Własny kanał na YouTubie daje zyski, ale trzeba się nimi dzielić z fiskusem - pisze jedna z gazet. Dodaje, że urzędnicy nawet po latach zażądają zapłaty podatku, i to z odsetkami. Nie pomogą tłumaczenia, że nie prowadzimy firmy.
Jak zwraca uwagę "Rzeczpospolita", coraz więcej osób, zachęconych informacjami, że na filmikach w sieci można zarobić krocie, próbuje swoich sił w internecie.
Niestety, wiele z nich nie ma świadomości, że jest podatnikami VAT. Dowiadują się o tym dopiero wtedy, gdy zainteresuje się nimi fiskus
Dziennik wskazuje, że konsekwencje mogą być przykre: konieczność wstecznego rozliczenia się jak przedsiębiorca i spore zaległości podatkowe.
Podstawowy problem to brak jasnych kryteriów, od kiedy działalność na YouTubie staje się profesjonalna na tyle, by była uznana za działalność gospodarczą, która skutkuje koniecznością zapłaty PIT i VAT
Dodaje, że od tego zależy, w jaki sposób trzeba rozliczyć się z fiskusem. Jarosław Ziobrowski, adwokat, partner w kancelarii Kupisz i Ziobrowski, którego cytuje gazeta przypomina z kolei:
To, że ktoś formalnie nie jest firmą, nie oznacza, że nie jest nią dla fiskusa. O tym decydują przepisy, i to niejasne
Według gazety wątpliwości dotyczą też tego, na rzecz kogo youtuber świadczy usługę reklamową: odbiorcy krajowego czy zagranicznego.
Youtuber, który zarabia na reklamach, świadczy usługę na rzecz platformy, na której emitowane są jego filmy
Zauważa, że niewiele osób sprawdza regulaminy i umowy pod tym kątem.
A od tego zależy, w jakim kraju jest opodatkowana usługa reklamowa