Marek L. namówił zakonników z opactwa w Tyńcu na wspólne interesy – w ramach umowy otrzymał prawa do sprzedaży produktów wytwarzanych według wielowiekowej receptury. Niestety, biznesmen niemal od początku nieuczciwie traktował kontrahentów. Także tych, którym wciskał bezwartościowe obligacje firmy.
Opactwo Benedyktynów w krakowskim Tyńcu istnieje od niemal tysiąca lat i jest najstarszym klasztorem w Polsce. Współcześni mogą podziwiać okazałą budowlę na wapiennym wzgórzu wznoszącym się nad Wisłą. Oczywiście, ogromne wrażenie robi historia opactwa, w której nie brakowało ważnych wydarzeń. Aury tajemniczości dodają słynne receptury, na których podstawie do dziś produkowane są rozmaite produkty. I właśnie ta „marka” niejako stała się przyczynkiem afery gospodarczej, w której zakonnicy są jedną z licznych ofiar.
We wrześniu zeszłego roku serwis FilaryBiznesu.pl informował o zatrzymaniu przedsiębiorcy z Warszawy, który miał oszukać sporą grupę osób i firm na gigantyczne sumy.
„Śledztwo dotyczy spółki, której prezesem był Marek L. Przedsiębiorstwo zajmuje się handlem produktami wytwarzanymi na bazie tradycyjnych, zakonnych receptur, a w sprawie poszkodowane jest m.in. Opactwo Benedyktynów w Tyńcu” – pisaliśmy
Teraz poznaliśmy znacznie więcej szczegółów skandalu, bo Prokuratura Okręgowa w Krakowie zakończyła postępowanie i skierowała akt oskarżenia do sądu. Dzięki temu wiadomo, jak doszło do gigantycznego przekrętu.
W 2013 roku powstało nowe przedsiębiorstwo – z dominującą rolą spółki z Warszawy reprezentowaną przez Marka L. Mniejszościowym udziałowcem, ale odgrywającym bardzo istotną rolę, zostało Benedyktyńskie Opactwo Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Tyńcu.
Zgodnie z podpisaną umową nowo powstała spółka wydzierżawiła pomieszczenia w siedzibie opactwa, ale przede wszystkim uzyskała prawa do korzystania z jego znaków towarowych - za wynagrodzeniem 2,5% zysku ze sprzedaży oznaczonych nimi produktów.
„Przedmiotem działalności powołanej spółki była głównie produkcja i sprzedaż artykułów spożywczych, chemicznych i przemysłowych opatrzonych znakami towarowymi należącymi do Opactwa Benedyktynów w Tyńcu” – wyjaśniają krakowscy prokuratorzy.
W teorii pomysł na biznes wyglądał może i ciekawie, ale praktyka szybko zweryfikowała zamiary. Jak ustalono podczas śledztwa, firma niemal od początku miała poważne problemy, a jej rozmaite zobowiązania szybko przekroczyły wartość posiadanego kapitału. Na dodatek decyzje podejmowane przez Marka L. i sposób prowadzenia działalności gospodarczej jedynie powiększały straty.
Odkryto, że pomimo fatalnej kondycji finansowej, systematycznie emitowane były kolejne emisje obligacji. Początkowo oferowane za pośrednictwem instytucji specjalizujących się w doradztwie finansowym, ale później na stanowisku dyrektora ds. inwestorskich zatrudniono Bogusława S.
„Organizował on spotkania promocyjne i szkolenia dla pośredników, utwierdzając ich w przekonaniu, że spółka jest prężnie działającym i rozwijającym się producentem” – ustaliła prokuratura.
I to był kluczowy modus operandi stosowany przez Marka L., który samodzielnie podejmował decyzje biznesowe. Pomimo niewypłacalności spółki przeprowadzono aż 62 emisje obligacji, a potencjalnych kontrahentów po prostu oszukiwano odnośnie realnej wartości oraz gwarancji bezpieczeństwa inwestycji. Odpowiedzialni za taką sytuację działali cynicznie, bo nie tylko wprowadzali w błąd kontrahentów, ale posługiwali się argumentem, że nie mogą zbankrutować, bo udziałowcem jest kościelna osoba prawna z wielowiekową tradycją. Czyli dla ukrycia własnych błędów wykorzystywali renomę Opactwa w Tyńcu.
„By ukryć niewypłacalność spółki i wyłudzić kolejne środki od dotychczasowych oraz nowych obligatariuszy, w terminach wykupu obligacji początkowo proponowano nabycie obligacji kolejnych emisji. Na poczet ceny ich nabycia spółka zaliczała wówczas kwotę, którą winna była uiścić obligatariuszom z tytułu wykupu obligacji terminowych” – ujawniono podczas śledztwa.
Choć interes szedł kiepsko, to Marek L. podpisywał decyzje o udzielaniu pożyczek firmie z Warszawy, którą także reprezentował. W sumie milion złotych. A licząc razem z wartością obligacji – wyrządzona szkoda dla spółki z Krakowa była ogromna, ponad 12,5 miliona złotych.
Wśród pokrzywdzonych są również benedyktyni. Ich straty związane z udostępnieniem licencji na posiadane znaki towarowe - oszacowano na niemal półtora miliona złotych.
Proces będzie się toczył przed Sądem Okręgowym w Krakowie, a na ławie oskarżonych zasiądą Marek L. i Bogusław S. Temu pierwszemu, który nadal przebywa w areszcie, grozi do 10 lat pozbawienia wolności. Drugi może spędzić za kratkami nawet 8 lat.