Ekspertka: Budżet 2024 pozostaje napięty [WYWIAD]

Gdyby strona wydatkowa miała zostać zrealizowana w 100 procentach, pewnie może się okazać, że pod koniec br. będzie konieczna rewizja budżetu. Na szczęście w praktyce najczęściej jest tak, że także po stronie wydatkowej poziom realizacji budżetu jest mniejszy, niż zakładany w budżecie. Wobec tego, w takim scenariuszu może się udać domknąć ten rok bez rewizji budżetu - mówi w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Marta Petka-Zagajewska, kierownik Zespołu Analiz Makroekonomicznych PKO Banku Polskiego.

Maciej Pawlak: Według danych ministerstwa finansów szacunkowe wykonanie budżetu państwa w I półroczu 2024 r. w stosunku do tegorocznej ustawy budżetowej ujawniło deficyt, który osiągnął rekordowy poziom 69,9 mld zł, tj. 38,0% całego zaplanowanego na br. deficytu w wysokości 184 mld zł. Jak może się on zmniejszać w kolejnych latach, w kontekście objęcia Polski procedurą nadmiernego deficytu, skoro ma on wynieść w br. 5,3% PKB (liczonego metodologią UE) zamiast maksymalnie 3%?

Marta Petka-Zagajewska: Spośród wszystkich danych z wykonania budżetu w I półroczu br. najbardziej naszą uwagę przykuła wielkość przychodów z VAT, bowiem były one od kilku miesięcy głównym źródłem obaw po stronie dochodowej. I okazało się, że te najnowsze dane pokazały jakieś „światełko w tunelu”. Nastąpiło pod tym względem wyraźne odbicie, którego źródeł z jednej strony można poszukać choćby w podwyższeniu stawki VAT z 0 do 5% na podstawowe produkty żywnościowe. Ale myślę, że jest to też kwestia nieregulacyjnych rozwiązań, a więc tego, że konsekwentnie, z miesiąca na miesiąc obserwujemy wzrost sprzedaży detalicznej, co sygnalizuje ożywienie popytu konsumpcyjnego. A rosnące wpływy z VAT powinny to dodatkowo podbijać, zaś w II połowie br. elementem sprzyjającym wzrostu dochodów z VAT będzie dodatkowo ponownie wyższa inflacja. Kluczowym źródłem jej wzrostu będzie rzecz jasna częściowe uwolnienie cen nośników energii. Zatem łącznie obraz budżetu po stronie dochodów ulega poprawie. Natomiast generalnie budżet wciąż pozostaje napięty.

Dlaczego?

Gdyby jego strona wydatkowa miała zostać zrealizowana w 100 procentach, pewnie może się okazać, że pod koniec br. będzie konieczna rewizja budżetu. Na szczęście w praktyce najczęściej jest tak, że także po stronie wydatkowej poziom realizacji budżetu jest mniejszy, niż zakładany w budżecie. Wobec tego, w takim scenariuszu może się udać domknąć ten rok bez rewizji budżetu.

A jak Pani zdaniem rozmiary deficytu budżetowego będą się zmniejszać w kolejnych latach, w kontekście objęcia Polski procedurą nadmiernego deficytu?

Trzeba zastrzec, że po pierwsze sama procedura odnosi się nie tyle do deficytu budżetowego, co do deficytu liczonego przez UE w szerszym wymiarze, dotyczącego całych finansów publicznych (w tym np. samorządowych). Zatem niekoniecznie po stronie budżetu centralnego będą musiały być dokonywane oszczędności. Ponadto wydaje się, że to jeszcze nie budżet na 2025 rok będzie obciążony tym koniecznym „dostosowaniem”, a więc powrotem do obniżenia deficytu do dozwolonego przez Unię 3-procentowego poziomu. Bowiem dopiero w październiku br. mamy poznać precyzyjne wytyczne UE dotyczące tego, czego oczekuje od Polski Komisja Europejska pod kątem „dostosowania”. A jest to już moment, kiedy zazwyczaj ustawa dotycząca kształtu budżetu na następny rok jest złożona w parlamencie. Oprócz tego, biorąc pod uwagę specyficzną sytuację Polski z bardzo wysokim wzrostem nakładów na obronność, a także z kosztami związanymi z napływem imigrantów, jest bardzo prawdopodobne, że KE zgodzi się na dłuższy okres dostosowawczy – a więc nie na spodziewane 4 lata, ale na 7 lat. W związku z tym skala dostosowania dla całego sektora finansów publicznych nie będzie mniejsza niż 0,5% PKB. Żeby to uzyskać, wystarczy, by nasz deficyt rósł wolniej, niż będzie rósł wzrost gospodarczy. A zatem to nie jest tak, że kwotowo przyszłoroczny deficyt będzie musiał być mniejszy niż deficyt tegoroczny. Bowiem miary, na które patrzy KE, należy odnosić zawsze do PKB. Jeśli więc PKB rośnie realnie, a także rośnie inflacja, to w ujęciu nominalnym wzrost deficytu może być jeszcze silniejszy. Zatem wystarczy, że tempo wzrostu naszych wydatków budżetowych okaże się wolniejsze niż tempo wzrostu gospodarczego i tempo wzrostu dochodów. I to będzie wystarczające, by przeprowadzić to dostosowanie fiskalne, tj. zmniejszyć deficyt do dozwolonego przez UE poziomu.

Przewodnicząca KE, ponownie wybrana na to stanowisko, Ursula von der Leyen zapowiedziała, że podtrzyma decyzję UE o zakazie sprzedaży nowych samochodów spalinowych od 2035 roku. Jakie mogą być reperkusje tego zakazu dla branży motoryzacyjnej w Polsce?

Będzie to na pewno istotne wydarzenie dla losów tej branży. Polska pełni tu przede wszystkim funkcje poddostawcy dla największych marek motoryzacyjnych. Znajdujemy się przy tym w tej dobrej sytuacji, że w naszym kraju bardzo prężnie rozwija się nowy, „zielony” trend w motoryzacji. Jesteśmy m.in. największym producentem baterii do samochodów elektrycznych i hybrydowych. Zatem powiedziałabym, że na tle innych państw UE Polska osiągnęła relatywnie dobrą pozycję do tego, by nie tylko nie doświadczać strat, ale wręcz czerpać benefity z wprowadzenia w życie owego zakazu.

Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw, włącznie z wypłatami z zysku, w II kwartale w 2024 r. wyniosło, jak podał GUS, 8168,67 zł. W I kwartale br. było to 8077,01 zł, a w II kwartale 2023 r. - 7365,35 zł, a więc o ponad 800 zł mniej. Czy II półroczu br., przy podwyższonej inflacji tempo wzrostu średnich płac nadal będzie ją przewyższać?

Zakładamy, że do końca br. utrzyma się dwucyfrowe tempo wzrostu wynagrodzeń, a jednocześnie inflacja, chociaż wzrośnie, raczej nie powinna przebić poziomu 6%. Zatem wzrost realny średnich płac w sektorze przedsiębiorstw nie tylko się utrzyma, ale wręcz będzie całkiem solidnym realnym wzrostem, sięgającym nawet 4% w porównaniu z poprzednim rokiem. Wobec tego proces poprawy sytuacji finansowej gospodarstw domowych jak najbardziej będzie kontynuowany. Jest to też podstawa dla naszych założeń, dotyczących poziomu konsumpcji, która będzie głównym motorem napędzającym naszą gospodarkę.

Skoro jesteśmy przy poziomie konsumpcji, moją uwagę zwróciły inne dane GUS, który w lipcu 2024 r. odnotował pogorszenie zarówno obecnych, jak i przyszłych nastrojów konsumenckich w stosunku do poprzedniego miesiąca. Bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej (BWUK), syntetycznie opisujący obecne tendencje konsumpcji indywidualnej, wyniósł - 14,0 i był o 2,0 punkty proc. niższy w stosunku do poprzedniego miesiąca. Z czego wynika to pogorszenie się nastrojów konsumenckich?

Myślę, że wygląda to na chwilowe zawahanie w poziomie tych nastrojów. Analizując sytuację w dłuższej perspektywie widać, że ostatnie miesiące, a także w zasadzie cały 2023 rok stanowi okres sukcesywnej i jednocześnie silnej poprawy nastrojów konsumenckich. Moim zdaniem tym, co mogło w nich wywołać to wahnięcie czy też „chwilę zwątpienia”, to bardzo nośne medialnie informacje o tym, że od lipca nastąpi wyraźny wzrost cen nośników energii. Widać też to było zresztą w pewnym przesunięciu oczekiwań inflacyjnych – okazało się bowiem, że wzrósł odsetek gospodarstw domowych, które spodziewają się wzrostu inflacji. To łatwo jest przełożyć na nieco większe obawy w kontekście przyszłej sytuacji finansowej gospodarstw domowych. I myślę, że jest to ten element, który ciąży obecnie na nastrojach konsumenckich. Natomiast wydaje mi się, że się one polepszą, gdy gospodarstwa domowe zaczną widzieć, że pomimo tego, że inflacja jest wyższa, osiąga poziom nieporównywalny niższy do szczytów notowanych na przełomie 2022/2023 r. Wobec tego dużo większe znaczenie dla ich ocen będzie miało to, że gospodarka przyspiesza, a do tego sytuacja na rynku pracy jest cały czas bardzo korzystna z punktu widzenia pracownika.
 

Źródło

Skomentuj artykuł: