Białorusini zastąpią Ukraińców na polskim rynku pracy? | WYWIAD

Część Białorusinów, którzy do nas przyjechali, to uchodźcy przed reżimem. Ale może się też okazać, że obywateli Białorusi, którzy chcieliby do nas przyjechać, jest więcej, tylko nie mogą tego zrobić, bo nie pozwalają na to ich reżimowe władze. Tak czy inaczej, uzupełnienie z tego kierunku wyjeżdżających od nas dalej Ukraińców, byłoby pożądane. Ale nie wiadomo, na ile jest to realne, a jeśli tak - to nie wiadomo ilu konkretnie Białorusinów chciałoby do nas faktycznie przyjechać - mówi w wywiadzie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.

Maciej Pawlak: Według GUS, ceny towarów i usług konsumpcyjnych w lutym 2024 r. w porównaniu z lutym 2023 roku wzrosły o 2,8% (przy wzroście cen usług – o 7,0% i towarów – o 1,4%), a więc w granicach celu inflacyjnego RPP. Inflacja na tym poziomie pojawiła się po raz pierwszy od trzech lat, jeszcze rok temu znajdowała się na poziomie 18,4%, a więc ponad 6-krotnie wyższym. Co było głównym czynnikiem, który spowodował tak szybki jej spadek? Czy dalej pozostanie na tak niskim poziomie?

Piotr Soroczyński: Dla znaczącego obniżenia się poziomu inflacji kluczowy jest bardzo szybki spadek cen towarów - żywności, artykułów AGD i RTV czy przemysłowych. A przypomnijmy, że w już ostatnich miesiącach ceny w przemyśle były niższe niż rok wcześniej. I już wówczas było wiadomo, że będzie to miało silne przełożenie na ceny konsumenckie - a więc poprzez hurt aż po detal. Pewnie inflacja mogłaby zejść do jeszcze niższego poziomu, gdyby nie to, że ceny usług idą wciąż szybko do góry - jak dostrzegł to GUS były wyższe o 7,0% niż rok temu.

Z czego wynikają wciąż wysokie ceny usług?

Moim zdaniem chodzi o potrzebę wyrównania pewnej dysproporcji, która się nawarstwiła przez lata, wskutek czego cena pracy w usługach była nieadekwatna do ceny pracy w innych segmentach gospodarki. Dlatego w końcu doszło do skorygowania tego stanu rzeczy i ceny usług poszły w górę. W chwili, gdy zaczęła się pandemia COVID-19 zamknięto przecież mnóstwo placówek usługowych. Wówczas część zatrudnionych przeszła do przemysłu, w którym lepiej płacono. A potem, po zakończeniu lockdownów, aby pracowników z powrotem ściągnąć do usług, prowadzący biznesy usługowe musieli wyraźnie podnieść stawki proponowane dla pracowników. To stąd w dużej mierze wynikają te wysokie ceny usług. Przy czym myślę, że w kolejnych miesiącach zjawisko to będzie jeszcze widoczne, ale nie aż tak bardzo, jak obecnie. Widać więc, że towary nie drożeją już tak szybko, jak jeszcze do niedawna. Ich część okazuje się wręcz tańsza niż miesiąc wcześniej, a nawet niż rok temu. Np. część artykułów żywnościowych, widać, że znacznie tańszy jest opał. Wciąż paliwa są tańsze niż przed rokiem. Zatem jest sporo elementów, które sprawiają, że inflacja tak spektakularnie spada.

Czy ten trend spadkowy ma szansę się utrzymać?

Pamiętajmy, że przed nami są dwie operacje zakończenia pozytywnego wpływu na rynek dotychczasowego mrożenia cen i zmniejszania opodatkowania w odniesieniu do żywności i energii. Od kwietnia nastąpi przywrócenie - z obecnej zerowej - na zwykłą, 5-proc. stawkę VAT na żywność. Pewnie podbije to inflację o ok. 1 punkt proc. A przed nami także druga operacja - zmniejszenia ingerencji państwa w rynek energii, prawdopodobnie już latem. Nie może być jednak tak cały czas, że trwa ingerencja państwa w dany rynek, wskutek czego ceny energii dla gospodarstw domowych utrzymują się na niskim poziomie. Tego się z wielu powodów nie da się utrzymać na dłuższą metę. A z drugiej strony obecny spadek inflacji skłania do tego, by stopniowo wychodzić z tarcz antyinflacyjnych i przywracać stan gospodarki wolnorynkowej. Przy czym istnieją nieco większe obawy co do skutków tej drugiej operacji, a więc dotyczącej ponownego urynkowienia cen energii.

A ceny usług nadal będą drożeć?

Wydaje się ta tendencja wzrostowa utrzyma się jeszcze kilka kwartałów, choć nie będzie już tak intensywna jak obecnie. Do końca roku ceny usług nie będą drożały tak, jak obecnie (7%), ale gdzieś ok. 4-5%. Jednak będzie to wciąż element, który będzie dynamizował całą inflację.

Według GUS, eksport w styczniu br. wyrażony w euro wyniósł 28,1 mld, a import 26,7 mld (spadł więc odpowiednio w eksporcie o 5,2%, a w imporcie o 8,0%). Podobne spadki odnośnie eksportu i importu, choć nieco mniejsze, odnotowane zostały także w złotych i w dolarach. Jakie są przyczyny słabnięcia naszego handlu zagranicznego? Jak długo jeszcze mogą potrwać?

Na tę sytuację złożyły się dwa czynniki. Po pierwsze, chodzi o wyjątkowo wysoką bazę porównawczą sprzed roku. Analizując kolejne miesiące 2023 roku w naszym handlu zagranicznym, widać, że w styczniu, lutym i częściowo w marcu, wyniki były bardzo wysokie i zapowiadały, że wręcz cały rok może okazać się rekordowy. Natomiast w kolejnych miesiącach spadły ilości zamówień z zewnątrz. Wobec czego ostateczne wyniki były w miarę przyzwoite, ale stopniowo gasnące. Zatem, gdy efekt tej wysokiej bazy zeszłorocznej będzie zanikał, tegoroczne wyniki naszego handlu zagranicznego będą lepsze.

A ten drugi czynnik?

Od połowy ub. roku trwa oczekiwanie na wzrost zamówień z zewnątrz. Bowiem wciąż trwa dość słaba koniunktura u naszych głównych partnerów handlowych. Mam tu na myśli przede wszystkim rynek niemiecki. O ile w ub. roku padały zapowiedzi, że nastąpi tam poprawa w II-III kwartale, to obecnie mówi się, że będzie to na wiosnę br. Jeśli faktycznie na wiosnę doszłoby tam do poprawy koniunktury, a wszystko na to wskazuje, to także i u nas eksport zacznie rosnąć, a przy okazji także import. Bo w tym ostatnim przypadku dekoniunktura oznacza, że gdy nie ma zamówień dla przemysłu, to kupujemy mniej towarów, surowców czy komponentów. Zatem w okolicach wiosny powinny pojawić się plusy w statystykach naszego handlu zagranicznego. Wobec tego w skali całego roku dojdzie w tej materii do poprawy, mimo że początek br. wygląda dość słabo.

Deficyt budżetu państwa po lutym wyniósł 7,84 mld zł, czyli 4,3 proc. kwoty zaplanowanej na cały rok – podało Ministerstwo Finansów w piątkowym komunikacie. Na koniec stycznia budżet notował 13,7 mld zł nadwyżki. Czy to jakiś sygnał do niepokoju?

Wydaje mi się, że nie. Przestrzegałbym przed ocenami sytuacji budżetu w danym roku już po pierwszym miesiącu czy po pierwszych dwóch. Bowiem ten pierwszy okres roku jest specyficzny. Np. mogło się okazać, że właśnie w lutym zrealizowano tzw. strzał na start, o którym często się mówiło w pragmatyce budżetowej. Otóż właśnie na początku roku pojawiają się większe środki z budżetu na cele społeczne, m.in. na zwiększone emerytury czy płace minimalne. Zazwyczaj ten „strzał” ma miejsce w styczniu, ale w br., ze względu na to, że zmieniała się cała administracja rządowa, to część tego „strzału” odbyła się w lutym. Stąd pewnie mniej wydatków budżet poniósł w styczniu, a nieco więcej - w lutym. Stąd ta zmiana między oboma miesiącami. Zaś istotny powinien się okazać moment domknięcia rozliczeń budżetu z milionami obywateli rozliczających PIT-y na koniec kwietnia - albo więcej będzie zwrotów od społeczeństwa albo to budżet przekaże obywatelom więcej środków. A ponadto powinniśmy pamiętać, że w pierwszych tygodniach br. była stosunkowo słaba koniunktura w handlu, ale w kolejnych miesiącach ta sytuacja będzie się poprawiać, więc powinny się wówczas uwidocznić lepsze wpływy z VAT i akcyzy.

Na koniec września 2023 r. cudzoziemców wykonujących pracę było wg danych GUS 1004,6 tys., a ich udział w ogólnej liczbie wykonujących pracę wyniósł 6,5%. W tym najwięcej było Ukraińców 693,1 tys., a ponadto ok. 110 tys. Białorusinów i ponad 20 tys. Gruzinów (łącznie ponad 83% ogółu pracujących u nas cudzoziemców). Ich odsetek wzrósł o ok. 28% w porównaniu ze styczniem 2022 r. Czy obcokrajowcy spoza Ukrainy będą w stanie zastąpić na naszym rynku pracy Ukraińców, którzy za pracą przenoszą się dalej na Zachód, w tym do Niemiec i do Kanady?

Istnieje faktycznie pewien odpływ Ukraińców dalej na Zachód. Związane jest to z tym, że część z nich - ci, którzy uciekli przed wojną - teraz znajdują sobie inne miejsca pobytu niż Polska - ze względu na pracę, ale i sprawy osobiste. Wobec tego poszukują lepszego miejsca do przetrwania wojny w innych miejscach niż Polska. Mam też wrażenie, że obecnie tego typu ruchów jest mniej, niż można się było tego spodziewać. Bo naturalne jest to, że ludzie udają się w różne miejsca na świecie, by sobie znaleźć miejsce do życia. A jednocześnie stosunkowo duża grupa Ukraińców doszła do wniosku, że to właśnie w Polsce jest dla nich to właściwe miejsce. I gotowi są związać się z naszym krajem na dłużej. Tu wchodzą w grę zarówno wysokość płac, jak i stosunek Polaków do ich obecności. Jeśli myślimy, kto może uzupełnić braki wyjeżdżających dalej z Polski Ukraińców, to w sposób naturalny przychodzą na myśl Białorusini. Jednak pamiętajmy przy tym, że tych ostatnich żyje przecież mniej niż Ukraińców. Według statystyk sprzed wojny Rosji na Ukrainie, tę ostatnią zamieszkiwało ok. 40 mln osób, podczas gdy Białoruś - ok. 9-10 mln. Tak czy inaczej Białorusinów jest mniej 4-5-krotnie od obywateli Ukrainy. Wobec tego potencjał Białorusinów do przyjeżdżania do Polski jest odpowiednio mniejszy. Ale też istotna jest sytuacja wewnątrz Białorusi, gdzie rządzi ostry reżim, który brutalnie pacyfikuje miejscową ludność.

Co z tego wynika dla naszego rynku pracy?

Część Białorusinów, którzy do nas przyjechali, to uchodźcy przed tym reżimem. Ale może się też okazać, że obywateli Białorusi, którzy chcieliby do nas przyjechać, jest więcej, tylko nie mogą tego zrobić, bo nie pozwalają na to ich reżimowe władze. Tak czy inaczej, uzupełnienie z tego kierunku wyjeżdżających od nas dalej Ukraińców, byłoby pożądane. Ale nie wiadomo, na ile jest to realne, a jeśli tak - to nie wiadomo ilu konkretnie Białorusinów chciałoby do nas faktycznie przyjechać. Z kolei obywatelom innych krajów, bardziej odległych od nas kulturowo, pewnie trudniej byłoby się u nas odnaleźć: w naszej praktyce gospodarczej, sposobie obsługi maszyn, sposobem prowadzenia samochodów itd. Wobec tego powinniśmy bardziej sterować ewentualnym dalszym napływem cudzoziemców np. z krajów azjatyckich i bardziej dbać o adaptację tych ludzi u nas na miejscu, jeśli chcemy korzystać z ich pracy.
 

Źródło

Skomentuj artykuł: