Gospodarka w wielu obszarach praktycznie przestała działać, można powiedzieć, że znalazła się w kwarantannie. Kluczowym czynnikiem jest to, ile ta wymuszona przerwa będzie trwała – mówi Mariusz Adamiak, dyrektor Biura Strategii Rynkowych PKO BP.
- Polska gospodarka weszła w koronawirusowy kryzys w dobrej kondycji, zarówno pod względem wewnętrznej, jak i zewnętrznej równowagi, ze spowalniającym, ale wciąż całkiem szybkim wzrostem gospodarczym – powiedział Adamiak.
- Mam na myśli m.in. sytuację budżetu, który miał realną szansę być zrównoważony, ale także solidny bilans obrotów bieżących oraz spadający poziom zadłużenia państwa wobec inwestorów zagranicznych. Wyróżnialiśmy się tutaj na plus względem innych krajów – dodał.
- Jednak dziś to już historia. Tąpnięcie jest ogromne, jeśli np. porównalibyśmy zeszły tydzień do analogicznego tygodnia sprzed roku, to spadek aktywności gospodarczej byłby zapewne dwucyfrowy, kwestią otwartą jest tylko, czy kilkunasto- czy kilkudziesięcioprocentowy
Ekspert dodał, że gospodarka przestała działać, nie poprzez wewnętrzne problemy, ale z powodu wirusa, który "zamroził" jej znaczną część.
Adamiak stwierdził, że oprócz dodatkowego wsparcia służby zdrowia oraz humanitarnej pomocy dla osób, które nagle utraciły źródła dochodu, wysiłki państwa są kierowane na to, by gospodarka przetrwała w możliwie nienaruszonym organizacyjnie stanie, po to by szybko i dynamicznie ruszyć, gdy epidemia zostanie opanowana.
- Dlatego koniecznie trzeba zadbać o płynność finansową firm – dodał. Ekspert zauważył, że w przeciwnym wypadku ludzie będą zwalniani lub sami zaczną szukać źródeł dochodu w innych miejscach, bo nie będą dostawali wynagrodzeń.
- Istnieje realne ryzyko utraty zasobów pracy związanych z imigrantami, którzy jeśli wyjadą, nie ma pewności, że po uspokojeniu sytuacji, szybko wrócą. To zapewne potrwa, a część z nich może nawet przy okazji zmienić Polskę na inny kraj. Zdezorganizowane przedsiębiorstwa trudno "zrestartować" i odbudowanie aktywności gospodarczej zabiera wówczas więcej czasu – ocenił.
Ekspert powiedział, że kluczem jest czas trwania stanu epidemii.
- Jeśli mamy utrzymać stan płynności finansowej naszych podmiotów gospodarczych przez kilka-kilkanaście tygodni, to będzie to kosztowne, ale możliwe. Jeśli to miałoby trwać kilka kwartałów, to można się obawiać, czy to jest w ogóle wykonalne
Wedle Adamiaka, w ramach proponowanej przez władze tarczy antykryzysowej wartość bezpośredniego zastrzyku ze strony sektora finansów publicznych zbliżona jest do 3 proc. PKB, czyli półtora raza tyle co całoroczna wartość programu 500+.
- Dochody budżetu pochodzą w pewnym uproszczeniu z dwóch źródeł: podatków, z których wpływy są ściśle związane z obrotem gospodarczym oraz pożyczek finansujących ewentualny deficyt budżetowy.
- W obecnej sytuacji będziemy się zadłużać, ale możemy sobie pozwolić w rozsądnej skali, bo nasze finanse publiczne są w niezłej kondycji. Tylko powinniśmy ocenić, ile jesteśmy w stanie znieść dodatkowego zadłużenia w stosunkowo krótkim czasie: kilkadziesiąt, może 100 mld zł niespodziewanego długu raczej tak, ale nie kilkaset mld zł. Przypomnę, że dochody i wydatki tegorocznego budżetu miały według oryginalnych założeń wynieść 435 mld zł – ocenił ekonomista.
Zdaniem eksperta, ostrożnie należy podchodzić do pomysłów umarzania kredytów.
- Powinniśmy pamiętać, że kredyty są, co do istoty, finansowane depozytami gospodarstw domowych i firm, które mają obecnie wartość ok. 1,3 bln zł, z czego prawie bilion to pieniądze zwykłych ludzi, którzy trzymają je w bankach, ufając że są one tam bezpieczne - ocenił.
Adamiak dodał, że to nie oznacza jednak, że banki mają być nieczułe na pogorszenie sytuacji swoich klientów, gdy nastąpiła ona bez ich winy.
- Powinny one pomóc im przerwać trudny czas i wyjść na prostą, przede wszystkim poprzez zmianę harmonogramu spłaty zobowiązań - ocenił.
- Dla firm niezwykle ważne są instrumenty pozwalające zachować płynność w czasie utraty lub zmniejszenia przychodów, w szczególności gdy firma ma zdrowe fundamenty i jest w stanie z powodzeniem wznowić działalność po ustąpieniu sytuacji nadzwyczajnej – stwierdził.
- Prawdopodobnie w pierwszym kwartale znajdziemy się na skraju recesji, natomiast jeśli stan „zamrożenia” gospodarki potrwa jeszcze parę miesięcy, to recesja w drugim kwartale będzie już dwucyfrowa
- Prognozy dla strefy euro mówią o spadkach PKB w drugim kwartale rzędu 25 proc. Jednak trudno dziś prognozować wskaźniki makroekonomiczne, jeśli nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ile tygodni czy miesięcy będziemy czekać, aż epidemia wygaśnie i gospodarka dostanie szansę powrotu do normalności. Trudno szacować np. skalę bezrobocia, jeśli niektóre sektory mogą być "zamrożone" równie dobrze jeszcze tydzień, jak i trzy miesiące – dodał.