi. Mieliśmy bardzo dużo tych BIZ w ostatnich latach, kiedy naprawdę bardzo rosły. A to, że w jednym roku spadły o prawie 9% - tragedii nie ma. Oczywiście, gdyby okazało się, że z roku na rok przez kilka kolejnych lat będzie ich coraz mniej, to stanowiłoby jakiś sygnał ostrzegawczy, ale póki co nie widzę w tej dziedzinie jakichś czarnych scenariuszy. Generalnie, w mojej ocenie, przez co najmniej trzy najbliższe lata nic dramatycznie złego w polskiej gospodarce nie powinno się wydarzyć.
 

Źródło

Skomentuj artykuł: