Bartkiewicz dla filarybiznesu.pl: 2024 pozostanie rokiem oszczędzania

Jeżeli średnie płace rosną w sektorze przedsiębiorstw (firm co najmniej 10-osobowych), to rosną też szanse, że zachodzi analogiczne zjawisko także w firmach mniejszych. W ub. roku np. płace poza sektorem przedsiębiorstw rosły szybciej niż w obrębie tego sektora. Zatem ubiegłoroczna dynamika miesięczna wzrostu wynagrodzeń w przedsiębiorstwach była w rzeczywistości niższa niż wzrost płac ogółem. Na początku br. mamy powody, by sądzić, że podobnie będzie także i w 2024 r. Bo przecież weszły w życie podwyżki płac w strefie budżetowej, nauczycieli. Ponadto podwyżki objęły także mniejsze firmy poza sektorem przedsiębiorstw, w których proporcjonalnie więcej osób zatrudnianych jest na płacach minimalnych - powiedział w wywiadzie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Piotr Bartkiewicz, ekonomista Banku Pekao SA.

Maciej Pawlak: Sprzedaż detaliczna w cenach stałych w lutym była wyższa niż przed rokiem o 6,1% (wobec spadku o 5,0% w lutym 2023 r.), ogłosił GUS. Przy czym w styczniu-lutym br. sprzedaż wzrosła r/r o 4,6%. W samym lutym br. wzrost sprzedaży detalicznej r/r odnotowano w większości grup towarów, zwłaszcza dóbr trwałego użytku „pojazdy samochodowe, motocykle, części” (o 26,6%), a także przez sklepy internetowe takich dóbr, jak tekstylia, odzież, obuwie (o 24,8%), czy meble, RTV i AGD (o 19,0%). To pierwszy tak duży wzrost od maja 2022 r. Czy w kolejnych miesiącach utrzyma się ten trend?

Piotr Bartkiewicz: Wydarzyło się to, co miało się wydarzyć. Analitycy już od pewnego czasu przewidywali w swych prognozach dość solidne odbicie poziomu konsumpcji na br. Moim zdaniem tych nieco ponad 6% odbicia nie jest jednak jakąś szokująco dużą wartością, choć okazała się trochę wyższa od prognoz. Natomiast trzeba pamiętać, że ożywienie sprzedaży detalicznej było dużo wolniejsze niż np. wzrost realnych płac. Trzeba też pamiętać, że wyraźnie widać, że polscy konsumenci generalnie wydają ostrożnie swoje dochody na konsumpcję. Powtarzamy to w Pekao SA, a podobne stwierdzenia padły także np. podczas ostatniej konferencji prezesa NBP, Adama Glapińskiego, że generalnie 2024 pozostanie rokiem oszczędzania. I – jak dotychczas publikowane dane GUS to potwierdzają.

A w kolejnych miesiącach?

Może się okazać, że pojawią się dwucyfrowe dynamiki sprzedaży, wówczas zmienimy zdanie, ale wciąż jeszcze absolutnie nie znajdujemy się w takim miejscu. Na razie dane GUS okazują się zgodne z naszymi przewidywaniami. Przy czym korzystne wydaje się odbicie sprzedaży dóbr trwałych – mebli, RTV i AGD. W przypadku sprzedaży samochodów zapewne w grę wchodzą tzw. zakupy flotowe – dokonywane przez firmy, chcące rozbudowywać swoje „floty” aut. Wobec tego typu zakupy nie są do końca czystym barometrem oddającym faktyczny wzrost popytu indywidualnego. Natomiast ta tendencja uwidacznia się we wzroście poziomu zakupów innych dóbr trwałych. Gdy kupujemy mieszkanie, meble czy telewizor – są to towary, z których stosunkowo łatwo zrezygnować, gdy odczuwamy własną sytuację finansową jako złą. Do takich zakupów można jednak wrócić, gdy dokonuje się jej poprawa. To jest więc ten element, który w istotny sposób wyjaśnia poprawę wyników sprzedaży detalicznej, faktycznie bardzo słabej jeszcze w ub. roku. Gdy sytuacja gospodarcza zaczęła się poprawiać już w okolicy maja ub. roku, sprzedaż dóbr trwałego użytku osiągała przecież dość słabe wyniki jeszcze do stycznia br. 

W lutym br. produkcja sprzedana przemysłu była wyższa o 3,3% w porównaniu z lutym ub. roku, kiedy notowano spadek o 1,6% w stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego, natomiast w porównaniu ze styczniem br. wzrosła o 0,7%. W styczniu– lutym br. produkcja sprzedana przemysłu była o 2,8% wyższa w porównaniu z analogicznym okresem 2023 r. Czy odnotowany w lutym wzrost produkcji przemysłowej zagości w kolejnych miesiącach na dłużej?

W przemyśle sytuacja nie jest jakaś dramatycznie zła. Z drugiej strony lepszych wyników niż owe nieco ponad 3% wzrostu trudno będzie w obecnej sytuacji oczekiwać od tej branży. Poziom produkcji pozostaje w stagnacji w gruncie rzeczy od dwóch lat. I nic dziwnego, skoro główni partnerzy handlowi Polski, w tym Niemcy, czy szerzej: kraje strefy euro, a także np. Czechy, mają problemy. Nasz południowy sąsiad pozostaje w strefie euro gospodarką należącą do grupy krajów najsłabiej rozwijających się – w porównaniu do poziomu sprzed pandemii koronawirusa. Wobec tego w kontekście naszego przemysłu czekamy na ożywienie w strefie euro. Na razie dane dotychczasowe dotyczące polskiego przemysłu są relatywnie niezłe – jak na okoliczności, w których funkcjonujemy. Choć pewne ożywienie jest tu widoczne od kilku miesięcy. Bo jednak nasza gospodarka dołek ma już za sobą z I i II kw. ub.r. Choć jak na razie tempo wzrostu naszego przemysłu jest powolne. Ale nie oczekujemy jakichś cudów w tym względzie, dopóki nie polepszy się sytuacja w strefie euro. Muszą tu zadziałać choćby obniżki stóp procentowych EBC, które już się rozpoczęły, ale pozytywne rezultaty tego posunięcia przyjdą później.

Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w lutym 2024 r. wyniosło 7978,99 zł (w lutym ub.r. 7065,56 zł, a w lutym 2022 - 6220,04 zł). Przez ostatnie 2 lata wzrosło więc o 29%. Kiedy może przekroczyć 8 tys. zł? Czy w związku ze spadającą inflacją w br. tempo wzrostu średnich płac zmaleje?

Jeżeli średnie płace rosną w sektorze przedsiębiorstw (firm co najmniej 10-osobowych), to rosną też szanse, że zachodzi analogiczne zjawisko także w firmach mniejszych. W ub. roku np. płace poza sektorem przedsiębiorstw rosły szybciej niż w obrębie tego sektora. Zatem ubiegłoroczna dynamika miesięczna wzrostu wynagrodzeń w przedsiębiorstwach była w rzeczywistości niższa niż wzrost płac ogółem. Na początku br. mamy powody, by sądzić, że podobnie będzie także i w 2024 r. Bo przecież od początku br. weszły w życie podwyżki płac w strefie budżetowej, dla nauczycieli. Ponadto podwyżki objęły także mniejsze firmy poza sektorem przedsiębiorstw, gdzie proporcjonalnie więcej osób zatrudnianych jest na płacach minimalnych. A więc także w br. podwyżki średnich płac poza sektorem przedsiębiorstw mogą okazać się wyższe niż w tym sektorze. Jest więc sporo powodów, by sądzić, że generalnie w Polsce także obecnie płace rosną co najmniej w tempie, o którym napisał GUS. Ale jest to wszystko magia wielkości nominalnych.

To znaczy?

W Polsce tak naprawdę każda statystyczna wielkość – przychody przedsiębiorstw, czy nominalny wzrost PKB, ceny różnych podstawowych produktów i usług, płace czy ceny mieszkań – generalnie mnóstwo tego typu wskaźników, poszło skokowo w górę. Jednym z nich są średnie płace. A jednocześnie przecież te prawie 8 tys. zł wskazane przez GUS jako aktualna średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw to nie te same 8 tysięcy jeszcze rok czy dwa lata temu. Tak czy inaczej poziom tych 8 tysięcy zostanie przekroczony w kolejnych miesiącach bardzo szybko. 2024 będzie prawdopodobnie wciąż rokiem rosnących płac. Spore są przy tym szanse na to, że będzie to wzrost dwucyfrowy. Natomiast widać jednocześnie, że oczekiwania płacowe ze strony przedsiębiorstw są obecnie mniejsze, mniej wybujałe i powszechne niż w ub. roku. Wskazywałoby to na to, że możliwości do podwyżek są obecnie mniejsze. Także sytuacja finansowa przedsiębiorstw jest gorsza niż było to jeszcze kilka kwartałów temu. Przy tym obserwujemy opóźnione efekty fali inflacyjnej.

Na czym one polegają?

Wzrost płac minimalnych ustawowo jest powiązany z ogłaszanymi przez GUS wskaźnikami makroekonomicznymi i wobec tego jego wejście w życie opóźnione bywa względem wielu z nich nawet o rok w stosunku do czasu, kiedy faktycznie występowały. Natomiast w najbliższych miesiącach konsumenci, formułując swoje oczekiwania płacowe, oczekują, że za swoją płacę chcieliby obecnie kupić tyle samo bochenków chleba, co kilka lat temu. To by przemawiało za wciąż podwyższonymi żądaniami płacowymi. Spodziewam się jednak, że wzrost płac będzie w drugiej połowie br. niższy niż obecnie. Natomiast średniorocznie okaże się nominalnie dwucyfrowy, co realnie przełoży się na ok. 7% ich wzrostu. Co jest zresztą i tak bardzo dobrym wskaźnikiem.

Według wstępnych danych GUS, w styczniu-lutym br. oddano do użytkowania 30,8 tys. mieszkań, tj. 11,7% mniej niż w styczniu-lutym 2023. Deweloperzy przekazali do eksploatacji 18,1 tys. mieszkań – o 5,9% mniej niż przed rokiem, natomiast inwestorzy indywidualni 12,0 tys. mieszkań, tj. o 20,0% mniej. Dlaczego inwestorzy indywidualni wybudowali aż o 1/5 mieszkań mniej niż rok temu?

Wydaje się, że inwestora indywidualnego w pełni absorbuje wzrost kosztów budowy, materiałów budowlanych itd. Deweloperzy przy tym protestują, że wypomina im się generalnie w takiej sytuacji stosowanie wysokich marży, które podwyższają ceny budowanego mieszkania. Faktem jest jednak, że prowadzą oni działalność komercyjną i w ten sposób zarządzają ryzykiem nagłego wystąpienia wzrostów wspomnianych kosztów. To ich różni od inwestorów indywidualnych i odstrasza wielu potencjalnych inwestorów od budowania na własny rachunek. Przy tym budowa domu w wielu lokalizacjach w naszym kraju nie została objęta rozmaitymi programami rządowymi typu kredyt 2%. Jest więc duża grupa inwestorów, którzy generalnie nie finansują z kredytu budowy własnego domu. Bo jeśli już budują, to tzw. metodą chałupniczą, na własny rachunek. Wobec tego obserwujemy, że ożywienie na rynku nieruchomości było w ostatnich miesiącach głównie napędzane przez kupowanie małych mieszkań, przede wszystkich kupowanych od deweloperów. Zaś budowanie domu we własnym zakresie przez inwestorów indywidualnych jest zdecydowanie trudniejsze - ceny stosowanych materiałów są wciąż wysokie, a jednocześnie kredyty pozostają drogie. W tej sytuacji część osób, które przymierzały się do budowy domu we własnym zakresie, po prostu z tego w ostatnim czasie zrezygnowała, bo doszła do wniosku, że ich na to nie stać, gdyż przy obecnych cenach mają zbyt mało własnych środków na takie przedsięwzięcie.
 

Źródło

Skomentuj artykuł: