- Nie realizują się najbardziej czarne scenariusze, związane z gwałtownym wzrostem cen energii, których przedsiębiorcy mogli się obawiać - mówi portalowi FilaryBiznesu.pl Łukasz Tarnawa, główny ekonomista Banku Ochrony Środowiska SA.
Według danych Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej, od początku wojny na Ukrainie zatrudnienie w Polsce znalazło 900 tys. Ukraińców. Jak to generalnie wpłynęło na nasz rynek pracy?
Bez wątpienia ten miniony rok stanowił okres, w którym polski rynek pracy bezboleśnie przyjął nowych pracowników, w tym sensie, że nie spowodowało to jakichś nierównowag czy destabilizacji rynku. Efekt jest dwojakiego rodzaju. Po pierwsze polski rynek pracy potrzebował przed rokiem pracowników. A zatem panowała na nim strukturalna i cykliczna nierównowaga.
Na czym polegała?
Gospodarka była mocna, wychodziła z ograniczeń pandemicznych, zwiększała zapotrzebowanie na pracowników, a ze względu na to, że strukturalne, przede wszystkim demograficzne czynniki odcięły ją negatywnie, czyli że napływa na nasz rynek mniej aktywnych zawodowo osób, pracownicy, a w dużej mierze pracownice z Ukrainy - uzupełniły te niedobory. Między innymi dzięki temu problem wskazywany wówczas jako pierwszoplanowa bariera rozwoju przedsiębiorstw, tj. niedobory kadr i rosnące koszty płacy, został pokonany. Przy czym w trakcie 2022 roku, także w kontekście wojny, te wyzwania się zmieniły.
Dlaczego?
Z jednej strony na pierwszy plan wysunęły się problemy związane z cenami energii i surowców - choćby ceny energii elektrycznej dla przedsiębiorstw wzrosły aż czterokrotnie. Ale z drugiej strony fakt, że zasoby siły roboczej tak istotnie się zwiększyły, spowodował, że ta nierównowaga, czy przegrzanie rynku pracy nieco się zmniejszyło, a jednocześnie w ślad za rosnącym spowolnieniem w gospodarce, także zapotrzebowanie na pracowników spadło. Możemy więc obecnie powiedzieć, że mimo tej dużej podaży pracy, tych dodatkowych pracowników, my wciąż, już w trakcie spowolnienia, w którym jesteśmy, nie widzimy oznak dużej presji na zwalnianie pracowników. To pokazuje, jak duży niedobór siły roboczej, pracowników był przed rokiem, z jakimi wyzwaniami związanymi z rynkiem pracy wchodziliśmy. Zaznaczmy, że dane dotyczące rynku pracy, z uwzględnieniem migrantów, są w Polsce skąpe.
Czego konkretnie nie uwzględniają?
Te statystyki są niedoskonałe, np. w badaniu kwartalnym na podstawie przyjętych w UE metod badawczych BAEL, nie widać w ogóle pracowników zza granicy. A w Polsce oni odgrywają coraz ważniejszą rolę. A z drugiej strony statystyki bezrobocia rejestrowanego też na pewno nie w pełni uwzględniają ewentualne osoby, które chciałyby podjąć pracę, ale jej nie podejmują. Chodzi o to, że generalnie obywatele Ukrainy nie mają u nas zbyt wielkich przesłanek, żeby się rejestrować jako bezrobotni. Ale pomijając te metodologiczne wątki, możemy powiedzieć, że napływ obywateli Ukrainy do Polski zmniejszył nierównowagę na naszym rynku pracy, przyniósł ulgę przedsiębiorcom, którzy odczuwali coraz bardziej niedobory kadry. Generalnie największym beneficjentem napływu pracowników z Ukrainy były te sektory, w których przeważają kobiety - hotelarstwo, opieka nad osobami starszymi i niepełnosprawnymi. Z drugiej strony w transporcie, logistyce czy w budownictwie istnieją pewne wyzwania, albowiem zatrudnieni w nich przed wojną mężczyźni z Ukrainy wrócili do swego kraju w związku z wojną. Ale potem to się wyrównało.
W 4 kwartale 2022 r. według danych GUS osoby aktywne zawodowo stanowiły w Polsce 58,2% ludności w wieku 15-89 lat. W innych krajach UE, np. w Holandii Estonii czy Szwecji waha się w granicach 70%. W Niemczech jest o 7,1 pkt. proc. wyższy od polskiego, a w Islandii wynosi 77,0%. Dlaczego w Polsce wskaźnik aktywności jest niższy niż w innych krajach? Czy i jak można zmienić ten stan rzeczy?
U nas istnieje kilka obszarów, w których aktywizacja zawodowa mogłaby być wyższa. Po pierwsze chodzi o młodych ludzi - w tym obszarze jest relatywnie niższy odsetek pracujących niż w innych krajach. Jeśli u nas młodzi ludzie pozyskują wiedzę, budując swój kapitał, w następstwie czego są dobrze wyedukowani, to fakt ten nie stanowi dla naszego rynku pracy największego wyzwania. Można się przy tym zastanowić, dlaczego w innych krajach aktywność na rynku pracy w tej najmłodszej grupie jest jednak wyższa. Może należałoby się zastanowić nad wprowadzeniem dla niej jakiejś formy pracy na część etatu, rozszerzenia płatnych praktyk zawodowych czy większej elastyczności na rzecz podobnych rozwiązań ze strony uczelni czy szkół zawodowych. Tak czy inaczej większym wyzwaniem dla naszego rynku pracy stanowi grupa ludzi starszych w mniejszym zakresie podejmujących pracę niż w innych krajach.
Na czym polega u nas to zjawisko? Dlaczego starsi mniej chętnie pracują?
W jakimś stopniu jest to pochodną tego, że obowiązuje u nas relatywnie niższy niż w innych krajach wiek przechodzenia na emeryturę. Tu znowu przydałaby się większa elastyczność po stronie pracodawców. Większą uwagę należałoby poświęcić nad zachętami dla pracowników niezależnie od wieku, do doskonalenia przez nich swych umiejętności zawodowych i dokształcania się przez całe życie.
Dla pobudzania większej aktywności zawodowej w naszym kraju zapewne warto byłoby także w większym stopniu umożliwiać pracę na część etatu, w tym np. dla kobiet wychowujących małe dzieci.
Tak, choć może jeszcze w tym obszarze sytuacja nie wygląda mimo wszystko jeszcze najgorzej.
Wiele do nadrobienia w stosunku do innych krajów mamy jednak przede wszystkim w grupach wiekowych najmłodszych i najstarszych pracujących. Choć oczywiście jest wyzwaniem problem łączenia macierzyństwa z pracą zawodową, tak, by kobieta opiekująca się małym dzieckiem nie była „karana” mniejszymi zarobkami czy świadczeniami. Zatem elastyczne formy zatrudnienia, możliwość pracy zdalnej – istnieje przecież już obecnie szereg możliwości działań, choćby w postaci urlopu „ojcowskiego” itd. Chodzi o lepsze wykorzystywanie całego pakietu strukturalnej obudowy, żeby ułatwiać łączenie obowiązków rodzinnych i zawodowych, z uwzględnieniem całej rodziny – nie tylko kobiet. A więc ważne są u nas nie tylko działania socjalne państwa na rzecz zwiększania dzietności, ale także w odniesieniu do powrotów do pracy. Również wykorzystywania żłobków, opieki przedszkolnej. Cały pakiet tego typu działań jest potrzebny, by rosła u nas aktywność zawodowa.
W lutym firmy badane przez GUS generalnie oceniają koniunkturę nieco lepiej lub
podobnie jak przed miesiącem. Banki i firmy ubezpieczeniowe oraz IT jako jedyne oceniają koniunkturę korzystnie. Najbardziej pesymistycznie oceniają koniunkturę firmy branży hotelowo-gastronomicznej oraz budowlane. Czy kolejne miesiące przyniosą zmiany na lepsze zwłaszcza w branży budowlanej i hotelowo-gastronomicznej? Skąd tak pesymistyczne nastroje zwłaszcza w branży budowlanej skoro, jak podał GUS, wszystkie ceny robót budowlano-montażowych w grudniu ub.r. były wyższe niż w listopadzie 2022 r.?
To, że widzimy nieco lepsze odczyty wskaźników koniunktury, mieści się generalnie w europejskim trendzie od końca ub. roku. Jest to pochodną tego, że nie realizują się najbardziej czarne scenariusze, związane z gwałtownym wzrostem cen energii, których przedsiębiorcy mogli się obawiać. Na jesieni ubiegłego roku rynkowe ceny gazu czy energii elektrycznej w Europie czy np. na Towarowej Giełdzie Energii, osiągały niebotyczne poziomy - ponad 1200 zł/MWh za gaz, czy ponad 1000 zł/MWh za prąd. To był początek sezonu grzewczego, magazyny energii nie były jeszcze zapełnione, Europa w dużej mierze pozostawała odcięta od gazu z Rosji. Natomiast kilka czynników spowodowało, że ten kryzys nie okazał się tak brzemienny w skutkach, jak się można było tego spodziewać.
Co się takiego stało, że te czarne scenariusze się jednak nie sprawdziły?
Po pierwsze na szczęście zima okazała się łagodna. Ponadto sporo dostaw energii udało się zrealizować z alternatywnych, nierosyjskich źródeł. A jednocześnie naturalne ograniczenie popytu na gaz czy energię przy (początkowo) wyższych cenach, poskutkowało tym, że widmo kryzysu, czy racjonowania energii w Europie, przestojów, braków w zaopatrzenie w surowce czy zatrzymania produkcji w zakładach produkcyjnych - się nie zmaterializowało. To powoduje, że zarówno w Europie, jak i w Polsce, nastroje przedsiębiorców są lepsze. I to jest trend europejski.
A w poszczególnych branżach sytuacja jest zróżnicowana.
Jak wygląda w segmencie hotelarsko-gastronomicznym?
Od czasów pandemii nastroje wśród przedsiębiorców są tu na niskich poziomach. Choć do tej pory nastąpiła pewna poprawa. Jednak na tle branż wygląda to słabo. Jest to pochodną tego, że mimo, iż firmy tej branży odrobiły poniesione straty, to wciąż jeszcze nie osiągnęły poziomu rozwoju z ostatniego przed pandemią, 2019 roku. Ponadto gastronomia i hotelarstwo może wciąż odczuwać osłabienie popytu, w sytuacji, gdy wysoka inflacja uderzyła w poziom osiąganych dochodów w całym społeczeństwie. Tymczasem ta branża narażona jest w pierwszym rzędzie na skutki oszczędzania. Przecież trudno sobie wyobrazić, by społeczeństwo oszczędzało na ilości zjadanego pieczywa czy napojów, ale na korzystaniu z restauracji czy wyjazdach turystycznych - już tak. Choć w tej sytuacji pojawiają się dodatkowe - i to pozytywne dla tej branży - efekty. Polscy przedsiębiorcy hotelarscy mogą pozytywnie odczuwać rezygnacje części osób z wyjazdów turystycznych za granicę na rzecz wyjazdów krajowych.
A jakich problemów doświadczają przedsiębiorcy budowlani?
Chodzi w tym przypadku o cykliczne, silne osłabienie aktywności w obszarze budownictwa mieszkaniowego. Wiadomo, jak w ostatnich miesiącach spadła liczba rozpoczynanych budów mieszkań i udzielanych pozwoleń na budowę. Jest to reakcja na wysokie stopy procentowe i dodatkowe zaostrzenia przez Komisję Nadzoru Finansowego regulacji w obszarze kredytów hipotecznych, przy wyliczaniu przez banki zdolności kredytowej potencjalnych kredytobiorców.
Wszystko to spowodowało, że praktycznie sprzedaż nowych kredytów hipotecznych stanęła. Jest ona obecnie o połowę mniejsza niż w czasie zanim Rada Polityki Pieniężnej NBP zaczęła zwiększać stopy procentowe. Wszystko to powoduje, że w obszarze budownictwa mieszkaniowego panuje obecnie dekoniunktura.
Jednak w innych segmentach budownictwa sytuacja wygląda lepiej.
Oczywiście. Np. dane odnoszące się do budownictwa infrastrukturalnego z początku br. nie były wcale najgorsze, a wręcz okazały się zaskakująco dobre. Jest w końcu jeszcze do wykorzystania stosunkowo dużo środków unijnych ze starej perspektywy finansowej UE. Nakłada się na to swoisty boom inwestycyjny w odniesieniu do projektów realizowany przez samorządy, związany z obecnym cyklem wyborczym...
...A także, o czym mówiliśmy, stosunkowo łagodna zima, co ma w tej branży przecież także istotne znaczenie.
Oczywiście. Zatem w budownictwie infrastrukturalnym sytuacja nie wygląda źle. Ale firmy wyspecjalizowane w tym segmencie budownictwa nie stanowią większości w całej branży. I to powoduje, że w całej branży przeważają dość słabe nastroje. Zaś generalnie, gdy odpowiedniego popytu i podstawowej aktywności w branży mieszkaniowej nie ma, a więc liczba budów domów i mieszkań w realizacji zaczyna się zmniejszać, a nowe pojawiają się w coraz mniejszej liczbie, to przekłada się na kiepskie nastroje w całej branży. I jak dotąd nie pojawiają się przesłanki ku temu, by oczekiwać, że budownictwo mieszkaniowe szybko odbije. Wciąż bowiem wiadomo, że wysokie stopy procentowe pozostaną na wysokim poziomie. Są co prawda jakieś sygnały ze strony KNF, że może nastąpić pewne złagodzenie odnośnie obowiązkowych kryteriów sprawdzania przez banki zdolności kredytowej potencjalnych kredytobiorców hipotecznych. A ponadto na horyzoncie pojawił się program rządowy, który ma zachęcać młode rodziny do kredytów na mieszkania.
Natomiast sądzę, że obecne dość pesymistyczne nastroje w mieszkaniówce jakoś istotnie nie odbiją w tym roku. Zapewne coś tu się może zmienić dopiero w 2024 r., gdy na horyzoncie pojawią się obniżki stóp. Wówczas zwiększy się skłonność konsumentów do brania kredytów i poprawią się nastroje na rynku.