Na nasz rynek pracy corocznie wchodzą faktycznie coraz mniej liczne roczniki, a coraz więcej pracujących odchodzi na emeryturę. W opinii niektórych ośrodków badawczych będzie nas w całym kraju ubywało corocznie średnio o 1% - a więc o 150-160 tys. osób. W tym w sektorze przedsiębiorstw - o 60-70 tys. W związku z tym należy się zastanowić, czy uda się braki tych ludzi zniwelować poprzez większą skalę automatyzacji czy poprawę efektywności, czy też jedynym wyjściem z tej sytuacji będzie ściąganie na nasz rynek pracy imigrantów - mówi w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Maciej Pawlak: W marcu br. wskaźniki koniunktury dla większości sektorów wskazywały na poprawę lub stabilizację koniunktury w gospodarce w stosunku do takich samych wskaźników z lutego br. – poinformował GUS. Jednak wciąż najbardziej pesymistyczne oceny formułują firmy przemysłowe (-6,3), a wartość wskaźnika jest poniżej średniej długookresowej. Z kolei w budownictwie nastąpiła pewna poprawa - w marcu wskaźnik ogólnego klimatu koniunktury kształtuje się na poziomie -4,9 (w lutym -6,8), ale wciąż pozostaje na ujemnym poziomie. Co mogłoby wpłynąć na poprawę koniunktury w naszym przemyśle i budownictwie w najbliższych miesiącach i latach, zwłaszcza gdy w lutym br. produkcja sprzedana przemysłu była o 2,0% niższa niż przed rokiem, a w porównaniu ze styczniem br. spadła o 0,4%?
Piotr Soroczyński: GUS dodatkowo zapytał ankietowanych przedsiębiorców, co zamierzają robić z zatrudnieniem. W ich odpowiedziach pojawiła się jaskółka nadziei - bowiem zamierzają oni zwiększyć zatrudnienie. Jest to jakieś pocieszenie, więc może się okazać, że przemysł znajduje się na progu pewnego przesilenia, tj. zwiększenia poziomu zamówień na tyle, że już niedługo wyniki koniunktury w przemyśle powinny być lepsze w ujęciu rok do roku. Zatem prawdopodobnie obecny okres stanowi próg, po którym nastąpi ożywienie w tej branży gospodarki.
A co z budownictwem?
Branża ta będzie miała łatwiej i powinna wykazać się serią lepszych wyników już w najbliższym czasie. Zwłaszcza, że budownictwo znalazło się w poważnym dołku w ubiegłym roku, bowiem 2023 rok stanowił bardzo wysoką bazę porównawczą. Tymczasem styczeń br. w tej branży wykazał już lekki plus, mimo, że styczeń 2024 r. - na dużym minusie. Zobaczymy, co się wydarzy w marcu - to taki szczególny miesiąc, ponieważ jest to końcówka kwartału, a branża budowlana często rozlicza się właśnie na koniec kwartałów - zwłaszcza na koniec I półrocza i na koniec roku, ale także końcówka I kwartału br. powinna wykazać już trochę lepsze wyniki tej branży. A oceniając te wszystkie dane nt. koniunktury w budownictwie widać z kolei, że najlepsze wyniki - zresztą, podobnie, jak w poprzednich miesiącach i latach - osiągnęła branża finansowa i ubezpieczeniowa. Szczególnie cieszę się z poprawy sytuacji w branży hotelarsko-gastronomicznej (HO-RE-CA), bardzo doświadczonej w czasie pandemii koronawirusa.
Jak podał GUS, przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w lutym 2025 r. wyniosło 8613,14 zł. W porównaniu z lutym 2024 r. (7978,99 zł) wzrosło ono o 7,95%, a zatem więcej od inflacji (4,9%). Jak jeszcze długo podobna sytuacja – tj. wzrost średnich płac przewyższający poziom inflacji - może się utrzymać?
Może się utrzymać jeszcze dosyć długo. Bo często u nas występuje zjawisko polegające na tym, że dynamika płac przekracza dynamikę inflacji - wcześniej o ok. 2,5-4%, a czasem nawet o 6%. Różnica ta związana jest przede wszystkim z tym, że w naszej gospodarce pojawiają się lepsze - lepiej płatne miejsca pracy, do których pracownicy wcześniej czy później, odchodzą. A jednocześnie stanowiska pracy słabiej płatne zanikają. Polega to więc na tym, że płace rosną nie pojedynczo, w poszczególnych firmach, ale zmienia się struktura zatrudnienia w skali całej naszej gospodarki - ludzie odchodzą z miejsc słabiej opłacanych do tych - opłacanych lepiej. Rzecz jasna przynosi to tym lepszy i mocniejszy efekt, gdy na rynku jest więcej inwestycji i trzeba obsadzić więcej nowych miejsc pracy. Bo przecież, aby skusić kogoś, by zaczął pracować w nowym miejscu, trzeba lepiej zaoferować lepszą płacę. Więc może się okazać, że dynamika płac na poziomie ok. 8% utrzyma się jeszcze ok. 2 lata. Jednocześnie inflacja będzie się zmniejszała - z ok. ok. 5% w br. do ok. 3,5% w 2026 r. i może ok. 2,5% w 2027. Wygląda więc, że ta sytuacja może się poprawiać w ujęciu realnym. I to mimo, że słabsze będą zapewne impulsy np. związane z poziomem rewaloryzacji minimalnej płacy krajowej.
Jak to może wyglądać w praktyce?
Wcześniej dochodziło do kilku takich mocniejszych impulsów, które wpływały także na wzrost średniej płacy krajowej. Bo po pierwsze część pracowników otrzymujących płacę minimalną automatycznie, co pół roku otrzymywała więcej, a część pracowników dostawała podwyżki, bowiem także firmy starały się dostosowywać do tej sytuacji i utrzymywały rozsądne siatki płac, adekwatne do wzrostu płacy minimalnej. Bo inaczej byłoby ciężko z motywacją pracowników do zwiększania wydajności i innowacyjności. Nawet więc przy ograniczonych zasobach firmy zwiększały płace. Przy czym przy zmniejszającej się dynamice inflacji prawdopodobnie płaca minimalna nie będzie się zwiększała tak dynamicznie, jak w ostatnich latach.
Czy podobnie będzie to wyglądać to także w mniejszych firmach, zatrudniających - w przeciwieństwie do przedsiębiorstw badanych przez GUS - mniej niż 10 osób?
Sytuacja tych mniejszych firm jakoś znacząco nie odbiega od większych. Od pewnego czasu istnieje możliwość porównywania sytuacji w całej gospodarce. Średnie płace w tych większych odbiegają w praktyce w górę o kilkaset zł od płac w firmach mniejszych. Choć w tych najmniejszych, zwłaszcza w niewielkich miejscowościach, wynagrodzenia najczęściej oscylują wokół poziomu płacy minimalnej. Bowiem ich klienci nie tolerują zbyt wysokich cen - za usługi czy w handlu. Warto też pamiętać o tym, że tego typu różnice są szczególnie widoczne w skali województw - pomiędzy ich stolicami czy większymi miastami, a miejscowościami na obrzeżu tych województw.
W styczniu–lutym 2025 r. oddano do użytkowania 30,3 tys. mieszkań, tj. 2,1% mniej niż w pierwszych dwóch miesiącach 2024 r. Przy czym deweloperzy przekazali do eksploatacji 18,3 tys. mieszkań – o 0,4% więcej niż przed rokiem, natomiast inwestorzy indywidualni 11,2 tys. mieszkań, tj. o 7,1% mniej. Spadła również liczba mieszkań, na których budowę wydano pozwolenia (o 5,7%) oraz liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto (o 6,8%). Jakie mogą być przyczyny słabego startu budownictwa mieszkaniowego na początku br., skoro trudno mówić o jakiejś ekstremalnej zimie na początku br.?
Jeszcze w styczniu br. budownictwo mieszkaniowe odnotowało całkiem niezłe wyniki. Oddano wówczas więcej mieszkań niż rok wcześniej. Stanowiło to odbicie niskiej bazy wyników sprzed roku. Luty wypadł na tym tle gorzej, bo być może jednak zawiniła pogoda - nieco bardziej mroźna i śnieżna niż rok wcześniej o tej porze. Wskutek tego część robót trwała dłużej, bo - ze względu na trudne warunki atmosferyczne nie dało się ich dokończyć w zakładanym terminie. Mam nadzieję, że w marcu te wyniki się poprawią, bo w całym obecnym roku powinno być więcej mieszkań oddanych do użytku niż w 2024. Choć - tak jak w tych styczniowo-lutowych wynikach - mieszkań, na których budowę wydano pozwolenia, lub, których budowę rozpoczęto, może być stosunkowo mniej. A zatem na faktycznie dobre wyniki tego sektora prawdopodobnie jeszcze poczekamy.
W lutym 2025 r. przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 6451,5 tys. etatów i było o 0,9%, tj. o ok. 63 tys. niższe niż przed rokiem. Czy jest to powód do niepokoju? Czy w razie pogłębiania się tego zjawiska wystarczy uzupełniać lukę wśród zatrudnionych obcokrajowcami?
Różnica ta wynika przede wszystkim z tego, co się działo w końcówce ubiegłego roku i na początku obecnego. Odnawia się trochę mniej miejsc pracy niż było wcześniej tworzonych. Stanowi to skutek kilku czynników. Otóż w 2023 r. i początek 2024 r. okazał się w naszej gospodarce słaby - wskutek czego część firm nie przetrwała i wypadła z rynku. A część redukuje stanowiska, w których wymagania wobec pracowników są niskie. A jednocześnie przyspiesza automatyzacja - co sprawia, że część dotychczasowych stanowisk pracy zanika. Ponadto w okresie zimowym jest mniejsze zapotrzebowanie na pracę sezonową - w turystyce, rolnictwie czy w budownictwie, a także w sektorze przedsiębiorstw. Tego typu miejsca pracy powracają wiosną.
Czy wpływu na zmniejszanie się zatrudnienia nie ma zmniejszanie się przyrostu naturalnego?
Tak, to ma związek z niższym poziomem zatrudnienia. Na nasz rynek pracy corocznie wchodzą faktycznie coraz mniej liczne roczniki, a coraz więcej pracujących odchodzi na emeryturę. W opinii niektórych ośrodków badawczych będzie nas w całym kraju ubywało corocznie średnio o 1% - a więc o 150-160 tys. osób. W tym w sektorze przedsiębiorstw - o 60-70 tys. W związku z tym należy się zastanowić, czy uda się braki tych ludzi zniwelować poprzez większą skalę automatyzacji czy poprawę efektywności, czy też jedynym wyjściem z tej sytuacji będzie ściąganie na nasz rynek pracy imigrantów.