Jak tylko uda się zapanować nad pandemią - niekoniecznie likwidując ją całkowicie, bo to zajmie trochę czasu - na tyle, że nie będzie już konieczne nakładanie tych najbardziej dotkliwych ekonomicznie restrykcji, powinniśmy wejść na ścieżkę szybkiego wzrostu PKB: w okolicy 5% rocznie. Z Piotrem Bujakiem, głównym ekonomistą PKO Banku Polskiego, rozmawia Maciej Pawlak.
Takie instytucje, jak Bank Światowy, agencja ratingowa S&P i BGK, obniżyły swoje prognozy dotyczące wzrostu PKP Polski w tym roku o ok. 0,2-0,5 pkt. procentowych do poziomu, odpowiednio: 3,3%, 3,4% i 4,4%. Co okaże się kluczowe, dla ostatecznej wielkości tegorocznego wzrostu PKB? O ile wzrośnie polski PKB w 2022 roku?
Nasi eksperci także obniżyli prognozy polskiego PKB - także w podobnym przedziale: o 0,4 pp. Przy czym nasza prognoza była wyższa: obecnie, po jej skorygowaniu, uważamy, że wzrost PKB wyniesie 4,7%. Odzwierciedla to niewielkie dostosowanie prognoz przede wszystkim do sytuacji w I i II kwartałach br. - ze względu na trzecią falę pandemii, która okazała się większa niż wcześniej zakładano. Uwzględniamy więc w naszej prognozie efekty ekonomiczne obecnej fali, ale jednocześnie jesteśmy bardziej optymistyczni niż wcześniej w odniesieniu do średniego trendu w kolejnych miesiącach. Podwyższyliśmy bowiem prognozę wzrostu PKB na 2022 rok: z 4,0 do 4,7%. To się wiąże z dużą odpornością polskiej gospodarki na pandemię, skutecznością wdrażanych mechanizmów antykryzysowych, chroniących sektor przedsiębiorstw, czy rynek pracy. Do tego doszło do poprawy perspektyw światowej gospodarki. Rewizji w górę swoich prognoz na ten temat, dokonały ostatnio też takie instytucje, jak OECD czy chiński bank centralny (także wobec gospodarki amerykańskiej). I Polska powinna na tym korzystać w kolejnych kwartałach od drugiej połowy br.
Na jakiej zasadzie?
Tak się dzieje wskutek tego, że dobrze przetrwaliśmy pandemię oraz z powodu naszej naturalnej konkurencyjności, efektywności, elastyczności polskich przedsiębiorstw, a także poprawy perspektyw dla światowej gospodarki. Wobec tego od lata powinniśmy zacząć rozwijać się szybciej niż dotąd można było oczekiwać. Generalnie scenariusz się nie zmienia. Jak tylko uda się zapanować nad pandemią - niekoniecznie likwidując ją całkowicie, bo to zajmie trochę czasu - na tyle, że nie będzie już konieczne nakładanie tych najbardziej dotkliwych ekonomicznie restrykcji, powinniśmy wejść na ścieżkę szybkiego wzrostu PKB: w okolicy 5% rocznie. Stąd nasza prognoza: 4,7% wzrostu w tym roku, 4,7% w przyszłym i 5,0% - w 2023.
Inflacja, według GUS, urosła w marcu br. do poziomu 3,2% z 2,2% w lutym. Czy w kolejnych miesiącach będzie dalej rosła? Czy np. w maju może osiągnąć 4%? Z czego ten wzrost wynika?
Co do maja - nie jest przesądzone, że będzie to 4%. Ale oczywiście może się tak zdarzyć. Np. gdyby dalej rosły ceny żywności i ropy naftowej na światowych rynkach - to takiego scenariusza nie da się wykluczyć. I tego, że może nawet wówczas przewyższyć 4%. Generalnie eksperci PKO BP spodziewają się, że inflacja będzie rosła w dalszej części tego roku. Oraz tego, że znajdzie się powyżej górnej granicy tzw. celu inflacyjnego Rady Polityki Pieniężnej (maks. 3,5%). Jest to po części efekt czynników zewnętrznych - takich jak wspomniana podnosząca się dynamika cen paliw i żywności (po wcześniejszym spadku), trochę - także niskiej bazy z ub. roku. Stajemy się także w pewnym sensie ofiarą własnego sukcesu.
Co to znaczy?
Chodzi nie tylko o to, że nasza gospodarka przetrwała pandemię, zwłaszcza odnosi się to do rynku pracy. Najniższa w Polsce stopa bezrobocia w całej Unii Europejskiej przekłada się m.in. na to, że płace rosną w Polsce dość mocno - o ok. 5%. A to oznacza, że firmy, które odczuwają wzrost kosztów poprzez wzrost cen surowców oraz rozmaitych materiałów i półfabrykatów na światowych rynkach, są w stanie przenosić te rosnące koszty na konsumentów poprzez podnoszenie cen konsumpcyjnych. Wobec tego połączenie relatywnie dobrej sytuacji finansowej konsumentów, za czym stoi relatywnie dobra sytuacja na rynku pracy oraz presja kosztowa, powoduje, że inflacja rośnie. Biorąc pod uwagę dobre perspektywy naszej gospodarki na kolejne dwa-trzy lata, a więc także dobre perspektywy rynku pracy i perspektywę przyspieszenia poziomu płac, trzeba się liczyć z tym, że inflacja pozostanie na umiarkowanie podwyższonym poziomie w okolicy 4%.
Zarówno dług publiczny Polski, jak i deficyt instytucji rządowych i samorządowych istotnie wzrosły w ub. roku w stosunku do 2019 (dług: z 45,6% do 57,5% w ub.r.). Stało się tak przede wszystkim wskutek oczywistego znaczącego ubiegłorocznego wzrostu wydatków państwa na sfinansowanie pomocy („Tarcze”) dla przedsiębiorców i pracowników z powodu lockdownu. Czy tegoroczne kolejne wydatki z tego tytułu okażą się na tyle duże, że spowodują kolejny wzrost długu i deficytu?
Ogłoszone wyniki fiskalne za 2020 rok dotyczące długu publicznego i deficytu w relacji do PKB są moim zdaniem zaskakująco dobre. W nawet najbardziej pesymistycznych scenariuszach nikt nie zakładał tak dobrych rezultatów. To pokazuje, że działania fiskalne władz w Polsce okazały się skuteczne. Pozwoliły bowiem uzyskać całkiem dobre wyniki gospodarki, płytszy poziom recesji niż w większości krajów unijnych. A ponadto koszt tych działań mierzonych tymi parametrami fiskalnymi okazał się relatywnie niewielki. Stanowi to kolejny, istotny dowód na to, że okazało się, że strategia w polityce gospodarczej i fiskalnej walki ze skutkami pandemii w Polsce była właściwa.
Co będzie dalej?
Wydaje się, że przyrost poziomu zadłużenia w Polsce będzie dalej znacznie mniejszy. Dlatego, że ministerstwo finansów ma spore „poduszki” bezpieczeństwa - zgromadzone środki zapewniające dużą płynność o wartości ponad 100 mld zł. Większość potrzeb pożyczkowych została już zabezpieczona na ten rok i w pewnej części była prefinansowana przed końcem ub. roku. Zostało to już wliczone w poziom długu publicznego za ubiegły rok. W związku z tym można się spodziewać, że w ujęciu bezwzględnym, licząc w mld zł, przyrost długu w tym roku okaże się mniejszy niż w poprzednim. Zaś w relacji do PKB dług publiczny się obniży. I to nawet przy wciąż umiarkowanie podwyższonym deficycie, który jest potrzebny po to, by w ciągu obecnego roku gospodarkę nadal chronić przed skutkami pandemii. A ponadto, by w drugiej połowie roku wspierać proces odbudowy naszej gospodarki.
Czy także w obecnym roku da się bezrobocie utrzymać w ryzach na podobnym co w 2020 r. poziomie, tj. 6,2%?
Naszym zdaniem, jeśli zrealizuje się zakładany scenariusz, że w drugim kwartale zaczniemy trwale wychodzić z trudnej sytuacji pandemicznej i od przełomu kwietnia/maja nastąpi stopniowe znoszenie z tym związanych restrykcji, gospodarka mocno odbije. Zaś wraz z tym procesem stopa bezrobocia powinna się obniżać. Na koniec obecnego roku powinna być w związku z tym niższa niż na koniec 2020 r. - zbliżona do poziomu sprzed pandemii.