Nie ma powodów, aby dolar potaniał zdecydowanie poniżej 3,80 zł. Nie sprzyja temu polityka banków centralnych, a więc także NBP, prowadzona pomimo inflacji najwyższej od dziesięciu lat.
W ostatnich 52 tygodniach kurs dolara wobec złotego zmieniał się w przedziale od 3,62 zł do 3,97, a przez cały ten okres zmienił się o 3,00 proc. (na korzyść dolara).
W lipcu dolar podrożał o ponad 0,5 proc., jednak na przełomie lipca i sierpnia to złoty wzmacniał się wobec USD (zmiana o 7 groszy za dolara). To był okres, z którego nie łatwo jest wyłonić klarowny obraz. Z jednej strony chiński PMI dla sektora usług nieoczekiwania bardzo mocno odbił w lipcu (z 50,3 aż do 54,9 pkt.), a jednocześnie z Nowej Zelandii napłynęły bardzo dobre dane z rynku pracy (stopa bezrobocia spadła do zaledwie 4%). Z drugiej strony gorszą sytuację w usługach odnotowano w Indiach, z kolei w Chinach drugi kolejny tydzień spadał ruch lotniczy, co pokazuje, że nowe ograniczenia w Państwie Środka nie są jedynie medialnym szukaniem sensacji i z tego powodu widzieliśmy dość mocne spadki cen ropy.
Osłabienie dolara było efektem polityki Fed, który nie śpieszy się z jakąkolwiek zmianą swej polityki, dodruk pieniędzy jest kontynuowany pełną parą, z taką intensywnością, jak rok temu, a więc w szczycie ograniczeń związanych z pandemią. Inwestorzy, którzy mieli nadzieję, że może dojść do niewielkiego podniesienia stóp procentowych i wzmocnienia dolara są rozczarowani ostatnim posiedzeniem Fed.
Amerykański bank centralny koncentruje swą uwagę na tym, jak sfinansować rekordowe zadłużenie rządu USA. Ponad 83 proc. emisji rządowych obligacji zostało skupione przez Fed.
To przypomina sytuację z czasów PRL-u, gdy w Polsce bank centralny finansował rządowe wydatki, a inflacja była koszmarnie wysoka. Taka inflacja jest ukrytym opodatkowaniem finansującym skutki drukowania pieniędzy, których wartość ulega dewaluacji.