Bartkiewicz: Wpływ COVID-19 na nastroje społeczne jest oczywisty

Eksport wzbił się w górę bardzo szybko - już we wrześniu czy też październiku ub.r. odnotował w wartościach bezwzględnych swoje historyczne maksima - efekty pandemii okazały się na szczęście w tej dziedzinie handlu zagranicznego krótkotrwałe. Można wręcz powiedzieć, że Polska skorzystała na zmianach, jakie zaszły w ub. roku w wyniku pandemii - z Piotrem Bartkiewiczem, ekonomistą Pekao SA, rozmawia Maciej Pawlak.

Wg danych GUS wynagrodzenie w firmach zatrudniających powyżej 9. pracowników, w lipcu br., w porównaniu z lipcem ub.r., wzrosło o 8,7%, tj. do poziomu ponad 5850 zł miesięcznie. Nieco mniejszy okazał się wzrost płac w pierwszych siedmiu miesiącach br. w porównaniu z ub.r. - o 8,1%. Oznacza to, że płace rosną powyżej poziomu inflacji. Jakie jest prawdopodobieństwo, że w kolejnych miesiącach ten trend się utrzyma?
Takie prawdopodobieństwo oceniam jako wysokie. Rzecz jasna stanie się tak, o ile nie będziemy mieć do czynienia w nadchodzących miesiącach z lockdownami w poszczególnych branżach, gdyby sytuacja epidemiczna znacząco się pogarszała. Dane te stanowią jednocześnie efekt niskiej bazy, tj. są spowodowane ubiegłorocznym koronakryzysem. Przy czym proszę pamiętać, że jeszcze dwa-trzy miesiące temu analogiczne dane dotyczące zwiększania się wysokości płac liczonego rok do roku pokazywały na ich wzrost o ok. 10%. To znaczy, że w obecnym kwartale ten wzrost osłabł. Oceniam, że prawdopodobnie nominalny wzrost płac ustabilizuje się na poziomie ok. 6-7% r/r, co będzie wartością wyższą od inflacji o 1-2 punkty procentowe. Myślę, że te 2 pkt procentowe to nasza realna przyszłość w tym obszarze w nadchodzących miesiącach, do wiosny przyszłego roku, jeśli nie dłużej. Oznacza to moim zdaniem, że jest niskie prawdopodobieństwo, że pojawi się ujemny wzrost płacy realnej. Z drugiej strony ten obecny, realny wzrost 1-2% jest wyraźnie niższy od wartości notowanych jeszcze w 2017-2018 r. Ten wzrost płac jednak wyhamował w ostatnim czasie. 

GUS podał także ostatnie wyniki dotyczące wskaźnika indywidualnej koniunktury konsumenckiej, który w sierpniu wciąż odnotowuje wartości ujemne (-14,6), choć był nieco niższy (o 1,1 pkt. proc.) niż w lipcu, ale w porównaniu z sierpniem ub.r. był wyższy zaledwie o 0,6 p.p. Dlaczego tak się dzieje? Co powinno go poprawić w kolejnych miesiącach?
Do końca nie wiemy, dlaczego nastroje konsumenckie są tak pesymistyczne. Choć można by wskazać kilka hipotez dla wyjaśnienia tego zjawiska. O jednej już mówiliśmy: wzrost płac realnych jest dużo niższy niż w czasach przedpandemicznych. Skoro średnio płace rosną realnie o 2%, a nie o 5%, jak to miało miejsce wcześniej, wielu ludzi postrzega to jako wręcz spadek swoich dochodów. To także wynik indywidualnie źle postrzeganej relatywnie wysokiej, 5-proc. inflacji, która zagląda do portfeli. To z pewnością przekłada się na pogorszenie nastrojów społecznych. Rynek pracy nie unormował się jeszcze w porównaniu z czasami sprzed pandemii, nie wszyscy, którzy wskutek lockdownów stracili pracę, ją odzyskali, lub ponownie znaleźli. To także przekłada się negatywnie na poziom nastrojów konsumenckich. Ponadto odsetek osób deklarujących, że mogą znaleźć pracę bez większych problemów okazuje się obecnie się niższy niż w 2018 czy 2019 r. Oznacza to, że jakość rynku pracy, mimo relatywnie niskiego poziomu bezrobocia, się relatywnie pogorszyła. 

A wpływ samej pandemii na nastroje konsumenckie?
Właśnie. Przecież wciąż z niej nie wyszliśmy. Co prawda odsetek osób w naszym kraju, które martwią się o swoje zdrowie czy zdrowie bliskich jest relatywnie niski, biorąc pod uwagę wyniki badań zbierane na ten temat od marca ub. roku, tj. od początku pandemii, ale i tak nie jest zerowy. A więc ludzie wciąż są jednak niepewni jutra, a wpływ COVID-19 na nastroje społeczne jest oczywisty.

W I półroczu br. eksport wzrósł 27,4% r/r, a import w tym samym czasie - o 28,3%. Czy biorąc od uwagę efekt niskiej bazy z ub. roku - handel zagraniczny rozwija się w dobrym tempie?
Nasz handel zagraniczny, który radzi sobie generalnie całkiem dobrze na tle całej gospodarki, także odczuł skutki pandemii, zwłaszcza na jej początku, w marcu-kwietniu ub.r., kiedy kolejne kraje zamykały swoje granice i wskutek tego utrudniony był dostęp choćby do portów morskich. Na szczęście bardzo szybko nastąpiło odbicie w górę. Odnotowujemy z miesiąca na miesiąc bardzo wysokie dynamiki wzrostu. Eksport wzbił się w górę bardzo szybko - już we wrześniu czy też październiku ub.r. odnotował w wartościach bezwzględnych swoje historyczne maksima - efekty pandemii okazały się na szczęście w tej dziedzinie handlu zagranicznego krótkotrwałe. Można wręcz powiedzieć, że Polska skorzystała na zmianach, jakie zaszły w ub. roku w wyniku pandemii i zwiększyła swój udział w światowych obrotach handlowych. 

Jak to konkretnie wyglądało?
Popyt na świecie przesunął się wówczas w kierunku towarów i dóbr, które produkujemy w naszym kraju: artykułów gospodarstwa domowego czy paneli. I to się na szczęście dla nas utrzymało. Należy przy tym odnotować, że w naszych obrotach handlowych prawdopodobnie w najbliższych miesiącach będzie spadać wielkość nadwyżki eksportu nad importem. Rośnie i nadal będzie rósł u nas poziom inwestycji, co oznacza wzrost roli transportu, a to z kolei wymaga sprowadzania z zagranicy zwiększonej ilości paliw. Tymczasem ropa naftowa drożeje, co przekłada się m.in. na wzrost cen importowanych towarów i usług. A w rezultacie na wartość samego importu.

PKB w II kwartale br., wg danych GUS, wzrósł o 10,9% w porównaniu z II kw. ub.r. Z kolei w II kw. 2020 r. PKB spadł w stosunku do 2019 r. - w wyniku pandemii koronawirusa - o 8,3%. Czy ten prawie 11-proc. wzrost w br. wystarczy, by w całym bieżącym roku PKB zwiększył się na tyle, by zniwelować ubiegłoroczne straty?
W pewnym sensie już odrobiliśmy ubiegłoroczne straty. Ten niemal 11-proc. wzrost w II kwartale okazał się najwyższy w historii. Polska jest jednym z kilku krajów w Europie, obok krajów bałtyckich, które w tym sensie koronawirus „oszczędził”. Gdybyśmy rozrysowali sobie trajektorię wzrostu naszej gospodarki w ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat okazałoby się, że była ona dość prosta. Było to wynikiem faktu, że wzrastała liczba Polaków, którzy pracowali coraz więcej i wytwarzali przy tym wciąż rosnącą liczbę dóbr o coraz wyższej wartości. Jest to konsekwencją dużej ilości realizowanych przez ten czas inwestycji, w tym tych z udziałem środków unijnych. I ta tendencja się nie zatrzymała, choć w ub. roku przyhamowała. Mamy jednak duże szanse, by do takiego corocznego, systematycznego i nie malejącego wzrostu PKB powrócić. 

Kiedy?
Pewnie nie nastąpi to jeszcze ani w tym, ani nawet w przyszłym roku. Mamy tu jeszcze pewną luką do zasypania. Natomiast są spore szanse, że powrót do tej wysokiej dynamiki corocznego wzrostu naszego PKB nastąpi w nieodległym czasie. Nie sądzę, także, by ta nieco mniejsza dynamika wzrostu miała się przełożyć na sytuację przeciętnego Polaka: a więc na wyraźne zmniejszenie się liczby dóbr czy usług, na które go stać i w związku z tym na zmniejszenie się wielkości ich konsumpcji. Tego sobie w każdym razie życzmy. Byłoby bowiem źle, gdyby do takiego negatywnego scenariusza miało faktycznie dojść. A takie przecież były konsekwencje kryzysu z 2007-2008 r. w wielu światowych gospodarkach. Nie było to jakąś ciekawostką, czy statystycznym artefaktem. Miało to przecież realne przełożenie na ówczesne nastroje społeczne czy rynek pracy.

Źródło

Skomentuj artykuł: